Zadyszka Lakers

Nie trzeba być wielkim fachowcem i nie trzeba przeprowadzać dogłębnych analiz. To widać gołym okiem. W Los Angeles Lakers obecnie nie jest ciekawie. Można powiedzieć, że „Jeziorowcy” dostali zadyszki.

 

LAL wspaniale wystartowali w sezonie. Osiem pierwszych spotkań i osiem zwycięstw. Później malutki dołek i dwie porażki z Denver Nuggets i Phoenix Suns. Z tego dołka szybko się wyczołgali i wyglądało na to, że złapali wiatr w żagle, bo odnieśli zwycięstwa w pięciu kolejnych potyczkach. Nadszedł jednak czas, gdy wiatr ucichł, a żagle opadły.

Lakers ostatnio ulegli Utah Jazz, Indiana Pacers, Memphis Grizzlies i dzisiejszej nocy Houston Rockets. Cztery porażki z rzędu to dla nich coś niespotykanego. Ostatni raz taką czarną serię zanotowali w kwietniu 2007 roku. To było jeszcze przed przybyciem Gasola.

W czym można się doszukiwać takiego stanu rzeczy? Wśród „Jeziorowców” wyraźnie coś nie funkcjonuje tak jak powinno. Na pewno czynnikiem, który ma na to duży wpływ jest zmęczenie, szczególnie wśród graczy podkoszowych. Andrew Bynum cały czas leczy kontuzje. Do gry nie jest również gotowy Theo Rarliff. Co to oznacza w praktyce? Ciężar podkoszowej gry spoczywa głównie na barkach Gasola. Pomaga mu jedynie Lamar Odom. Na początku ten duet naprawdę radził sobie rewelacyjnie. No, ale przyszła ta zadyszka. w tych ostatnich czterech porażkach już tak nie błyszczeli.

Kolejna sprawa, wielokrotnie w tym sezonie chwaliłem ławkę rezerwowych Lakers. Chodzi głównie o trzech panów na literę „B” (Blake, Barnes i Brown). Mam wrażenie, że podczas tych czterech ostatnich porażek rezerwowa trójce nie wniosła do gry tyle, ile było potrzebne. Szczególnie w meczach z Pacers i Jazz.

Trzecia kwestia, Kobe Bryant. „Black Mamba” bez wątpienia jest liderem i najjaśniejszą gwiazdą Lakers. Zrobił dla tego zespołu już tyle, że zasłużył na pełen szacunek. Dlatego, gdy całej drużynie nie idzie wszyscy zapewne patrzą na niego. Kobe stara się jak może. Podczas ostatnich czterech spotkań zdobywał średnio 32 punkty (przeciwko Pacers rzucił nawet 41). Co z tego jak Lakers każdy ten mecz przegrali? Nie wiem czy czasami koledzy z drużyny aż za bardzo wierzą w Bryanta. Gdy w meczu przychodzi kryzys znaczna większość akcji idzie na „KB#24”. To samo w nerwowych końcówkach. Tak było przeciwko Pacers. Lakers przegrywali trzema punktami i mieli ostatnią akcję. Kobe uciekł po zasłonie i odpalił trójkę, ale nie trafił. Piłkę zebrał jeszcze Ron Artest, ale zamiast coś pomyśleć to cały zespół stanął w miejscu i zaczęło się szukanie lidera. Kobe dostał w końcu piłkę, ale był na beznadziejnej pozycji i nawet nie dorzucił. W konfrontacji z Memphis Grizzlies w ostatniej akcji Bryant miał piłkę, Lakers przegrywali dwoma, więc chciał kończyć sam. Został jednak bardzo dobrze przykryty i oddał piłkę do Rona Artesta. „Ron Ron” wyglądał trochę na zdziwionego rozwojem sytuacji (pewnie był pewny, że Kobe zagra sam…) i w ogóle jakoś nie przygotował się do rzutu, co skończyło się blokiem. Bryant to już nie jest ten zawodnik, który zupełnie sam wygrywa mecze. Cały czas ma sporo do zaoferowania, ale potrzebuje silnego wsparcie reszty zespołu.

Teraz przed „Jeziorowcami” noc przerwy, a później czeka na nich Sacramento Kings. Kolejny mecz zagrają 7 grudnia z Washington Wizards. Czy seria porażek zostanie przerwana?

PS. Dodam jeszcze, że Lakers legitymują się obecnie bilansem 13-6.