Mo Williams bohaterem Cleveland. Wczoraj Cavaliers do ostatnich sekund musieli walczyć o zwycięstwo nad Milwaukee Bucks i kto wie, jak potoczyłoby się to spotkanie, gdyby nie weteran klubu z Ohio.
To była noc Williamsa. Rozgrywający Cavaliers (6-8) zdobył wczoraj 25 punktów (11/22 z gry), a najważniejsze trafienie zaliczył równo z syreną obwieszczającą koniec spotkania.
Ostatnia akcja meczu, piłkę z linii bocznej podaje Anthony Parker. Po chwili dostaje ją Mo Williams, który pod eskortą Brandona Jenningsa trafia pięknego, czystego step-back-jumpera, dającego gospodarzom wygraną nad Bucks (5-9). Chwilę później Williams jest już w objęciach kolegów z drużyny, cieszących się z pierwszego od trzech spotkań, wygranego meczu.
Poza Williamsem świetnie spisał się autor ostatniego podania w meczu, a więc Parker, który zaliczył najlepszy występ w sezonie. Anthony zdobył 14 pkt. (5/10) i co ciekawe dobra forma przyszła tuż po jego najgorszym meczu. Przeciwko Indiana Pacers Parker nie zdobył ani jednego punktu, pudłując wszystkie pięć rzutów jakie oddał.
Po stronie Bucks nic nie układało się wczoraj dobrze. Spotkanie z trybun musiał oglądać Andrew Bogut (skórcz), a fatalny występ zaliczył Brandon Jennings, który spudłował 9 na 10 rzutów, co złożyło się na zaledwie 3 pkt.
Ważne: Cavaliers wygrali szósty mecz w sezonie, jednak z pewnością nie był to ich najlepszy występ. Podopieczni Byrona Scotta trafili nieco ponad 42 % rzutów z gry i tylko 29 % trójek. Najgorszy mecz w sezonie rozegrał minionej nocy J.J. Hickson, który zdobył tylko 2 punkty.
Cleveland Cavaliers | 19 | 15 | 18 | 17 | 83 |
Milwaukee Bucks | 22 | 22 | 24 | 13 | 81 |
CLE: M. Williams 25, Parker 14, Gibson 12, Varejao 6 (13 zb), Graham 6, Jamison 6, Jamison 6, Hollins 5, Moon 4, Sessions 3, Hickson 2, J. Williams 0
MIL: Dooling 18, Salmons 14, Mbah a Moute 10, Maggatte 10, Gooden 8, Brockman 6, Ilyasova 4, Jennings 3
Aż dwóch dogrywek potrzeba było w Arizonie do wyłonienia zwycięscy pojedynku Phoenix Suns z Chicago Bulls. Ostatecznie lepsi okazali się koszykarze gości, których ku wiktorii poprowadził Derrick Rose.
Początek spotkania mimo wszystko nie był dla drużyny gości zbytnio udany, bowiem przegrywali 6:25. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 125:115 na korzyść „Byków”.
Czwarta kwarta zakończyła się wynikiem 111:111, a w ostatniej chwili layupem spod kosza stan pojedynku wyrównał Derrick Rose. Wszystko zapewne potoczyłoby się inaczej, gdyby paręnaście sekund wcześniej rzuty wolne wykorzystał Jason Richardson. Pierwsza z dogrywek skończyła się rezutlatem 10:10 i dopiero w drugiej Bulls (8-5) przejęli inicjatywę, wygrywając ją 12:4, a Rose i Kyle Korver zdobyli łącznie 9 punktów.
W całym meczy rozgrywający Bulls zanotował 35 oczek i 12 zbiórek. Nie gorzej poszło Louolowi Dengowi – 26 pkt, 10 zbiórek. 24 punkty z ławki zdobył wspomniany wyżej Korver.
Po stronie przegranych Suns (7-8) najlepiej punktował weteran Grant Hill – 27 oczek. 38-letni Hill w ostatnich czterech meczach notował średnio 19,7 pkt. a wczoraj trafił 12/20 rzutów z gry. Dwa oczka mniej od Granta zdobył Steve Nash, który dołożył też 16 asyst.
Phoenix Suns | 36 | 26 | 22 | 29+10+4 | 115 |
Chicago Bulls | 17 | 33 | 22 | 29+10+12 | 125 |
PHX: Hill 27, Warrick 23, Richardson 20, Frye 16, Nash 14 (16 as) Turkoglu 10 (10 zb), Dudley 3, Childress 1, Dragic 1, Clark 0
CHI: Rose 35 (12 zb), Deng 26 (10 zb), Korver 24, Noah 17 (15 zb), Johnson 12, Asik 4, Brewer 3, Watson 2, Scalabrine 0, Bogans 0
Yupii!!! Znów bez wstydu mogę kibicować Bykom ;-) Bardzo mnie bolało, że zespół po odejści Jordana pałętał się gdzieś na końcu ligi lub co najwyżej był średniakiem.
Baaardzo długo trzeba było czekać na odrodzonych Bulls. Wiem, że to dopiero początek sezonu, ale udało im się zebrać świetną ekipę. Jak będą omijać ich kontuzje to mogą być taką rewelacją jak Durant i spółka w zeszłym sezonie.