Dwa pierwsze mecze finałowe już za nami. Zarówno Miami Heat jak i Dallas Mavericks mają po jednym zwycięstwie. Jako zupełnie bezstronnego obserwatora tej serii taki stan rzeczy bardzo mnie cieszy. Nie jestem związany z żadną z tych drużyn, więc najważniejsze są dla mnie emocje. Marzy mi się seria siedmiu spotkań z nagłymi zwrotami akcji w każdym pojedynku.
Ostatni mecz w pełni spełnił moje wymagania emocjonalne. Wydawało się, że Miami ma już drugie zwycięstwo na wyciągnięcie ręki, ale stało się inaczej. Dallas zanotowało wspaniały powrót do gry. W decydującej akcji meczu Dirk Nowitzki spokojnie zatańczył sobie z Chrisem Boshem i zdobył punkty na wagę zwycięstwa. Swoją drogą Niemiec kolejny raz nas wszystkich zadziwił. On potrafi być niesamowity.
To zwycięstwo znacznie poprawiło sytuację „Mavs”. Przyznam szczerze, że po pierwszym spotkaniu, gdzieś w głębi mojej głowy czaiła się obawa, że Miami Heat zbyt szybko i zbyt łatwo rozstrzygnie ten finał na swoją korzyść. W Game 2 Dallas zaprezentowało jednak godną podziwu wolę walki i mamy remis. Teraz rywalizacja przenosi się do Teksasu i odbędą się tam aż trzy spotkania. Czy Mavericks są w stanie całkowicie wykorzystać przewagę parkietu i zdobyć mistrzostwo we własnej hali? Ciężko mi uwierzyć w taki obrót spraw. Miami ma w swoim składzie gwiazdy, które wiedzą o co toczy się walka i nie odpuszczą za łatwo. To drugie starcie może jeszcze na nich zadziałać jak zimny prysznic. Mieli swój cel w zasięgu ręki, a jednak zdołał im się wymknąć. Takie coś może spowodować przyrost sportowej złości i jeszcze większej chęci udowodnienia swojej wyższości. Dla mnie bardzo dobrze się składa, bo to oznacza, że mecze w Dallas będą przepełnione emocjami. Mam jednak jeszcze cały czas pewną obawę. W finale Konferencji Wschodniej ekipa Miami Heat podejmowała Chicago Bulls. Pierwsze starcie wygrały „Byki” i też wtedy liczyłem na emocjonującą oraz długą serię, ale kolejne cztery spotkania wygrał „Żar”. Czy w wielkim finale NBA nie będzie podobnie? Czy drugie spotkanie nie było tylko wypadkiem przy pracy Miami? Mam ogromną nadzieję, że nie!
Muszę przyznać, że dwa dotychczasowe mecze „The Finals 2011” raczej nie zawiodły moich oczekiwań. Szczególnie mecz numer dwa. To spotkanie, które pamięta się latami. Wierzę jednak cały czas, że to dopiero wstęp do jeszcze większych emocji w tym finale…