Czekają nas dwa takie spotkania. Pierwsze w Bostonie, gdzie Celtics będą ponownie próbowali użyć swoich kibiców do przechylenia szali zwycięstwa na swoją korzyść. Drugie w Los Angeles, gdzie niespodziewanie (może jednak spodziewanie) osłabiona, niezwykle zdeterminowana drużyna Rockets będzie walczyła z Lakers.
Trudno przewidzieć, które spotkanie będzie bardziej interesujące. Interesujące jak zagrają Magic, którzy regularnie tracą przewagi w końcówkach. Może od czasu wypowiedzi Howard’a – oczekiwał większej ilości piłek w ostatnich minutach – to ulegnie zmianie ? Dzisiaj nie było dużo lepiej, Orlando uratował rzut za 3pkt Turkoglu na 1:30 przed końcem dający bezpieczną przewagę. Jednak gdyby rzut (nie była to łatwa pozycja) był niecelny, możliwe że starzy wyjadacze z Bostonu byliby górą.
Co do Lakers – Rockets, kluczem chyba będzie początek meczu, chociaż w sytuacji „win or go home” mam nadzieję na walkę na całego przez pełne 48 minut (a może 5 lub 10 więcej). Co zaskakuje najbardziej to tragiczna gra wysokich graczy Lakers. Gracze, którzy mieli być największymi „difference makers” po stronie LA są w tej serii (w poprzedniej z Utah zresztą podobnie) praktycznie niewidoczni.
Trudno nie mieć wrażenia wobec tego, że w kolejnej rundzie to nie Lakers lub Rockets będą rozdawać karty, ale Denver Nuggets – ciekawe czy przed rozpoczęciem playoff któś by tak powiedział…