Za dosłownie kila dni (start 31 sierpnia) na Litwie rozpoczyna się Eurobasket. A więc wielkie wydarzenie dla kibiców basketu na Starym Kontynencie. Ja ze swej strony chciałbym przypomnieć krótko jak to wyglądało kiedyś, na poprzednich Mistrzostwach Europy.
Koszykówką interesuję się dosyć długo, jednak tą europejską najlepiej pamiętam właśnie od 1997 roku, kiedy pokazaliśmy się Europie po wieeeeeelu latach niebytu.
Nasi
Zanim nasza reprezentacja zdołała dostać się na ME do Hiszpanii musiała przebrnąć przez preeliminacje, zaczynając praktycznie od zera – pokonując po drodze różne Luksemburgi, Irlandie czy Walie, które do tej pory nic nie znaczą w koszykarskim świecie. Potem zdołaliśmy awansować już do grupy eliminacyjnej Mistrzostw, lecz i tu nie było od razu kolorowo. Zaczęliśmy od 1:4 pokonując tylko słabą Szwajcarię. Przełom nastąpił w rundzie rewanżowej, kiedy rozbiliśmy Szwedów, bardzo mocnych Litwinów, ponownie Szwajcarów i zrewanżowaliśmy się z nawiązką Belgom pokonując ich na wyjeździe. Na koniec drugi raz polegliśmy z Francją, lecz i tak mogliśmy z bilansem 5:5 cieszyć się z awansu.
Hiszpania 1997
Losowanie grup na ME nie było dla nas zbyt szczęśliwe. Trafiliśmy jak się potem okazało – na późniejszych finalistów imprezy, czyli Włochy i Jugosławię. Pierwszy mecz z Dejanem Bodirogą i spółką pokazał nam miejsce w szeregu – gracze z Bałkanów rozbili nas wysoko 104:76 mimo, iż po pierwszej połowie przegrywaliśmy zaledwie 6 punktami. Wspomniany Bodiroga rzucił nam 16 punktów, grający w NBA Danilovic 18, a Rebraca robił co chciał pod koszami trafiając 9 z 11 rzutów z gry. Po naszej stronie najkorzystniejsze wrażenie zrobili zdobywcy 13 „oczek” – Wójcik i Tomczyk.
Drugie spotkanie było jednym z tych „o życie”. Naprzeciw nas stanęli niezbyt nam znani do tej pory Łotysze, którzy postawili dzień wcześniej twarde warunki Włochom. Pełni obaw nasi gracze przystąpili do spotkania, jednak z wiarą w zwycięstwo, co pozwoliło nam na pokonanie rywala i wyjście z grupy. Mecz wygraliśmy 86:79, a bohaterem spotkania był Wójcik, który uzyskał 21 punktów i 7 zbiórek. Po ME w Hiszpanii na naszą ligę zaczęli najeżdżać falowo Łotysze, którzy niejednokrotnie stanowili o sile polskich zespołów (Bagatskis, Miglinieks, Stelmahers , Helmanis czy Sneps).
Wobec pewnego awansu (słusznie nikt nie zakładał zwycięstwa Łotwy z Jugosławią) łatwo ulegliśmy włoskiemu duetowi Myers-Fucka, który rzucił nam 37 punktów.
Plan minimum zatem wykonany, jedziemy więc dalej. Z zerowym kontem stanęliśmy do boju z Hiszpanią, Niemcami i Chorwacją. Na papierze szans nie mieliśmy żadnych.
Pierwsza naprzeciw Polaków stanęła Chorwacja. Zespół bardzo osłabiony, bo bez Radji, Kukoca, Komazca czy Vrankovica, ale jak to Chorwaci – i tak wydawali się dużo mocniejsi od nas. Po pierwszej połowie wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem, przegrywaliśmy bowiem 38:50. W drugiej połowie rzuciliśmy się jednak do odrabiania strat i jakimś cudem zdołaliśmy pokonać Chorwację, sprawiając mega sensację. Pamiętne punkty z linii rzutów wolnych Bacika, punkty spod kosza Wójcika i Szybilskiego oraz przebłysk talentu Zielińskiego dały nam zwycięstwo 77:76!
Podbudowani takim obrotem spraw zostaliśmy nazajutrz szybko sprowadzeni na ziemię za sprawą gospodarzy imprezy – Hiszpanie ogrywali nas niemiłosiernie wygrywając starcie 104:61. Nam nie wychodziło nic, na domiar złego w pierwszej minucie meczu lider Hiszpanów – świetny strzelec Alberto Herreros musiał opuścić plac gry z powodu złamania nosa, jakiego nabawił się trafiając na łokieć Bacika. Być może właśnie to sprawiło, że Hiszpanie byli dla nas bezlitośni i walczyli o każdą piłkę jak o życie.
Ostatni mecz decydował o naszym awansie do ćwierćfinałów. Na naszej drodze stanęli Niemcy, którzy cztery lata wcześniej cieszyli się z europejskiego złota. Z jednej strony nie było na imprezie Detlefa Schrempfa, i ekipa ta nie prezentowała się może zbyt imponująco, ale wiadomo – z Niemcami w nic nam nie szło. Na szczęście nasi zachodni sąsiedzi bardzo dobrze poznali wtedy Dominika Tomczyka (20 punktów) i Adama Wójcika (19). Swoje dorzucili jeszcze Zieliński i Jankowski i mogliśmy się cieszyć z pewnego triumfu 86:76.
Do końca życia zapamiętam mecz z Grecją o półfinał hiszpańskiej imprezy. Graliśmy jak równy z równym, wychodząc nawet na 10 punktowe prowadzenie w drugiej połowie. I wtedy nagle coś pękło. Do dzisiaj nie wiem co się stało z naszą reprezentacją, która grała pięknie. Grecy złapali rytm i pokonali nas 72:62. Smutek był wielki, bo przede wszystkim straciliśmy szanse na walkę o medale, ale i jak się później okazało nie udało się zająć 5 miejsca gwarantującego nam awans na MŚ. W meczu tym zawiedli ci, na których najbardziej liczyliśmy – Zieliński i Wójcik trafili zaledwie 6 na 24 próby z gry. Późniejsza porażka z Litwą i wygrana z Turcją o 7 miejsce była już tylko typowym dograniem imprezy. Dla nas siódme miejsce podopiecznych Eugeniusza Kijewskiego było i tak wielkim sukcesem, przecież teraz taki wynik bralibyśmy w ciemno. Niestety z niewiadomych do końca przyczyn nie udało się w późniejszych latach wykorzystać ogromnego potencjału tej kadry, a karierę z tamtej drużyny zrobili Tomczyk, Wójcik, Zieliński – którzy sporo grali w Eurolidze oraz na solidnym poziomie przez lata grali Pluta i Szybilski.
Wracając do turnieju w ćwierćfinałach z rywalami poradzili sobie Jugosławia – pewne zwycięstwo z Litwą 75:60 po świetnym meczu Danilovica, Rosja – która ku rozpaczy fanów gospodarzy wyeliminowała Hiszpanię kapitalnie finiszując i wygrywając ostatecznie 70:67. Włosi z kolei nie dali szans Turkom pozwalając im na zdobycie zaledwie 43 punktów.
Nieco bardziej zacięte były półfinały w których najpierw Jugosławia długo męczyła się z pogromcami Polaków, by ostatecznie pokonać Grecję 88:80. Po raz kolejny świetne zawody rozegrał Danilovic, a wspomagał go 23 letni wówczas Bodiroga, który był najskuteczniejszym graczem meczu notując 22 punkty, 6 zbiórek i 5 asyst na swoim koncie.
W drugim półfinale Włosi dzięki rzutowi Carltona Myersa (to ten, który w jednym z ligowych meczy potrafił rzucić 87 punktów!) pokonali Rosjan 67:65.
Finał zapowiadał się więc bardzo ciekawie. Z jednej strony bardzo mocni Włosi, którzy nie doznali w turnieju jeszcze porażki z dwójką liderów z Bolonii –strzelcem Myersem i tyczkowatym centrem Fucką. Z drugiej coraz bardziej rozkręcająca się ekipa Jugosławii, która chciała zmazać plamę za jedyną porażkę w turnieju poniesioną właśnie z rąk Italii.
W pierwszym spotaniu tych drużyn doszło do pojedynku strzeleckiego Djordjevica (29 pkt,5 „trójek”) i Myersa –24 „oczka. W drugim spotkaniu – już finałowym Myers nadal robił co mógł by jak najwięcej razy dziurawić kosz rywali. Co prawda rzucił 17 punktów, a Fucka dodał ich 12, jednak reszta drużyny przeszła obok meczu, dzięki czemu z wygranej na Eurobaskecie A.D 1997 cieszyli się ich rywale. Najlepszym graczem turnieju został Aleksander Djordjevic , a największym talentem okrzyknięto wówczas nie bez powodu Dejana Bodirogę, który zakończył finał z dorobkiem 14 punktów, 2 asyst, 2 zbiórek i 4 przechwytów.
Byłem wtedy na obozie w Spalonej. Pamiętam świetne mecze Zielińskiego i spółki. Piękne czasy i kolejna przyczyna koszykarskiego boomu w naszym kraju.
heh, byłem tak pewien, że wtedy eurobasket był w grecji i w ćwierćfinale graliśmy z gospodarzami że aż musiałem guglować żeby uwierzyć:) jak widać pamięć potrafi płatać figle :)
To był rzeczywiście świetny turniej w naszym wykonaniu, pamiętam, że wiele meczy wygrywaliśmy grając doskonale z kontry gdzie wiadomo – najlepiej sie odnajdywał silny jak tur Maciek Zieliński (taki trochę polski Manu Ginobili z tym jego koślawym dwutaktem oraz siłą i motoryką LeBrona Jamesa – oczywiście też w skali krajowej:))
Jeśli chodzi o naszą kardę wtedy to, poza wymienionymi przez Ciebie, całkiem udaną karierę mieli Bacik, Jankowski, Dryja i Kościuk. Stanowili oni przez lata o sile naszej ligi. Dziś takich graczy niestety nie mamy.
Trzymam kciuki za rocznik 93 bo chłopaki zrobili kawał dobrej roboty. Oby tylko sodówka nie uderzyła to może zrobią karierę w europie a Ponitka i Karnowski może nawet w NBA spróbują sił.