Los Angeles Lakers chyba troszkę zlekceważyli swoich rywali. Mecz wygrali, ale styl w jakim to osiągnęli nie powalał na kolana. Ważne jest jednak samo zwycięstwo, a nie droga do niego.
Minnesota Timberwolves (17-53) |
27 | 24 | 23 | 24 | 98 |
Los Angeles Lakers (49-20) |
21 | 28 | 29 | 28 | 106 |
Minnesota Timberwolves grała bardziej na luzie i bez zbędnej presji. Faworytem w tym starciu z cała pewnością nie byli, a zaprezentowali kilka naprawdę fajnych akcji.
Mniej więcej w połowie I kwarty po punktach Gasola ekipa Los Angeles Lakers wyszła na prowadzenie 15:11. Nie oznaczało to jednak spokojnego wyrabiania przewagi, a wręcz coś przeciwnego. Od tej chwili „Leśne Wilki” zanotowały run 14:0 i to one stały się myśliwym, a nie zwierzyną.
Druga część gry to cały czas lekka kontrola gości, ale „Jeziorowcy” cały czas bardzo blisko się trzymali. Bardzo ważne były dwie trójki Kobe’go Bryanta odpalone w samej końcówce drugiej kwarty. Dzięki temu Minnesota nie odskoczyła jakoś wyraźnie, a schodziła do szatni prowadząc tylko dwoma „oczkami” (51:49).
Kwarta numer trzy rozpoczęła się od celnego rzutu za trzy Shannona Browna. Od tej chwili wynik już niemal cały czas oscylował w okolicach remisu. Przed ostatnią odsłoną to jednak Lakers prowadzili 78:74.
W IV kwarcie miało miejsce ważne wydarzenie. Na 6:16 min przed końcową syreną, przy remisie 87:87, Andrew Bynum (10 pkt i 14 zb) brutalnie sfaulował Beasley’a i został za to usunięty z placu boju. Chwilę wcześniej center LAL zebrał piłkę w ataku po niecelnym rzucie Matta Barnesa (9 pkt), ale sam też nie trafił, zdołał jednak zebrać jeszcze raz i tym razem popełnił faul w ataku. Najwidoczniej takie niepowodzenie sfrustrowało Bynuma na tyle, że postanowił wyładować całą złość na zawodniku rywali. „Jeziorowcy” zostali osłabieni, ale to wydarzenie… pobudziło ich do lepszej gry! Można powiedzieć, że zostali brutalnie wybudzeni z pewnego letargu. Minnesota w kolejnej akcji wyszła jeszcze na prowadzenie 91:88 (za faul Bynuma mieli dwa rzuty wolne i piłkę z boku), ale od tej chwili już praktycznie tylko Lakers królowali i uciekali. Na 2:33 min przed końcem Lakers prowadzili 97:94, ale Lamar Odom (8 pkt, 8 zb i 5 as) trafił za trzy i to był wyraźny krok do przodu. Timberwolves nie potrafili już zniwelować przewagi swoich przeciwników.
Kobe Bryant cały czas ma problemy z kostką, ale mimo to zagrał w tym meczu. Odbiło się to jednak trochę na jego skuteczności. Miał 6/17 z gry i zdobył 18 punktów. Lepiej poradził sobie Pau Gasol. Hiszpan zdobył 25 punktów i zebrał 5 piłek z tablic.
Osobiście jednak największe brawa kieruję dla Shannona Browna. Ten niezwykle dynamiczny obrońca jest najlepszym przykładem na bardzo dobrą grę ławki Lakers. Gdy na parkiecie muszą pojawić się zmiennicy to gra „Jeziorowców” wcale jakoś nie siada. Brown w tym meczu zdobył 14 punktów. Natomiast cała ławka gospodarzy dostarczyła 40 punktów, a ich odpowiednicy z Timberwolves tylko 21.
Po prostu kapitalne zawody rozegrał Wesley Johnson. Ten pierwszoroczniak zdobył swoje rekordowe 29 punktów. Gdyby Timberwolves odnieśli zwycięstwo to właśnie o Johnsonie byłoby najgłośniej.
Drugą siła Timberwolves, obok wspomnianego Johnsona, był grający trochę bliżej kosza duet. Michael Beasley zdobył 18 punktów i miał 7 zbiórek. Natomiast Kevin Love uzbierał 15 punktów i 13 zbiórek. Dali się we znaki „Jeziorowcom”, ale nie byli w stanie popchnąć swojego teamu ku zwycięstwu. Love uzyskał drugie double-double z rzędu. Czyżby zaczynał swoją kolejną, nieziemską serię?
You must be logged in to post a comment.