Kolejny zawodnikiem, który ma zadatki na bycie gwiazdą litewskiego Eurobasketu 2011 jest słoweński wysoki skrzydłowy Erazem Lorbek. Tym razem w kadrze Bożidara Maljkovicia oglądać będziemy tylko jednego koszykarza o tym nazwisku, ponieważ Domen Lorbek nie znalazł się nawet w szerokim zestawieniu Słowenii na Mistrzostwa Europy.
Zawodnik Regal Barcelony rozpoczynał zawodową karierę i przechodził wszystkie pierwsze szlify w Olimpii Ljubljana, czyli miejscu, gdzie większość talentów słoweńskiego basketu stawiało pierwsze kroki na parkietach. Szybko okazało się, że młodzieniec o nietypowym imieniu, które na myśli przywodzi raczej Rotterdam niż Bałkany, jest wyjątkowym zawodnikiem i stoi przed nim wielka przyszłość. Rodzice zaczęli więc myśleć o wyjeździe po naukę do Stanów Zjednoczonych, gdzie Erazem mógłby nabyć atletyki, której przy wrodzonym zmyśle do manewrowania pod koszami zdecydowanie mu brakowało.
Tak zaczął się najmniej udanyetap w życiu Lorbeka – rok spędzony na silnej uczelni Michigan State. Co prawda nie była to kompletna klapa, ale średnie 6,4 punktu i 3,3 zbiórki z nóg nie zwalały, a co gorsza na wierzch zaczęły wychodzić atletyczne słabości 19-latka, zwłaszcza w grze defensywnej. O ile w ataku potrafił wszystko, w obronie nie ustawał nawet najmniej utalentowanym, ale silnym, potrafiącym przepychać rywalom. Zbiórki też przychodziły mu z dużym trudem. Stąd powrót do Europy, z uwagi na swój profil typowego gracza ze Starego Kontynentu – klasycznego, można powiedzieć wymierającego typu wysokiego skrzydłowego, który opiera się nie na sile, a na technice – ale już nie do Słowenii, a na zawodowy kontrakt we włoskim Fortitudo Bolonia (Skipper, Climamio).
Przez trzy kolejne lata budował sobie markę jednego z najlepszych graczy na swojej pozycji w Europie. Dla mnie to zdecydowanie archetyp wysokiego skrzydłowego. Jedyny zawodnik w NBA, który przychodzi mi obecnie na myśl w porównaniu z nim, to Tim Duncan. Mało efektowny, ale wręcz czarujący nieskończonym arsenałem podkoszowych manewrów. Lorbek okrasza to dodatkowo słoweńską szkołą, która należy przecież do europejskiej czołówki.
Nie ma za bardzo sposobu, żeby zatrzymać go w ataku pod koszem. Na warunki Europy i tak jest dość silny i daje rade uderzać w tors czołowym graczom (choć z Pau Gasolem czy Sergem Ibaką może mieć problem). Każdy jego mecz może służyć za taśmę szkoleniową dla pracy stóp. Tak jest dobry. Perfekcyjnie dopracowany ma obrót przez prawe ramię, który w finezyjny sposób kończy na obręczy. Jednocześnie otrzymując piłkę 4-5 metrów od kosza twarzą do niego to w sumie sytuacja „pick your poison” dla obrońcy. Nie ma lepszej „czwórki” w trafianiu z tej odległości z półdystansu z odchylenia (no tak, wiem, Dirk Nowitzki), w dodatku z ogromna gracją i dobrą formą rzutu. Z drugiej strony po pompce z łatwością ścina na kosz i równie bezproblemowo kończy akcje. Rzuca z dystansu. Dobrze rzuca. Chorwaci pamiętają pewnie do dziś, co zrobił im na polskim Eurobaskecie. Pick-n-rolle w jego wykonaniu są zabójcze. Ma po prostu wszystko. Do tego śliczny, klasyczny półhak, za który go podziwiam.
W międzyczasie przypominający zafrasowanego romantyka z czasów Weltschmerzu i Sturm und Drang (to przez krzaczaste brwi, zmarszczone czoło i fryzurę na „grzybka”) niż podkoszową bestię Lorbek przewinął się jeszcze przez śmietankę europejskich klubów – CSKA Moskwa, Benetton Treviso, obecnie gra w Barcelonie, a była jeszcze Unicaja Malaga…
Szkoda, że takich zawodników na pozycji cztery coraz mniej. Póki są, radzę przyglądać się bacznie Erazemowi na tych Mistrzostwach, gdzie może być liderem Słowenii. Chociaż było blisko, abyśmy w ogóle nie mieli okazji o nim pisać, ponieważ zrezygnował z gry w kadrze, ale na szczęście zmienił decyzję. Ostatnio poprowadził swój team do pokonania rozpędzonej Litwy, a w 5 z 10 spotkań przygotowawczych był najlepszym strzelcem swojej ekipy (a grał w 9). To może być jego turniej. Pamiętajmy jednak, że za 2 lata Eurobasket będzie rozgrywany w Słowenii, co też może się okazać pięknym akordem w jego życiorysie.