Mullin i Sabonis też.
Phil Jackson wprowadził Dennisa Rodmana do Hall of Fame. W tym roku do Galerii Sław wstąpiło dziesięć osób, ale największe emocje wzbudzał oczywiście największy specjalista od zbiórek w historii ligi.
Genialny obrońca, fenomenalny zbierający, wzbudzający wielkie emocje zawodnik został uhonorowany przez komisję Hof. Mimo wielu skandali jakie były jego udziałem podczas koszykarskiej kariery, w trakcie wstępowania Dennisa do Galerii Sław mało kto miał wątpliwości, że w Springfield jest także miejsce dla niego. W filmiku przedstawiającym jego postać chwalili go zarówno jego wielcy partnerzy (Joe Dumars, Scottie Pippen, Michael Jordan) jak i rywale (George Karl, Alonzo Mourning). Na scenę wkroczył w towarzystwie dwójki swoich dzieci ubrany w marynarkę sygnowaną barwami Detroit Pistons i Chicago Bulls czyli klubów, z którymi zdobyl pięć tytułów mistrzowskich.
Wystąpienie Rodmana było niezwykle emocjonalne. Dziękował i wspominał swoich wielkich trenerów (Chuck Daly, Phil Jackson), którzy potrafili go zrozumieć i wkomponować w swoje zespoły mimo jego indywidualizmu. Wspominał o Pippenie i Jordanie jako najlepszych według niego graczach w lidze. Co chwilę przerywał swoja przemowę głośno płacząc, ewidentnie wzruszony całą sytuacją. Nie omieszkał pozytywnie wspomnieć o człowieku, który nałożył na niego mnóstwo kar czyli komisarzu ligi Davidzie Sternie.
Wyraźnie wzruszony Dennis wspominał o swoim dzieciństwie i matce, której wiele zawdzięcza, ale i nie omieszkał powiedzieć o tym, że w wieku 16 lat wyrzuciła go z domu. Bardzo emocjonalnie dziękował swojej żonie i dzieciom, przyznając jednocześnie, że nie jest tak dobrym mężem i ojcem jakim chciałby być.
Oglądając przemówienie „Robaka” przyznam, że również się nieco wzruszyłem. Może brzmi to zbyt patetycznie, ale jest faktem. Dennis od początku mojej fascynacji NBA był ulubionym zawodnikiem i to jego koszulka była moją pierwszą, a nie najpopularniejszego wtedy MJ-a. Wielki gracz, a także jak widać na poniższym filmiku także bardzo uczuciowy człowiek, który wiele przeszedł w życiu aby osiągnąć tak wielkie sukcesy.
Ktoś może powiedzieć, że NBA specjalnie nagrodziła go w tym roku kiedy mamy lockout żeby przyciągnąć ludzi. Myślę jednak, że komu jak komu, ale Dennisowi Rodmanowi wstąpienie do HoF należało się w 100%.
Oprócz Rodmana zaszczytu wstąpienia do Hall of Fame dostąpiło dziewięć innych osób. Wśród nich znaleźli się:
Chris Mullin
były generalny menedżer Golden State – często nazywany był „Chalk”. Psudo Kreda wzięło się od bardzo jasnej karnacji Chrisa (prawie jak albinos).Absolwent St.John miał bardzo dobry początek swojej koszykarskiej kariery. 3-krotny gracz roku w barwach swojego uniwerystetu, miał również swoje chwile podczas Olimpiady w Los Angeles, kiedy wraz z Michaelem Jordanem sięgał po złoto. Jak ogólnie wiadomo Mullin dostąpił ponownego zaszczytu grania na Olimpiadzie, w 1992 i znów z MJ-em.
Po pierwszych trzech latach 7-ego wyboru w drafcie ’85, wyszło na jaw, iż nasz bohater miał poważne problemy alkoholowe. Golden State nie piali z zachwytu, gdyż mieli problem również z innym swoim wyborem – Chrisem Washburnem.
W 1988 nastąpiła zmiana warty, a szkoleniowcem Wojowników został Don Nelson. Mullin wziął się do ogromnej pracy i walki z nałogiem. Elementem kuracji było oddawanie setek rzutów w ciągu dnia. Dzięki temu Chris obok Larry’ego Birda został nie tylko wybitnym białym strzelcem, ale również potrafił doskonale rzucać z obu nadgarstków! Przy angażu Mitcha Richmonda, Mullin stał się niskim skrzydłowym i wraz z Timem Hardaway’em tworzyli słynne trio „Run TMC” . Stąd później filiozofia gry Nelsona i Warriors – Run&Gun.
Pięciokrotny All Star i zarazem czołowy strzelec ligi nieco obniżył swoje loty gdy w ciągu dwóch następnych lat (1994-5), kiedy Wojownicy pozyskali Webbera i Sprewella.
Nastepnym przystankiem po Oakland został stan Indiana (1997) wraz z trenerem Larrym Birdem.
Zastanawiam się czy Chris i Larry urządzali sobie prywatne konkursy rzutów – bo musiałoby to być imponujące! Kiedy Indiana dotarła do finału Konferencji właściwie niewielu z nas wierzyło, że przejdą Byki. Mark Jackson czy Reggie Miller to było wówczas za mało na Jordana i spółkę. Ale w sezonie 1999-2000 Pacers w końcu dotarli do upragnionego finału i Chris miał swój mały epizod. Wówczas na trójce pewniakiem był, będący w życiowej formie Jalen Rose.
Podczas swoich 16 lat gry Mullin uzyskał średnie ponad 18pkt i 4 zb na mecz (blisko 18 000 punktów). Właściwie po dzień dzisiejszy ciężko jest znaleźć gracza podobnego stylem do Chrisa Mullina (autor Woy)
Aryvidas Sabonis
W koszykówce od czasu do czasu pojawiają się zawodnicy wybitni. Niezależnie czy w Ameryce Północnej, Europie, Azji czy każdym innym kontynencie. Takie postacie potrafią sporo namieszać w światowej koszykówce i dzięki temu zapisują się grubymi literami na kartach historii. Bez wątpienia taką osobą jest Arvydas Sabonis.
Sabonis jest wychowankiem Żalgirisu Kowno i właśnie z tym klubem odnosił pierwsze sukcesy takie jak Mistrzostwa ZSRR czy zdobycie nieoficjalnego mistrzostwa świata koszykówki klubowej. Osiągnął też pierwsze sukcesy z reprezentacją Związku Radzieckiego – Mistrzostwo Świata oraz Mistrzostwo Europy. W 1985 r. pierwszy raz skierował się ku NBA i zgłosił się do draftu. Na młodego przybysza ze wschodu skusiła się Atlanta Hawks i Sabonis został wybrany w czwartej rundzie z 77 numerem. Na przeszkodzie podboju Ameryki stanął jednak wiek. Okazało się, że Arvydas jest jeszcze za młody i wybór unieważniono. Rok później na szczęście wszystko już było OK i został wybrany z 24 numerem (ostatni w pierwszej rundzie) do Portland Trail Blazers. Jak się później okazało na debiut w najlepszej lidze świata musiał jeszcze dość długo poczekać.
Nad sprawami czysto sportowymi górę wzięły aspekty polityczne. Sabonis nie marnował jednak czasu na Starym Kontynencie. Osiągał kolejne sukcesy na poziomie reprezentacyjnym. W 1988 r. został Mistrzem Olimpijskim w Seulu. Po drodze jego ZSRR rozprawiło się nawet z USA w składzie, których grały takie wschodzące gwiazdy jak Dan Majerle czy David Robinson. Gdy zaczął zakładać koszulkę reprezentacji Litwy sukcesy też były, ale trochę mniejsze. W koszykówce klubowej też nie próżnował. W 1989 r. wreszcie Sabonis mógł wyjechać na zachód. Takim sposobem trafił do ligi hiszpańskiej. Najpierw reprezentował barwy CB Valladolid, a następnie słynnego Realu Madryt. Na Półwyspie Iberyjskim nie miał zamiaru zwalniać. Wywalczył dwa mistrzostwa kraju z Realem, a sam został wybrany na MVP (1993 i 1994). W 1995 r. sięgnął z Królewskimi po Mistrzostwo Europy i został nawet MVP całego turnieju. Co ciekawe, jak na razie jest to ostatni tak wielki triumf Realu. W ostatnim sezonie w Madrycie Sabonis notował średnio 22.8 pkt, 13.2 zb, 2.6 bl i 2.4 as na mecz. W czasie dotychczasowej gry w Europie został czterokrotnie wybierany na najlepszego koszykarza kontynentu (1984, 1985, 1993 i 1995).
Wreszcie nadeszło lato roku 1995. Można śmiało powiedzieć, że to był przełomowy czas dla Sabonisa. Litwin w Europie osiągnął już wszystko co tylko mógł i wreszcie trafił do NBA. Portland po 10 latach od wyboru w drafcie wreszcie otrzymało swojego centra. Sabonis miał wówczas już 31 lat, a w takim wieku mało kto trafia do NBA. Zapewne pojawiły się wątpliwości czy podoła. Litwin zabrał nawet głos w tej dyskusji. Nie strzępił jednak języka. Zamiast gadać grał po prostu w koszykówkę. Okazał się świetnym podkoszowym. Pierwszy sezon zakończył ze średnią 14.5 pkt, 8.1 zb, 1.8 as i 1.1 bl. Fachowcy docenili jego klasę. Wystąpił w meczu debiutantów podczas All-Star Weekend, pod koniec marca 1996 został okrzyknięty graczem tygodnia, w kwietniu został pierwszoroczniakiem miesiąca, po sezonie znalazł się w składzie najlepszych debiutantów. Wszystko to osiągnął mając 32 lata! W NBA grał bez przerwy przez kolejnych sześć lat. W tym czasie nigdy nie schodził z posezonowymi średnimi poniżej poziomu 10 pkt i 5.4 zb. Był ważnym ogniwem Portland w tym czasie. Przy tak wysokim wzroście oprócz manewrów podkoszowych potrafił również postraszyć rywala rzutem z dystansu. W 1999 r. po raz piątym został wybrany najlepszym koszykarzem Europy. Na sezon 2001/2002 wrócił do Żalgirisu. Po roku przerwy, w sezonie 2002/2003 znowu wrócił do Portland. Nie błyszczał już tak jak dawniej (6.1 pkt, 4.3 zb i 1.8 as na mecz), ale miał przecież już 38 lat, a i tak nieźle pogrywał i rozegrał 78 spotkań.
Po pięknej przygodzie w NBA Sabonis postanowił kolejny raz przywdziać koszulkę swojego Żalgirisu i właśnie w Kownie spędził dwa ostatnie sezony swojej wspaniałej kariery. Tam gdzie zaczynał tam i skończył. Cały czas jednak prezentował wysoki poziom. W 2004 roku błyszczał w Eurolidze i zgarnął MVP zarówna fazy zasadniczej jak i TOP16.
Arvydas Sabonis to naprawdę wspaniały koszykarz. Na swoje medale, puchary i inne nagrody wybudował pewnie jakąś wielką salę, bo nie wiem gdzie to wszystko można pomieścić. W europejskiej koszykówce klubowej oraz w rozgrywkach reprezentacyjnych zdobył wszystko co było do zdobycia. Szkoda, że tak późno trafił do NBA. Zawsze się zastanawiam co by było, gdyby wcześniej tam się znalazł? Co by było, gdyby właśnie tam spędził swoje najlepsze sportowe lata? Na te pytania oczywiście nigdy nie poznam odpowiedzi. Żałuje również, że nie załapał się do jakieś ekipy, która zdobyła tytuł NBA. Mistrzostwo najlepszej ligi wyglądałoby rewelacyjnie w CV Sabonisa. Nie ma jednak co narzekać, bo przecież Litwin zrobił wspaniałą karierę. Nie przeszkodziłu mu nawet kontuzje przez które Sabonis też na pewno sporo stracił (autor Mac)
Ponadto do HOF weszli:
Tara VanDerveer
Artis Gilmore
Herb Magee
Tex Winter
Reece “Goose” Tatum
Teresa Edwards
Tom “Satch” Sanders
To sie musialo tak skonczyc :D
3 trójki z rzędu Rodmana