Kendrick Perkins przed wczorajszym meczem z Nets zaczął mówić, że drużyna jest już zmęczona sezonem. Możliwe, że dlatego też w piątek zamiast regularnego treningu Doc Rivers zarządził wspólne oglądanie filmu. Padło na „Magic & Bird: A Courtship of Rivals”, po którym w szatni zawisł slogan :
Individuals win games, but teams win titles.
Chris Forsberg z ESPN Boston sugeruje, że może jednak warto było potrenować…
96-104 to ostateczny wynik, a porażka z najgorszym zespołem w lidze (przez niektórych uznawanym za najgorszy w historii) legitymującym się bilansem 6-52 to prawdziwa tragedia. Nawet jeżeli weźmie się pod uwagę brak kapitana Paula Pierca to porażka (zdecydowana!) u siebie pozwala na zadanie pytania gdzie zmierzają Celtics.
Coraz bardziej moim zdaniem widać brak napływu świeżej krwi w zespole. Garnett gra z sezonu na sezon coraz słabiej, mówię to pomimo że był najlepszy wczoraj – 26pkt, 9zb. Allen jest bardzo nieregularny podobnie jak Rondo. Nawet The Truth pozwala sobie na przeciętne występy. Dodatkowo zakupieni przed sezonem Rasheed Wallace i Marquis Daniels, a także w jego trakcie Nate Robinson nie dostarczają potrzebnej iskry z ławki rezerwowych.
Zauważali to wcześniej analitycy sportowi i zastanawiali się czy nie warto dokonać dużej wymiany wysyłając z Bostonu Raya Allena. Ostatecznie przeważyła koncepcja, że w drużynie weteranów bardzo ważna jest atmosfera, a nagła zmiana mogłaby ją zrujnować. Teraz jednak przeważa stagnacja, a przy zwiększającej się liczbie porażek może się przerodzić we frustrację i powodować konflikty.
Sam czekam na 14 marca i mecz z Cavaliers w Cleveland. Ten spotkanie pokaże czy można postawić na Celtach krzyżyk.