Po jednej stronie najlepsi centrzy świata (Shaq, Robinson i Hakeem), wsparci najlepszymi skrzydłowymi tamtego okresu (Pippen, Hill, Barkley i Malone), wspomagani przez czołowych rozgrywających NBA (Hardaway, Payton oraz Stockton). Po drugiej stronie czołowe postacie tamtego okresu na Starym Kontynencie, a równie dobrze znane za oceanem (Divac, Danilović czy Djordjević). Podczas Igrzysk w Atlancie zdarzało się, iż niezadowolony z gry swoich pupili opiekun kolejnego „Dream Teamu” – Lenny Wilkens – organizował rano lub wieczorem dodatkowe treningi. Finałowy mecz nie okazał się ani przysłowiowym spacerkiem ani spokojną przeprawą. Zapraszamy na kolejny mecz z naszego cyklu „Game of the night”.
to był zdecydowanie drugi najlepszy zespół amerykański w historii… szkoda, że zamiast Reggiego lub Mitcha nie udało się ściągnąć do Atlanty Michaela, wtedy ten zespół mógłby powalczyć o sławę i rozmiar dominacji z oryginalnym Dream Teamem
Drugi pod względem składu – zgoda. Na pewno nie pod względem tego co prezentowali na boisku. Porównując poziom meczu finałowego z Atlanty i np tego z Pekinu to różnica jest ogromna. Przecież momentami na finał z Atlanty nie można patrzeć. Boże jak oni się męczyli żeby jakąś składną akcję zagrać. Poza tym wiadomo że atmosfera w tym zespole była koszmarna. Mówili o tym wielokrotnie starsi zawodnicy jak Barkley, Malone i Payton.
Lenny Wilkens nie potrafił ogarnąć tych zawodników. Szkoda że głównym cachem wtedy nie był Jerry Sloan.
P.S. Ale i tak najlepsze z całego meczu było „shut the fuck up” Chuckstera do kibica w trybuny.
tak to co piszesz to prawda bo generalnie zabrakło tam lidera pokroju Michaela i Magica. W Atlancie była część młodych gniewnych i część zasłużonych weteranów, którzy potraktowali imprezę jako wakacje (Malone, Olajuwon z nadwagą, dalecy od optymalnej formy).
Wiadomo też ,iż kilku graczy tej ekipy nie było powszechnie lubianych wśród innych graczy, mimo ,że osiągnięcia w NBA mieli fantastyczne (Stockton, Payton i Miller).
Dla mnie drugim najlepszym Dream Teamem pod względem jakości gry jest ten z M.Ś. w Toronto z Shaqiem, Colemanem, Kempem, Johnsonem, Mourningiem, Wilkinsem, Smithem, Majerlem, Johnsonem, Pricem, Dumarsem i Millerem.
Pamiętam ich perfekcyjną pierwszą połowę z Rosją w finale (Mma finał ciągle gdzieś na VHS) , kiedy spudłowali dopiero w drugiej kwarcie pierwszy rzut!
Pozdro.
Tak, pamiętam trochę ten mecz. Różnica prawie 50 punktów na koniec. Miazga poprostu. Zresztą w innych meczach też: z Australia i Puerto Rico po ponad 50 a z Grecją 40 punktów różnicy. Po Barcelonie Stern przysłał na Mistrzostwa drugi garnitur ligi. W Toronto byli wyśmienici zawodnicy (często pierwsze opcje swoich drużyn) ale jednak nie był to top ligi. Natomiast oglądajac mecze widać było dobrą chemie i radoche wśród graczy. Nie było tam wielkich gwiazd i może to powodowało że dobrze się z sobą czuli. Poza tym drużyna była nastawiona na zdobywanie punktów a nie na mozolną obronę. Coachem był w końcu stary dobry Donnie Nelson …