Zapowiadane z wielkim szumem najnowsze dziecko 2kSports stało się hitem zanim ktokolwiek ujrzał choćby jeden screen. Było na to wręcz skazane. A wszystko za sprawą Michaela Jordana, który pod NBA 2k11 postanowił podpisać się własną legendą i przenieść ją na konsole całego świata. Wreszcie, także i na moją.
Intro, muzyka, menu, tła, kolory, dźwięki, detale, grafika, linie, krawędzie itd. To wszystko pominę, gdyż w porównaniu z poprzednią wersją gry jest po prostu lepsze i efektowniejsze. Dokładnie tak, jak cała reszta, a przede wszystkim sama rozgrywka. Kiedy tylko uruchomiłem 2k11, zaraz po ustawieniu pada przeszedłem do szybkiej rozgrywki pierwszego meczu jaki gra oferuje domyślnie, a więc rzecz jasna Boston Celtics – Los Angeles Lakers.
Pierwsze co rzuca się w oczy od razu po kontakcie z piłką to grawitacja, fizyka i IQ gry. 2k11 rozpaczliwie dotknęła realizmu, w najdokładniejszy sposób jaki można sobie w tego typu grze wyobrazić. Zapomnijcie o coast-to-coast Shaquillem O’Nealem (co w poprzedniej wersji gry z nudów robiłem bardzo często:), czy nadludzkich prędkościach z wciśniętym „sprintem”. Zapomnijcie też o niewypracowanych pozycjach rzutowych, czy grze one-on-one centrem przeciwko niskim rozgrywającym. W 2k11 nie ma cudów, jest tylko twój boiskowy intelekt.
Pomocy podczas gry jest rzecz jasna wiele, a przede wszystkim możliwość zdobycia punktów po klasycznych zagrywkach charakteryzujących dany zespół. Ale żeby umieć to wykorzystać trzeba nieco potrenować, bo kiedy człowieka poniosą emocje można np. wywołać na obwód Kendricka Perkinsa, by ten zwarty i gotowy czekał na podanie do rzutu za trzy. Niestety, a raczej stety, wraz z 2k11 inteligencja gry poszybowała wysoko w górę, a w połączeniu z bajeczną grafiką i wszystkim dookoła sprawia, że mamy do czynienia wręcz z symulacją koszykówki.
Rozpływać się nad tą grą dalej nie będę, opisałem tylko to co najbardziej rzuca się w oczy po pierwszym zetknięciu z grą. Jeżeli ktoś na ogół nie lubi grać w NBA wirtualnie, to po paru dunkach z 2k11 zapewne zdania nie zmieni. Ja sam nie jestem zagorzałym playerem, rozpoczynającym sezon za sezonem. Lubię rozegrać pojedynczy mecz, po czym szybko o nim zapomnieć. I dla takich osób jak ja, genialny okazuje się tryb Jordan Challange, czyli to o czym wcześniej pisałem na Enbiej Akszyn za czasów Interii.
Michael jest rzecz jasna ponad wszystkimi zawodnikami, ale tak jak było w rzeczywistości – w duecie ze Scottie Pippenem jest zabójcą. Rzeczywistością, która została odzwierciedlona w grze są także wszelkie markowe i charakterystyczne zachowania MJ’a. Wsady, ruchy, nawet mimika twarzy – nie do opisania. Historia najlepszej, koszykarskiej ligi połączona z rzeczywistością, to gigantyczny plus tej gry, bo póki co NBA 2k11 bije całą multimedialną przeszłość koszykówki na głowę. Teraz czas na ruch Elite 11.
NBA 2K11 już u mnie jest, ale czekam jeszcze na dobrego pada do PC, bo na klawiaturze nawet nie mam zamiaru próbować grać ;p. Krótko mówiąc – cholernie jaram się tą grą!!!!
Pozdro