Pora na drugiego zawodnika, który może rozdawać karty na litewskich parkietach podczas zbliżającego się wielkimi krokami Eurobasketu 2011. Tym razem przyjrzymy się Królowi Teo, dzierżącego władzę w serbskiej krainie, ale zamiast typowych insygniów należnych władcom, w ręku trzyma tylko piłkę.
Milos Teodisić początek swojej kariery miał w klubie Zeleznik, gdzie wychowywały się takie koszykarskie talenty jak Zoran Erceg, Dusan Kecman, Dusko Savanović czy Mile Ilić. Trafił tam w wieku 17 lat, w międzyczasie z sukcesami grając w juniorskich turniejach FIBY (m.in. MVP Mistrzostw Europy U20), szybko wyrabiając swoją drogę do seniorskiej kadry Serbii, którą przechodzą obecnie Vasilije Micić czy Nenad Miljenović. Potem przebiegło już szybko – w wieku ledwie 20 lat transfer do Olympiacosu Pireus uczynił z niego czołowego rozgrywającego na Starym Kontynencie, ale prawdziwa ekslopzja jego talentu przyszła na Eurobaskecie 2009, który miałem okazję oglądać.
To niezapomniane przyglądać się takiemu talentowi z bliska…niestety nie widziałem tego co zrobił Słoweńcom, ale domyślam się, że od września tamtego roku jeste enfant terrible w kraju ze stolicą w Ljubljanie. Do tamtego meczu „Teo King” notował dobry turniej – jako klasyczny rozgrywający znakomicie drygował tą najbardziej wyrównaną i rozbudowaną pod względem rotacji drużyną narodową. Pewien hiszpański dziennikarz, z którym miałem okazję rozmawiać we Wrocławiu, odpuszczał sobie oglądanie spotkań na żywo w hali, aby podziwiać Serbów…na ekranie telewizora w press roomie.
Tego, czego dokonał Teodosić w czwartej kwarcie półfinału, nie da się raczej opisać słowami. Kurczę, wspaniale mi się wspomina tamten okres, po raz pierwszy w życiu naprawdę się zakochałem i trudno mi bez sentymentu wracać do tych długich wrześniowych wieczorów, więc wybaczcie zbędny entuzjazm, ale Słowenia-Serbia to jedno z najfajniejszych spotkań jakie oglądałem. Milos wziął wszystko na siebie, rzucał za 3 przez ręce (a rywale zawsze odpowiadali). On rzucał, rzucał…wszystko zza linii jeszcze 6,25 wpadało. 20 punktów w dogrywce i czwartej kwarcie, Serbia w Finale…
Potem jego renoma zaczęła drastycznie rosnąć. MVP Euroligi 2010, świetne Mistrzostwa Świata, ten nieprawdopodobny rzut z 10 m, którym pokonał Hiszpanię, potem dopiero pechowa porażka z Turcją jednym punktem po rzucie Kerema Tunceriego (tak, tym przed którym był na aucie…), wybór do piątki turnieju, tytuł europejskiego gracza roku FIBA…
Co najbardziej niesamowite w nim, to znów oczy. Jego mina myli – wygląda jak oddany student filozofii, a nie koszykarska bestia. Bujna czupryna i oczy, które sprawiają wrażenie, że jest myślami gdzieś indziej. Może jest? Kto wie, Teodosić w każdym razie jest jednym z bardziej zimnokrwistych zawodników, jakich znam. Przeciwieństwo „chokera”. W ostatniej minucie trafi wszystkie wolne. Trafi z otwartej pozycji (ba, z ręką na twarzy) za 3. Znajdzie wolnego partnera.
Serbia to taki synonim zespołu. Każdy może grać pierwsze skrzypce w innym spotkaniu. Pozycja Teodosicia w pierwszej piątce jest jednak niepodważalna. Świetnie zorientowany w obronie, ryzykuje do przechwytów, przekazuje niczym weteran (ma 24 lata…). W ataku perfekcyjny w pick-n-rollach. Ciekawe, jak wypadnie w porównaniu z Rickym Rubio.
Co czyni go tak wyjątkowym? Zapytany przez serbskiego korespondenta po meczu z Hiszpanią – „Jak Ty to do cholery robisz, że trafiasz takie trójki?”, odpowiedział żartobliwie „trening, trening”. Może po prostu jest wyjątkowy. Myślę, że największą jego zaletą jest właśnie ten „leadership” i zimna krew w kluczowych momentach…jeżeli ktoś jeszcze go nie widział w akcji, zapraszam do bacznego przyglądaniu mu się na Litwie i, od teraz, w CSKA Moskwa.