Minionej nocy w podstawowym składzie Phoenix Suns pierwszy raz pojawił się Marcin Gortat, jednak jego drużyna przegrała u siebie z Los Angeles Lakers 95:99. Mimo wszystko kryzys w ekipie mistrza NBA trwa, co świetnie pokazało wczorajsze spotkanie.
Mecz generalnie odbył się bez żadnej, większej historii i przeszedł bez echa. Suns (14-19) poirytowani słabą postawą w obronie postanowili wysłać na pierwszą linię frontu Marcina Gortata, jednak jak się później okazało niewiele to zmieniło, nawet w obliczu mocno niedysponowanych ostatnio Lakers (25-11). A pomyśleć, że to uczestnicy ostatniego finału konferencji zachodniej…
Phoenix Suns 95:99 Los Angeles Lakers (24:31, 26:18, 23:31, 22:19)
Jared Dudley 21 pkt. 6 zb. 2 as. oraz Kobe Bryant 24 pkt. 7 zb. 5 as.
Najwięcej do powiedzenia miał minionej nocy Kobe Bryant, zdobywając 24 pkt. przy dobrej skuteczności 9/17 rzutów z gry. Zapewne byłoby inaczej, gdyby Phoenix mieli coś, co krzyczy widownia za każdym razem, gdy drużyna przyjezdna ma w posiadaniu piłkę. Niestety Suns znów dali ograć się w zbiórkach 31-47 oraz pkt. z pomalowanego 26:26 i na nic zdały się double digits w zdobyczach punktowych u szóstki graczy gospodarzy.
Marcin Gortat spisał się dobrze, nawet bardzo dobrze. Przeskoczenie na stały poziom 10 punktów plus jest już na prawdę blisko, a osiągnięcie tego samego w zbiórkach też nie jest zbyt daleko. Minionego wieczoru Polak miał 12 pkt. (4/7 z gry, 4/6 osobistych) i 9 zbiórek. Ksywka „Mr. Double-double” jest w zasięgu. Co do innych graczy Suns – znów świetny występ z ławki zrobił Jared Dudley, który zdobył 21 pkt. 13 oczek dołożył Vince Carter, a 11 z 10 asystami Steve Nash.
Tymczasem Lakers, mimo iż wygrali, ciągle powtarzają te same błędy. Kobe za bardzo chce sam wszystko załatwić, a reszta szuka na autostradzie NBA znaku z napisem „zjazd do playoffs”. W sezonie zasadniczym najbardziej jest chyba Lamar Odom, który miał wczoraj double-double na poziomie 12 pkt. i 10 zb. Reasumując, Lakers ogląda się ciężko i dość nieprzyjemnie i jeszcze nigdy nie widziałem drużyny tak mocno żyjącej playoffami.
Ważne: MG złamał barierę 700 pkt. zdobytych w sezonach zasadniczych, a do przekroczenia granicy 800 zbiórek brakuje mu tylko… jednej zebranej piłki! Razem z playoffami ma 710 pkt. i 840 zb.
Jak wspomne sobie Chicago Bulls i patrzę teraz na Lakers to przyszła mi taka myśl do głowy że to są takie Dynastie mistrzów gdzie lidzerzy mieli już swoje lata, drużyny były doswiadczone i miały świadomość tego, że tak naprawdę prawdziwa walka zacznie się w PO. A siły już nie te same, trzeba zachować rozsądek. I nie chodziu tu o przegrywanie meczu za meczem tylko rozłożenie sił w sezonie w ten sposób by zachować ich jak najwięcej na PO. Chicago w ostatnim sezonie w którym zdobyło mistrza, też już tak nie dominowało, nie mówiąc już o tym, że nie miało najlepszego bilansu w lidze. Kobe też nie jest wieczny, choć w tym momencie chyba to nie on jest głównym problemem Lakers, tylko bardziej Gasol ma dużo słabsze chwile.
A punkt styczny Chicago i Lakers to Phil, więc doświadczenia już ma :-)
Na pewno ten sezon będzie bardzo ciekawy,pojedynki w PO między LA, Mavs, SAS może Jazz oraz na wschodzie Boston, Heat i mimo wszystko coraz lepsze Orlando, a po cichu licze na Chicago.
b.dobre uwagi. też czekam na Byków, a Phil od dawna zapowiada ostatni taniec w tym roku czyli analogia
Mogę się tylko podpisać pod obiema wypowiedziami. Dodam tylko, że jestem w stanie zaakceptować każdego mistrza, byleby nie byli to Lakers. Mam dziwną awersję do tej drużyny i sięga ona już od czasów początków transmisji w TVP, gdzie rządził Szaranowicz z tym swoim nieśmiertelnym:”Hej, hej tu NBA”
Może jakiś psycholog pomógłby mi to wyjaśnić ;-)
P.S. Po cichu też liczę Bulls.