Los Angeles Lakers nie mieli łatwej przeprawy w Oakland. Ostatecznie wygrali, ale trzeba przyznać, że zawodnicy Golden State Warriors postawili trudne warunki.
Los Angeles Lakers (29-11) |
21 | 24 | 24 | 46 | 115 |
Golden State Warriors (15-23) |
26 | 27 | 22 | 35 | 110 |
Golden State Warriors szczególnie dobrze poczynali sobie w pierwszej odsłonie spotkania. Niejednokrotnie odskakiwali rywalom. Maksymalna przewaga „Wojowników” momentami wynosiła nawet 14 punktów. W drugiej połowie to jednak Los Angeles Lakers zaczęli częściej dochodzić do głosu. Ostatnie słowo w tym spotkaniu, po dobrej IV kwarcie, należało właśnie do gości i to LAL odnieśli zwycięstwo w tym spotkaniu.
Żeby jednak wygrać Lakers musieli w swoich szeregach znaleźć prawdziwego zabójcę. Kto inny nadaje się do takiej roli jak nie Kobe Bryant? „Black Mamba” spotkanie zakończył mając na koncie 39 punktów i 6 zbiórek. Trafiał wtedy, kiedy drużyna strasznie tego potrzebowała. Przez ostatnich sześć minut meczu zdobył 17 punktów. Kobe cały czas ma ten instynkt prawdziwego zabójcy.
Można powiedzieć, że Bryant i Monta Ellis urządzili sobie mały pojedynek strzelecki. Obrońca GSW też był bardzo dobrze dysponowany. Był głównym motorem napędowym Warriors. Ostatecznie zakończył mecz z 38 punktami. Jak widać, o jeden punkcik okazał się słabszy od Bryanta, ale co ważniejsze, okazał się również słabszy zespołowo.
Golden State Warriors to jeden z najsłabiej zbierających zespołów w całej lidze, a Lakers należą do czołówki w tym elemencie. Jak to się mogło skończyć? Oczywiście pogromem na desce. „Wojownicy” zebrali łącznie 27 piłek, a „Jeziorowcy” aż 47. Dużą różnica. Lakers byli też wyraźnie lepsi w punktach zdobytych z pomalowanego – 56:40. Oczywiście główną zasługę w tym wszystkim ma trio Pau Gasol, Andrew Bynum i Lamar Odom. Panowie nie tylko zbierali, ale też skutecznie punktowali. Gasol miał 24 punkty i 11 zbiórek, Bynum 11 punktów i 14 zbiórek, a Odom 20 punktów i 9 zbiórek. Kobe Bryant plus ta podkoszowa trójka byli siłą z którą Warriors nie mogli sobie poradzić.
W GSW oczywiście nie grał sam Ellis. Bardzo dobrze radził sobie Dorell Wright, który zdobył 27 punktów i zebrał 7 pkt. Double-double na poziomie 15 punktów i 10 asyst zaliczył rozgrywający Stephen Curry. Jak widać, obwód nieźle się spisał, ale zabrakło tej siły podkoszowej. David Lee zdobył 14 punktów i miał 7 zbiórek, ale patrząc jak blado wypadł Andris Biedrins to było stanowczo za mało. Łotysz zdobył 2 punkty i miał 3 zbiórki w niecałe 25 minut gry. Musiał zejść, bo złapał 6 fauli. Czy to są osiągnięcia godne pierwszego centra jakiejkolwiek drużyny NBA?
O jakimś kryzysie czy zadyszce w Lakers już chyba pora powoli zapomnieć. „Jeziorowcy” mają w tym miesiącu bilans 6-1.