Autor: Mateusz Trybulec (Wysoko nad obręczą)
Trzeci artykuł o teoriach spiskowych w NBA będzie wprowadzeniem do osobnego działu spisków – manipulacji wynikami meczów przez sędziów, a pośrednio przez Davida Sterna. Rzecz jasna, machinacje te mają pomóc lidze zarobić jak najwięcej pieniędzy, zgodnie z naszą teorią matką (Dobro wielkich miast jest najwyższym prawem). W tej części zajmiemy się meczem numer 7 Finałów Konferencji Zachodniej z udziałem Seattle Supersonics i Phoenix Suns. Zwycięstwo w tym meczu drużyna Słońc miała rzekomo zawdzięczać boskiej ręce komisarza i jego parkietowych cherubinów w czarnych strojach.
Zanim jednak przejdziemy do analizy prawdziwości tych zarzutów, musimy zająć się jedną, bardzo poważną aferą, która w 2007 wstrząsnęła światkiem NBA, nadszarpnęła wiarygodność ligi i dosypała ognia do pieca zwolennikom teorii spiskowych.
Ci ostatni ostatnio na potwierdzenie każdego ze swoich przypuszczeń wymieniają jedno nazwisko – Donaghy. Większość kibiców najlepszej koszykarskiej ligi świata na pewno nie raz słyszało o Timie i w jakimś stopniu orientuje się w jego sprawie. Ci, którzy o nim nie słyszeli, niech się wstydzą, ale już spieszę z naprawieniem waszej przewiny.
Tim Donaghy jest byłym arbitrem NBA i przez 13 lat swojej pracy (1994-2007) piął się po szczeblach kariery zawodowej, sędziując łącznie w 772 meczach sezonu regularnego oraz 20 meczach fazy playoff. Cztery lata temu, a dokładniej 9 czerwca, zrezygnował ze swoich funkcji po tym, jak FBI wszczęła dochodzenie w jego sprawie. Śledczy przedstawili mu zarzuty, które wstrząsnęły ligą – Donaghy został oskarżony o robienie zakładów na sędziowane przez siebie mecze i manipulowanie ich wynikami tak, aby miały odpowiednią rozpiętość punktową (z ang. point spread). Władze ligi, choć przykładają ogromną wagę do kontroli sędziów, wydawały się być zaskoczone całą sytuacją. 15 sierpnia, skompromitowany arbiter przyznał się do dwóch zarzutów postawionych mu na mocy prawa federalnego.
Donaghy przyznał, że brał udział w obstawianiu wyników meczów, choć nie angażował się w to bezpośrednio – rolę pośredników pełniło dwóch znajomych z czasów szkoły średniej, którzy mieli kontakty z mafią. Na początku, Tim zarabiał 2000 dolarów za każdy prawidłowo obstawiony wynik, ale później stawka ta wzrosła do 5000, bo jego wskazówki okazały się niezwykle precyzyjne – według różnych szacunków, sprawdzały się w 70 do 80 procentach. Donaghy miał zawdzięczać swoją skuteczność wewnętrznym informacjom – wiedzy o kontuzjach zawodników, sugestiach ligi co do sposobu sędziowania oraz osobistych upodobaniach sędziów w stosunku do określonych graczy.
Były arbiter został skazany na 15 miesięcy pozbawienia wolności – kara ta mogła być wyższa (33 miesiące), ale sąd zdecydował się na obniżenie kary ze względu na współpracę skazanego. Zarówno przed, w trakcie procesu, jak i po odsiadce, Donaghy oskarżał swoich byłych współpracowników oraz władze ligi o ingerowanie w wyniki spotkań tak, aby były one korzystne z punktu widzenia biznesowego. Przytaczał też konkretne przykłady.
W kolejnych artykułach z tej serii będziemy je dokładniej analizować. Na razie jednak przyjrzyjmy się dwóm głównym oskarżeniom Donaghy’ego wobec NBA, które miały mu rzekomo pozwolić na osiągnięcie tak wysokiej skuteczności przy obstawianiu wyników:
Gwiazdy są traktowane w szczególny sposób. Dodatkowo, arbitrzy często mają co do nich osobiste sympatie lub antypatie, przez co dany zawodnik może liczyć na więcej lub mniej gwizdków, w zależności od tego, jaki sędzia został przydzielony do meczu.
Ten zarzut wydaje się najmniej sensowny. Sędziowie są ludźmi i, choć powinni starać się patrzeć na zawodników jak najbardziej obiektywnie, to jednak nigdy nie uda im się całkowicie wyzbyć emocji. Jeżeli chodzi o preferencyjne traktowanie gwiazd, to zjawisko to jest powszechne w sporcie i ma również swoje podłoże w psychologii. Będąc najlepszym uczniem w klasie możesz być pewien, że będziesz rzadziej wzywany do odpowiedzi, a przychodząc nieprzygotowanym masz większe szanse na uniknięcie kary niż klasowy przeciętniak. Nie jest to sprawiedliwe, ale wynika z naturalnych ludzkich zachowań. Próby ustanowienia ligowego egalitaryzmu pozbawione są sensu. Rzekome rewelacje Donaghy’ego były już od dawna czymś oczywistym dla każdego, kto był związany z NBA. Drugi z zarzutów jet jednak dużo cięższego kalibru:
NBA wywiera naciski na arbitrów, aby wpływali na wyniki spotkań tak, żeby liga odnosiła jak największe zyski. Najczęściej chodzi o to, aby ważne mecze z punktu widzenia biznesowego (np. Finały Konferencji) nie kończyły się na czterech potyczkach. Instrumentami wpływu mieli być zaufani sędziowie, obserwatorzy oraz sesje z taśmami meczowymi, w czasie których arbitrom pokazywano konkretne przykłady gwizdków, które nie podobały się lidze.
Czy Tim Donaghy jest wiarygodny? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. David Stern obstaje przy stanowisku, że skompromitowany arbiter jest jednorazowym przypadkiem i nie ma żadnych dowodów manipulowania wynikami przez sędziów. Trudno jednak spodziewać się od komisarza innego stanowiska. Na razie na pewno żaden z byłych współpracowników nie potwierdził jego rewelacji.
Wiele z zarzutów Donaghy’ego ma dwie strony – dla przykładu sesje wideo same w sobie nie są niczym zdrożnym pod warunkiem, że będą one służyć doskonaleniu pracy sędziów, a nie niesportowemu manipulowaniu wynikami. Dodatkowo, część oskarżeń jest sprzeczna z rzeczywistością. Dla przykładu, Donaghy przekonuje, że Dick Bavetta, weteran wśród arbitrów na parkietach NBA, cieszy się wielkim szacunkiem wśród władz ligi ze względu na to, że zawsze gwiżdże tak, aby mecze były zacięte. Kiedy spotkanie sędziował Bavetta, Donaghy nie stawiał pieniędzy na faworyta, dzięki czemu rzekomo miał często wygrywać. Ekonomiści Joe Price i Henry Tappen, którzy prowadzą badania nad sposobem sędziowania w NBA, przyjrzeli się dokładnie meczom, w których brał udział ten arbiter (w sezonach, kiedy Donaghy pomagał w dokonywaniu zakładów). W rezultacie stwierdzili, że niestawianie na faworyta byłoby dalekie od skuteczności 70% (jaką szczycił się Donaghy) – przyniosło by to w ogólnym rozrachunku 12 % straty, co oznacza, że dużo lepszą strategią byłoby stawianie na oślep.
Czy w takim razie Donaghy kłamie? Na pewno ujawnianie kolejnych sensacji przynosi mu wymierne zyski (mnóstwo płatnych wywiadów), a niedawno wydał nawet książkę o manipulacjach w NBA. Może on też ulegać częściowo autosugestii (jak sugeruje Price). Z drugiej strony, coś musiało być na rzeczy, a nawet jeśli tylko część z jego rewelacji jest prawdziwa, to liga znajduje się w naprawdę ogromnych kłopotach natury moralnej. Sami musicie zdecydować na ile wierzyć Donaghy’emu. Ja zaś postaram się przyjrzeć dokładnie meczom, które kibice przez lata wskazywali jako ustawione. Na początek wrócimy do roku 1993 i pojedynku Charlesa Barkleya z Shawnem Kempem i Garym Paytonem:
CZĘŚĆ 3: Mecz numer siedem Finałów Konferencji Zachodniej 1993.
Na Wschodzie, Chicago Bulls Michaela Jordana łatwo pokonywali kolejne stopnie drabinki playoffów – jedynie Nowy Jork stawił opór, ale zdołał urwać tylko dwa mecze. Rywalizacja na Zachodzie była bardziej wyrównana, a fani dostali swój wymarzony Finał Konferencji, w którym Phoenix Suns z jednym z najwybitniejszych graczy wszechczasów Charlesem Barkley’em podejmowali ulubieńców kibiców, Seattle Supersonics.
Elektryzujące duo Gary’ego Paytona i Shawna Kempa było jak połączenie efektowności Allena Iversona ze zrozumieniem boiskowym Stocktona i Malone’a – jednym słowem doskonały przepis na sukces. Trudno było nie ekscytować się każdym meczem Supersonics i chyba wszyscy, poza kibicami Słońc, dopingowali w tym czasie właśnie tę drużynę.
Po sześciu, emocjonujących meczach, zwycięzca miał zostać ostatecznie wyłoniony w America West Arena w Phoenix. Zwolennicy teorii spiskowej uważają, że zwycięzca tego pojedynku został z góry ustalony przez NBA, a pomóc w tym mieli sędziowie, dyktując 64 rzuty wolne dla drużyny Sir Charlesa. Seattle i Phoenix były w tym czasie podobnymi rynkami dla ligi, więc teoria matka nie miała tutaj odniesienia. Powód miał być prosty – David Stern chciał w Finałach starcia dwóch największych w tym czasie indywidualności, Barkleya i Jordana.
Jedynym sposobem, aby sprawdzić, czy rzeczywiście sędziowie wspierali zawodników ze stanu Arizona jest obejrzenie jeszcze raz słynnego pojedynku i zweryfikowanie prawidłowości gwizdków na korzyść Suns. Tak też właśnie zrobiłem i poniżej przedstawiam wyniki mojego śledztwa. Oczywiście wziąłem pod uwagę różnicę ówczesnych przepisów od dzisiejszych (np. handchecking) oraz nieco inny sposób sędziowania (arbitrzy pozwalali wtedy na dużo twardszą grę niż dziś). Niestety nie mam dostępu do całości meczu, nie obejrzałem kilku minut, ale miałem okazję zobaczyć 41 z 64 rzutów Słońc, co powinno mi dać pogląd na sytuację.
Gwizdki podzieliłem na cztery kategorie:
PRAWIDŁOWE, co do których słuszności nie ma, moim zdaniem, wątpliwości.
KIEPSKIE, czyli takie, do których można mieć zastrzeżenia, ale sędzia mógł być zasłonięty, a my dodatkowo dysponujemy komfortem powtórki.
NIEPRAWIDŁOWE, czyli po prostu O co mu wtedy chodziło?
TRUDNO STWIERDZIĆ, jeżeli ujęcie kamery uniemożliwiało stwierdzenie prawidłowości gwizdka.
Oto jak przedstawiała się sytuacja w każdej części meczu:
1 kwarta: 3 PRAWIDŁOWE, 1 KIEPSKI.
2 kwarta: 3 PRAWIDŁOWE, 2 KIEPSKIE, 2 TRUDNO STWIERDZIĆ
3 kwarta: 4 PRAWIDŁOWE, 1 NIEPRAWIDŁOWY
4 kwarta: 3 PRAWIDŁOWE, 1 WĄTPLIWY, 2 TRUDNO STWIERDZIĆ
Możecie poddawać w wątpliwość słuszność moich ocen, ale oglądałem setki meczów NBA i wiem, jak w tamtym czasie wyglądało sędziowanie. Jakby co, zapraszam do ponownego obejrzenia spotkania i do dyskusji.
Moje wnioski są takie – odliczając gwizdki, których nie mogłem ocenić, 68 procent decyzji sędziowskich było prawidłowych. Trzeba też pamiętać, że faule, które uznałem za wątpliwe nie oznacza, że są nieprawidłowe – często były szły one w myśl przepisów, ale niezgodnie z duchem gry, który nakazuje przemilczeć niektóre starcia zawodników. W całym meczu odnotowałem tylko jeden, bardzo dyskusyjny faul dla Słońc.
Jakie odniosłem ogólne wrażenie z poziomu sędziowania w meczu? Jednym słowem, arbitrzy urządzili sobie aptekę – dużo za dużo gwizdków po obydwu stronach. Czy boska ręka Davida Sterna wpędziła Supersonics w kłopoty z faulami, co przyczyniło się do ich przegranej? Zdecydowanie nie. Gracze z Seattle mieli największe problemy w 3 kwarcie, gdzie ogromna większość gwizdków była prawidłowa. Powodem przegranej drużyny Paytona i Kempa było to, że nie potrafili zatrzymać szalejącego Kevina Johnsona, który mijał obrońców jak tyczki, i wielkiej masy Charlesa Barkleya. Nawet odejmując punkty z rzutów wolnych, Sir Pączek zdobyłby w tym meczu 25 punktów i 24 zbiórki, co nadal jest imponującym wynikiem. Co więcej, praktycznie wszystkie faule z czwartej kwarty były dyktowane w ostatnich minutach, kiedy Suns wygrywali różnicą 15-20 punktów i było już po meczu.
W moim przekonaniu utwierdza mnie dodatkowo… Tim Donaghy. Nigdy nie wyznał on w swoich rewelacjach, że NBA promowała konkretny zespół – celem ligi było ewentualnie przedłużenie pojedynku w celu przyniesienia dodatkowych zysków. Zwolennicy teorii spiskowej argumentują, że kilka tygodni wcześniej została nakręcona reklamówka z Barkleyem i Jordanem, więc Stern z góry założył taki finał. Co powiecie na te Reklamówki z 2009 – też zwiastowały przyszłe Finały?
Kiedy wydarzy się coś nieprawdopodobnego, chce się znaleźć na to jakieś wytłumaczenie. Myślę, że wielu ludzi nie dopuszcza myśli, że ktoś był od nas lepszy i nas pokonał, więc to musiał być spisek.
Wiecie czyj to cytat? Davida Kahna, ale nie tego z zarządu Minnesoty Timberwolves. Chodzi tu o innego człowieka o tym samym imieniu nazwisku – znanego w USA historyka. W ten sposób odniósł się on kiedyś do teorii spiskowych dotyczących ataku na Pearl Harbour. Jak widać dla ich sportowych odpowiedników, schemat myślenia jest bardzo podobny.
wow, jestem pod wrazeniem tego wpisu, good job
bardzo dobra praca, respect!