Niestety dziś Wam trochę ponarzekam, bo niestety ślepym trafem dostałem dzisiaj takie mecze do opisania, w których wiele ciekawego się nie wydarzyło tzn. wszystko, co ciekawe i zacięte – opiszą koledzy! Jednak nie zniechęcajcie się do dalszego czytania.
Trzy mecze z udziałem: Chicago, Detroit czy Indiany, zakończyły się porażkami drużyn z Central Division. Na dodatek każda z tych drużyn, była mocno poturbowana przez rywali, a Bykom nie pomógł nawet ani własny parkiet, ani długo oczekiwany powrót i zarazem debiut Carlosa Boozera.
Booz w swoim pierwszym oficjalnym występie w byczym trykocie zanotował zaledwie 5 oczek i zebrał 2 piłki. Bohaterem meczu nie był też Joakim Noah, który nie zebrał żadnej piłki!!!!!!
Przyjezdni z Florydy dominowali w tym spotkaniu od pierwszej kwarty. W drugiej odsłonie, przy kontrolującym grę i świetnie prowadzącym akcje Magików – Jameerze Nelsonie – uzyskali aż 24. punktową przewagę. Nelson jest w wysokiej formie, a jego zdobycze potwierdzają to: 24pkt i 9as.
Swoje dobre chwile w tym spotkaniu, przeżywał również Vince Carter. 22 oczka pozwoliły mu wyprzedzić 37. dotychczas na liście wszechczasów po względem punktów, Johna Stocktona. 19 714 oczek ma na koncie Air Floryda i lada dzień stanie się kolejnym skrzydłowym w klubie zdobywców 20tys. punktów.
Niestety dla Magików, ten mecz to również przyniósł złe wieści. Pamiętacie jak chwaliliśmy (w końcu) Rasharda Lewisa za wczorajszy występ? Autor 13 punktów w tym meczu, został odprowadzony do szatni w 3. kwarcie meczu. Powód – skręcenie stawu lewego kolana. Na pewno nie zagra w kolejnym spotkaniu.
Jego absencja dała więcej minut do gry Brandonowi Bassowi. Bass, który gra dużo, dużo więcej w porównaniu do zeszłego sezonu, niestety również nieco kosztem Marcina Gortata, rzucił 17 punktów. Ten PF był w tym meczu, trzecim najlepszym strzelcem Orlando, obok Nelsona i Cartera. Mocno walczył pod koszem w ataku, czego efektem też były jego częste wędrówki na linię osobistych (7/7).
Teraz uwaga: przy powrocie Boozera, i wielkiej niemocy Noaha, Byki zebrały tylko 21 piłek – w cały meczu i na obu tablicach!! Tak tak, wiem, tyle do zbiera Kevin Love. Sam!!
Sam Dwight Howard zebrał w tym meczu 12 piłek i rzucił 13 punktów, a stan Van Gundy, widząc niemoc rywali i dobrą postawę swoich rezerwowych, nie szczędził Supermana. Stąd tylko 14 minut Polskiego Młota i znów bez zdobyczy punktowych, przy 4 zbiórkach czy jednej asyście. Ojj Staaannn..
Chwaląc jednak Magików za masakrę w United Center, trzeba podkreślić też wyborną skuteczność na linii rzutów wolnych. 23 celne na 24 próby, a ta niecelna pochodziła z ręki Howarda (3/4).
Nawet będący ostatnimi czasy, w wielkiej formie, Derrick Rose, obniżył loty notując 15pkt i 4as. To był mecz na pół Rose’a, bo średnie sezonu tego świetnego rozgrywającego są dwa razy wyższe. Jego niemoc odbiła się mocno na Chicago i gospodarze zanotowali słabe 42% skuteczności rzutów z gry.
Chicago Bulls – Orlando Magic 78:107 (22:28, 15:33, 25:24, 16:22)
Najlepsi w meczu: Noah 16, Rose 15, Gibson 10 oraz Nelson 24 (9as), Carter 22 (6zb), Bass 17)