Gra w NBA to marzenie każdego fana koszykówki. Każdy, kto fascynuję się tym sportem na pewno, gdzieś tam w najskrytszych marzeniach widział siebie (lub widzi nadal) biegającego po parkietach najlepszej ligi świata w koszulce swojej ulubionej drużyny u boku swych koszykarskich idoli. Wyobraźcie sobie co czują młodzi chłopcy, którzy przystępują do draftu. Wraz ze swymi najbliższymi czekają niecierpliwie na wyczytanie ich nazwiska przez Davida Sterna w czasie gali. Kiedy zostają wybrani czują ogromną dumę, szczęście – a uczucia te współdzielą ze swymi rodzinami. Co zatem czują jednak kiedy w NBA mają kilku przedstawicieli swej rodziny? Tego chyba nie da się opisać słowami, ale zapraszam Was do przyjrzenia się rodzinnym koneksją na parkietach NBA.
W tegorocznym drafcie do NBA trafił z numerem 13 Markieff Morris, który będzie grał w drużynie Phoenix Suns. Nie byłoby w tym nic niesamowitego, gdyby nie fakt, że z następnym numerem do NBA trafił jego brat – Marcus, którego zobaczymy w przyszłym sezonie ( o ile zakończy się lockout) w barwach Rakiet. Obaj bracia grali wspólnie w Uniwersytecie Kansas, a teraz także razem będą starali się zawojować parkiety NBA. Nie jest to przypadek odosobniony bo wystarczy przejrzeć skład Słońc, żeby znaleźc tam nazwisko Lopez. Zgadza się, kolega Marcina Gortata – Robin Lopez przyszedł do NBA także ze swoim bratem – Brookiem, który występuje w New Jersey Nets.
Analizując dalej trafimy na Carla Landry’ego, który swoją karierę rozpoczynał w Houston Rockets, a następnie powędrował do Sacramento, aby poprzedni sezon zakończyć u boku CP3 w drużynie Szerszeni. Występując jeszcze w Teksasie miał sposobność walki ze swoim bratem Marcusem, który zaliczył epizod w Knickerbockers.
Cofnijmy sie jednak do lat 90-tych. Kiedy Horace Grant zdobywał seryjnie mistrzostwa w ekipie z Chicago po parkietach NBA biegał jego brat bliźniak Harvey, który nie może się pochwalić tak bogatą w sukcesy przygoda z NBA, ale zawsze był solidnym zawodnikiem podkoszowym. Występował on w Portland, Waszyngtonie, a także 76-ers. Przez ponad 10 lat kariery zdobywał średnio 9,9 pkt, ale zdarzały mu się sezony w barwach Bullets, kiedy notował średnie w granicach 18 pkt na mecz. Oczywiście w przeciwieństwie do brata nie zdobył mistrzowskiego pierścienia i w wieku 33 lat zakończył karierę.
Jeżli wspominamy o rodzinnych powiązaniach to warto wspomnieć o synach, których ojcowie występowali w NBA. Oczywiście na pierwszy plan wysuwa się tutaj Stephen Curry – jeden z najzdolniejszych graczy młodego pokolenia. Jego ojciec Dell występował w barwach Charlotte Hornets u boku Alonzo Mourning’a, Larry Johnsona czy Tyrone Muggsy Bogues’a. Ojciec Stephena słynął z rzutów za trzy punkty, szczególnie kiedy z Harsey’em Hawkinsem trafiali seryjnie zza lini trzypunktowej – Być może wybitnym graczem nie był, ale bardzo dobrym uzupełnieniem dla ówczesnych gwiazd Hornets i na pewno pozytywnie kojarzy się wszystkim fanom NBA.
Mike Dunleavy Jr – gracz Indiana Pacers to syn Mike’a Seniora – byłego trenera Portland Trail Blazers, LA Clippers czy też Lakers. Znany z występów w Phoenix, Orlando czy Milwaukee Danny Shayes to syn Dolpha Shayesa – członka galerii sław NBA. Podobnie rzecz się ma z Luke Walton’em gracza Lakers, który jest synem legandarnego Billa „The Red Head” Waltona.
Nie sposób zapomnieć tutaj o rodzinie Barrych, którzy byli chyba najliczniej reprezentowaną rodziną w lidze NBA. Rick Barry to podobnie jak wspomniany Dolph Shayes członek Hall of fame NBA, a także MVP meczu gwiazd z 1967 roku czy MVP Finałów z roku 1975. Talent po ojcu odziedziczyli także jego synowie – Jon, Drew oraz Brent. Ten ostatni w czasie swej kariery zdobył dwa mistrzostwa z San Antonio Spurs, a także wygrał konkurs wsadów w 1996 roku (ówczesny weekend gwiazd odbywał się w Alamodome w San Antonio, a więc Texas wspomina na pewno pozytywnie). Jon był bardzo solidnym i dynamicznym zawodnikiem. Podobnie Drew, którego oprócz gry w Atlancie, Oakland czy Seattle możecie pamiętać z występów na polskich parkietach w barwach Prokomu Trefla Sopot.
Na koniec rodzinnych koligacji warto wspomnieć Jamala Crawforda – zawodnika Atlanta Hawks, który jest kuzynem Jalena Rosa – wybranego do NBA trafił z Michigan State, gdzie grał z Chris’em Webberem oraz Juwan’em Howard’em. W NBA był czołową postacią Denver Nuggets czy Indiany Pacers. Najsłynniejszymi kuzynami są jednak oczywiście Vince Carter oraz Tracy McGrady. Obaj swoją przygodę z NBA zaczynali w Toronto Raptors, potem czarowali monster dunkami już w innych zespołach. Carter największe sukcesy odnosił z New Jersey i w Magic. T-Mac był gwiazdą w Orlando i Houston, ale nigdy nie grał w drugiej rundzie Play-off. Dziś obaj są już bliżej końca kariery.
Historia pokazuje jak wiele rodzinnych powiązań niesie ze sobą liga NBA. Oczywiście każdy z tych zawodników grał w najlepszej lidze ponieważ prezentował pewien poziom, a nie za zasługi ojca czy brata. Trzeba jednak przyznać, że takie historię nadają dodatkowego kolorytu tej lidze. Rodzinne pojedynki zawsze są wyłapywane przez dziennikarzy stacji amerykańskich relacjonujących mecze NBA, aby dodatkowo uatrakcyjnić rywalizację. Taka już jest NBA i za to ją kochamy
Vince przyszedł do Nets w 2004 roku, a oni grali w finałach 02,03 więc Carter tam się nie pojawił. Nie to, że się czepiam tylko rzuciło mi się w oczy :P
Dodam jeszcze, że ulubieniec fanów Kwame Brown jest kuzynem Jabariego Smitha, który w 4 lata w NBA zaliczył 102 występy. Na pewno jedna z ciekawszych relacji rodzinnych hah :<
Anthony Parker brat Candeece Parker to szwagier Sheldena Williamsa.są jeszcze blizniacy Stephen i Joey Graham a autor nic nie dodał o Gasolach:)
Niegdyś rewelacyjnie zapowiadali się w NCAA bracia O’Bannon a ostatecznie wyladaowali w PLK
faktycznie o Gasolach zupełnie zapomniałem i o O’Banonach – Ed to bodajże nr 7 draftu z 95 czy 96 roku z tego co pamiętam (wybrany przez Nets) – a można także wspomnieć o Stanie i Jeffie Van Gundych :-) i pewnie jeszcze całą masę kolejnych :-)
A Blake Griffin? Przecież jego rodzony, starszy brat grał swego czasu w Phoenix Suns. Choć grał to za dużo powiedziane w tym przypadku, ale jednak :P