Pamiętacie Kelly’ego Tripuckę, którego prezentował jakiś czas temu nasz redakcyjny kolega Damian? Jeśli ktoś chce sobie przypomnieć jego historię zapraszam do zakładki All Stars sprzed lat. Dziś z kolei zajmiemy się osobą kolejnego gracza NBA, który ma swoich żyłach śladowe ilości polskiej krwi. Czas na Mike’a Gminskiego.
Mierzący 211 cm środkowy spędził na parkietach ligi zawodowej aż 14 sezonów, w trakcie, których reprezentował barwy czterech klubów NBA. W ciągu swojej przygody z NBA spędził on 7 sezonów z New Jersey Nets, 3 sezony z Philadelphią 76ers, 3 ½ sezonu z Charlotte Hornets i zakończył karierę na zawodowych parkietach jako Kozioł z Milwaukee, w 1994 roku.
Osobiście miałem okazję oglądać tego gracza w barwach dwóch ostatnich teamów.
Zanim Gminski trafił do NBA, zasłynął swoimi zbiórkami i blokami na słynnej, „polskiej” uczelni Duke (pracuje tam, na co dzień Mike Krzyzewski, asystentem jest Steve Wojciechowski, a jednymi z najsłynniejszych graczy uczelni okazali się inni potomkowie naszych rodaków jak Bobby Hurley czy Christian Leattner).
Gminski do dziś jest najlepszym rebounderem i shot blockerem słynnego uniwersytetu – został wybrany najlepszym akademickim graczem w USA w sezonie 1979/80 – a zdobycze te pozwoliły mu wkroczyć do NBA z numerem 7 draftu w 1980 roku.
Podczas swoich pierwszych 7 sezonów w lidze, dał się poznać jako twardy zawodnik, nie bojący się walki, pomagając raczkującym wówczas Nets w pięciokrotnym awansie do play off. Kiedy w swoim siódmym sezonie w New Jersey notował już średnie na poziomie 16,4 pkt i 8,8zb zdecydowano się go wymienić do Szóstek z Filadelfii. Ci ciekawe, w nowym otoczeniu hali Spectrum (przy Charlesie Barkley’u) szło mu jeszcze lepiej! Mike’a statystyki skoczyły do poziomu double double (17/10) i był głównym motorem napędowym ekipy, która sięgnęła po tytuł najlepszej drużyny Atlantic Division. Niestety w play off nie udało się pokonać rozpędzonych z Michaelem Jordanem – Byków.
Potomek polskich imigrantów z Krakowa, swoją dobrą formę fizyczną zawdzięczał umiłowaniu do różnych sportów jak baseball, tenis, piłka nożna czy futbol amerykański. Uważa się też, że Gminski wiele zawdzięczał znakomitemu wsparciu ze strony rodziców. Kiedy wstępował w poczet słynnych Blue Devils, okazał się pierwszym tak solidnym wsparciem drużyny na poziomie freshmana. Mając mocne poparcie w osobie trenera Billa Fostera (15,3pkt i 10,7zb na mecz) – nasz bohater sięgnął nagrodę (przyznaną dwóm graczom czyli wspólnie) – Rookie of the Year 1976/77.
W następnym roku Gminski prowadził swoje Diabły do pierwszego w tym okresie, sezonu z ponad 20.wygranymi (pierwszy z trzech pod rząd). Mike awansował do Final Four, a goryczy porażki zaznał dopiero w finale przeciwko Kentucky (88-94).
Team z Duke był określany wówczas mianem „kopciuszka”. Mimo tego zapisał na swoim koncie 20pkt i 12zb awansując do najlepszej piątki turnieju finałowego.
Kolejny sezon na poziomie juniora to znów poprawa gry naszego bohatera. 66 zablokowanych rzutów, 44 wsady (co było wówczas dużym osiągnięciem) oraz lepsza skuteczność z gry 52% – wszystko to przerodziło się w kolejne imponujące średnie (18,8 pkt i 9,2zb). Po 22. zwycięstwach przygoda Duke w mistrzostwach zakończyła się dość niespodziewanie i szybko na pierwszej rundzie i uczelni St.John’s.
Niestety Gminski nie zakończył przygody z NCAA z koroną mistrza na głowie. Jego finałowy rok okazał się znów lepszy statystycznie (21,3 pkt i 10,9 zb) ale teamem targała informacja o końcowym roku pracy trenera Fostera. Słynący z ogromnej charyzmy Mike nie przejmował się tymi pogłoskami i ustanowił rekord Duke w rozgrywkach NCAA w ilości bloków (97). Pomógł też zespołowi w osiągnięciu trzeciego wyniku z rzędu na poziomie 20. wygranych. Wybrano go najlepszym graczem ligi akademickiej.
Devils zakończyli turniej na etapie ćwierćfinału uznając wyższość Purdue. W tym czasie silny środkowy wyśrubował najlepsze statystyki na poziomie historii szkoły ( 1242 zbiórki i 345 bloków ) – jego numer 43 został zastrzeżony – a on awansował (lata później) w poczet Duke Sports Hall of Fame.
Początki jego kariery w NBA były bardzo trudne. W pierwszym sezonie jako rookie doznał poważnej infekcji pleców, która wdała się do jego organizmu po kontuzji łokcia. Gminski trafił do szpitala i pozostał tam w nim trzy dni, leżąc w stanie krytycznym. Kiedy wstępował do NBA ważył około 107kg. Następnie w ciągu sezonu udało mu się nabrać masy (ok. 118kg). Po tym wypadku spadł do wagi 102kg (!) będąc przez kilka dni w stanie wysokiej gorączki.
Potomek Polaków z Krakowa pozbierał się jednak, pokazując swój ogromny charakter i zaangażowanie. Jego średnie zwyżkowały, on stawał się istotną częścią Netsów prowadzą ich do 5. występów w play off. Znajadywał się w ligowej czołówce centrów w czasach, kiedy na parkietach zaczynali brylować Patrick Ewing i Hakeem Olajuwon.
W NBA osiągnął 10 953 pkt / 6 480 zb / 989 blk.
Jego kariera od 1990 roku związana była z nowym teamem Hornets. Niestety nie okazał się tak mocnym punktem Szerszeni jak planowano. Z powodu nasilających się bólów pleców przeszedł też zabieg dysku kręgosłupa w odcinku lędźwiowym. Następnie za pomysłem zwolnienia salary cap oddano go do Milwaukee za kolejnego potomka Polaków – Francka Brickowskiego (kojarzycie pewnie go z NBA Finals 1996 z Sonics). Do Charlotte wrócił jako analityk spotkań Hornets, a następnie stał się szefem działu analityków dla stacji Fox. Mieszka ze swoją żoną Stacey w Północnej Karolinie. Ma też syna Noaha.