Cleveland Cavaliers @ Toronto Raptors 81:101 (20:24, 18:22, 17:31, 26:24)
Pojedynek dwóch ekip, które latem bardzo dużo straciły. Górą okazali się gospodarze.
W ekipie „Cavs” zabrakło siły rażenia. Niby niemal wszyscy z drużyny punktowali, ale zabrakło zdecydowanego lidera. Próbowali Anthony Parker (10 pkt) czy Antawn Jamison (13 pkt), ale nie są to raczej zawodnicy, którzy potrafią wziąć na siebie cały ciężar, gdy drużynie nie idzie. Zawiódł kompletnie Ramon Sessions trafiając 1/10 z gry.
Cleveland byli gorsi od Toronto niemal w każdym elemencie koszykarskiego rzemiosła. Przegrali zbiórki 33:46, mieli mniej asyst 15:24, przechwytów 9:11, bloków 2:5 oraz mniej punktów z kontry 16:26. Cleveland mogą w tym sezonie odgrywać rolę takiego „czarnego konia”. Niedawno przecież pokonali Boston, a teraz wyraźnie ulegli Toronto. Mogą być nieobliczalni. Mogą z każdym wygrać, ale też z każdym przegrać.
W Toronto nie zawiódł oczywiście Andrea Bargnani (20 pkt). Dobrze zagrali też DeMar DeRozan (14 pkt), Leandro Barbosa 13 pkt czy Sonny Weems (13 pkt). Toronto wyraźną przewagę wyrobiło sobie dopiero w III kwarcie. Od tej części zaczęli tak wyraźnie kontrolować mecz. Duża w tym zasługa Linasa Kleizy. Litwin łącznie rzucił 19 pkt, ale 13 z całego dorobku uzbierał właśnie w III kwarcie.
Coś nie mógł do kosza wstrzelić się Jose Calderon. Nie trafił żadnego z pięciu rzutów. Zdołał jednak rozdać 7 asyst. Hiszpan jest daleki od formy jaką kiedyś nas wszystkich wręcz czarował.
Dla kibiców zgromadzonych w Air Canada Centre najważniejszą akcją meczu były zapewne punkty zdobyte na 10 sekund przed końcem meczu, których autorem był Barbosa. Dzięki temu Toronto przekroczyło barierę 100 „oczek”, a to oznacza… darmową pizze dla fanów! Smakowite zakończenie tego meczu ;).
Los Angeles Clippers @ Golden State Warriors 91:09 (28:27, 26:31, 13:32, 24:19)
W tym meczu bardzo ciekawił mnie pojedynek Blake Griffin vs. David Lee. Pierwszy to fenomenalny świerzak, a drugi już doświadczony i uznany w lidze silny skrzydłowy. Obydwaj zagrali na podobnym poziomie. Griffin zdobył 14 pkt i zebrał 10 piłek, a Lee miał 15 pkt i 12 zb. Lepiej może czuć się jednak Lee, gdyż to przecież jego drużyna wygrała.
Golden State Warriors grali bardzo zespołowo. Zanotowali 32 asysty przy 17 rywali. Brylowali w tym Monta Ellis (15 pkt i 11 as) oraz Stephen Curry (16 pkt i 5 as). Z ich podań bardzo dobry użytek robili Dorell Wright (24 pkt) czy Rodney Carney (12 pkt). Wright wyrównał rekord swoich sześciu celnych trójek. Wspomniany Curry może jednak niezbyt miło wspominać to spotkanie. W III kwarcie skręcił prawą kostkę. Bez młodego rozgrywającego wartość „Wojowników” sporo traci.
W LAC oprócz Griffina wyróżnili się też Baron Davis (16 pkt i 8 as), Eric Gordon (19 pkt) oraz Chris Kaman (13 pkt i 7 zb).
Dla „Wojowników” był to 5000 mecz w NBA. Ich bilans to na chwile obecną 2295-2705.
Orlando Magic @ Miami Heat 70:96 (24:24, 21:27, 10:28, 15:17)
Hit Konferencji Wschodniej dla Heat. Wielka trójka Miami pokazała klasę i poprowadziła swój zespół do zwycięstwa. Pierwsza kwarta jeszcze nie zapowiadała tak wyraźnego zwycięstwa, ale z każdą kolejną chwilą gospodarze coraz bardziej zaznaczali swoją przewagę.
Najlepszym zawodnikiem był Dwyane Wade (26 pkt). Chyba udowodnił wszystkim niedowiarkom, że słaby występ z Bostonem był tylko wypadkiem przy pracy. LeBron James zdobył 15 pkt, a Chris Bosh 11 pkt i 11 zb. Jak łatwo policzyć, „wielka trójka” zdobyła łącznie 52 punkty. Z pozostałych zawodników Heat najlepiej zaprezentował się Udonis Haslem (11 pkt i 11 zb). Zostawienie tego zawodnika w Miami to była naprawdę świetna informacja dla kibiców tego klubu.
Orlando miało problem ze zdobywaniem punktów. Najlepszym strzelcem Magic był Dwight Howard z 19 „oczkami” na koncie. Do tego miał 7 zbiórek. Howard ma jednak cały czas problemy z trafieniem rzutów wolnych Przeciwko Miami miał tylko 3/7. Jeśli chce być jeszcze bardziej kompletny i jeszcze groźniejszy to musi mocno się przyłożyć do treningu osobistych. Z ławki nieźle wszedł Ryan Anderson (13 pkt). Pozostali zawodnicy Magic raczej zawiedli. Jameer Nelson uzbierał 10 pkt, ale na skuteczności 3/11 z gry, co nie powala na kolana. Jeszcze gorzej wypadł Rashard Lewis, który miał 0/9 z gry, a do tego wypadł za sześć fauli. Quentin Richardson też nie mógł się wstrzelić, bo miał 0/5 z gry. Vince Carter, na którego zapewne wszyscy liczyli, zawiódł zdobywając 4 pkt (1/5 z gry), a gdy przebywał na parkiecie Orlando było na -26. Nasz Marcin Gortat grał 14 min, zdobył 2 pkt z rzutów wolnych i zebrał 7 piłek.
TOP 10 najlepszych akcji ostatniej nocy:
Kurcze ta pizza, szkoda ,że mnie tam nie było. ciekawe czy jak rzuciliby 200 to każdy dostaje po 2?:)
200 to chyba tylko w Golden State możliwe ;)
Rashard Lewis to dla mnie fenomen. Zarabiając rocznie 20mln$ nie potrafi zdobyć punktów z gry. Słaby był w poprzednim sezonie, słaby jest i teraz. SVG nie doczeka do końca sezonu, jestem pewien na 100%.
Swoją drogą to nie dziwię się że w USA jest kryzys. Mając takich księgowych, każdą firmę można rozwalić.
W ogóle Magic są mocno przepłaceni, dodatkowo obciążeni długoterminowymi kontraktami przez co praktycznie blokują sobie możliwości na rynku transferowym. Przy pensji Lewisa nawet 6 mln $ Gortata wygląda sensownie…