Los Angeles Lakers (9-2) |
32 | 25 | 33 | 28 | 118 |
Milwaukee Bucks (5-6) |
29 | 30 | 22 | 26 | 107 |
„Coś się kończy, coś się zaczyna”. Los Angeles Lakers wrócili do wygrywania. Po ostatnich dwóch porażkach ponownie poczuli smak zwycięstwa. Zupełnie przeciwnie jest po stronie Milwaukee Bucks. Oni wygrali trzy poprzednie spotkania, ale tym razem musieli uznać wyższość rywali.
„Jeziorowców” poprowadził do zwycięstwa Kobe Bryant, który zdobył 31 punktów i miał 7 zbiórek. Świetnie spisał się a linii rzutów wolnych, gdyż wykorzystał wszystkie swoje 11 prób. Nawet jeśli Kobe nie mógł czegoś zrobić to kolejny raz przekonaliśmy się, że ma doskonałego zmiennika. Shannon Brown uzbierał 21 punktów. W samej ostatniej kwarcie zdobył 16 punktów, dzięki czemu trzymał wynik. Taki rezerwowy to prawdziwy skarb. Widać wyraźnie jaki zrobił postęp. Bliżej kosza swoje oczywiście robił Pau Gasol. Zdobył 18 punktów i miał 10 zbiórek.
Tego dnia to jednak nie Hiszpan władał tablicami. Prawdziwe dwie wierze znalazły się po stronie Milwaukee. Drew Gooden zebrał 13 piłek, a Andrew Bogut 18. Oprócz walczenia na tablicach panowie potrafili również dostarczyć drużynie trochę punktów. Gooden zdobył 22 punkty. Zaskakujące było to, że miał 2/2 za trzy. Od niego raczej nikt się nie spodziewa celnych trójek. Ostatni raz z dystansu trafił 26.12.2005 r. Grał wtedy jeszcze w Cleveland Cavaliers i podejmował Chicago Bulls. Przejdźmy teraz do dorobku Boguta przeciwko LAL. Australijczyk zdobył 12 punktów, ale mógł ich mieć trochę więcej. Totalnie zawiódł przy rzutach wolnych i trafił zaledwie 2/10.
Motorem napędowym Bucks nie był jednak ani Goden, ani Bogut. W tej roli doskonale odnalazł się Brandon Jennings. Młody rozgrywający zdobył 31 punktów i miał 6 asyst. To jeden z jego najlepszych występów w dotychczasowej karierze. Ta kariera jednak na dobrą sprawę dopiero się zaczyna, więc Jennings pewnie jeszcze niejednokrotnie nas zaskoczy. Co ciekawe, to czwarty jego mecz, gdy przekroczył barierę 30 punktów. W pozostałych trzech przypadkach Milwaukee jednak wygrywało, a teraz zdarzyła się porażka.
Chicago Bulls (6-3) |
19 | 30 | 14 | 32 | 95 |
Houstn Rockets (3-7) |
26 | 15 | 30 | 21 | 92 |
Spotkanie w Toyota Center było bardzo wyrównane. Czwarta kwarta, jak w sumie cały mecz, miała jednak tylko jednego bohatera.
Derrick Rose zagrał świetne zawody. Zdobył 33 punkty i miał 7 asyst. Większość ze swojego dorobku, 17 punktów, zdobył w ostatniej odsłonie meczu, czyli gdy drużyna najbardziej tego potrzebowała. Tym razem Rose nie czarował jednak tylko niezwykłymi wjazdami pod kosz. Siał również zagrożenie na dystansie. Miał 4/5 za trzy. Tym samym wyrównał rekord swoich celnych trójek. Podejrzewam, że już w niedalekiej przyszłości to osiągnięcie zostanie pobite. Rose obiecał intensywnie pracować nad swoim dystansowym rzutem i już widać efekty. Przez cały sezon 2008/2009 miał łącznie 16/17 w tym elemencie, w sezonie 2009/2010 jego skuteczność za trzy wyniosła 16/60. W obecnych rozgrywkach trafił już 11/34 z obwodu. Widać różnicę. Rose staje się jeszcze bardziej kompletnym zawodnikiem.
Wspominałem już, że mecz był wyrównany. Na 0.8 sekundy przed końcem, po jednym celnym wolnym Rose’a, „Byki” wyszły na trzypunktowe prowadzenie, więc Houston miało jeszcze nikły cień szansy na wyrównanie. Spod własnego kosza długim podaniem wznawiał Miller, ale we wszystko znowu wmieszał się ten Rose i przechwycił piłkę.
Po stronie Chicago Bulls warto jeszcze wyróżnić Luola Denga, który ugrał double-double na poziomie 16 punktów i 10 zbiórek.
W Houston Rockets z powodu urazów cały czas nie grają Aaron Brooks i Yao Ming (nie wiadomo kiedy wróci…). Pod ich nieobecność pierwsze skrzypce grali Luis Scola (27 pkt), Brad Miller (21 pkt) oraz Kevin Martin (18 pkt). Zatrzymajmy się na chwilę przy Millerze. Gdy otrzymuje szansę gry to trzeba przyznać, że sporo wnosi do drużyny. Dwukrotnie w tym sezonie grał ponad 30 min i dwukrotnie zdobywał ponad 20 punktów. Może trener Rick Adelman powinien zastanowić się nad częstszym tego typu rozwiązaniem? Zdrowie Yao jest bardzo niepewne, nie wiadomo kiedy chiński olbrzym wróci do gry, więc Miller powinien być jakimś rozwiązaniem tego problemu.
Byki wyglądają na naprawdę mocny team, a przecież ciągle grają bez Boozera. Przydałby się im jeszcze jakiś bardzo dobry zawodnik na pozycji, gdzie kiedyś grał niejaki MJ.