Autorzy: Woy9 & Bargnani7
Sombreros po skompletowaniu graczy do podstawowej piątki na pozycje 1-4 mieli jeszcze jeden ból głowy, a mianowicie znalezienie odpowiedniego centra pasującego do koncepcji Coacha K. Wybór musiał być natychmiastowy bo ich najwięksi rywale nie spali i dobrze już zabezpieczyli pozycję swojego środkowego.
Na domiar złego, jeszcze podczas pierwszych treningów przygotowawczych kontuzji kolana nabawił się Kenyon Martin i Mike Krzyzewski wspólnie z Billem Laimbeerem zastanawiali się nad dokooptowaniem do składu kolejnego z graczy określanych mianem silnego skrzydłowego.
Najgorszy fakt dla nich był taki, że po pierwsze Milionerzy nie spali i postawili na dobrze wszystkim znanego Glena Davisa czyli najwartościowszego z czwórek w danym expansion drafcie. Po drugie, mało, który zawodnik zdecydowałby się na przyjście do franchise team, stąd następny wybór gracza musiał być dokładnie przeanalizowany.
Nie wykluczone jest ,że ktoś z trójki Charlie Villanueva, Amir Johnson i Nick Collison zostanie skuszony na większe pieniądze niż te, które mogą zarobić (choć każdy z nich ma etykietę przepłacanego gracza!) by zasilić nową drużynę z Meksyku.
Kolejny, szósty wybór musiał być doświadczonym graczem, nie pękającym w ważnych momentach i walczącym o każdy centymetr parkietu. W końcu musiał to być twardy podkoszowy, walczący o zbiórki (osoby Hamiltona, Teletovića oraz Westa gwarantują masę brudnej roboty) i rozdający czapy rywalom. Jednak przede wszystkim musiał on budzić respekt u przeciwników.
Musiał też znaleźć wspólny język z serbskim rozgrywającym Milosem Teodosićem.. Zadanie to było nie łatwe, zwłaszcza, iż nie od dziś wiemy, że czasy wielkich centrów (zarabiających słuszne pieniądze za wysoką jakość usług) już dawno minęły (tak jak wyginęły Dinozaury).
Dan Gadzurić, Nazr Mohhamed, Tony Battie, Andris Biedrins, Ryan Hollins czy Chris Wilcox wydawali się być dobrzy na swoje lata (mogą jednak spać spokojnie w swoich dotychczasowych domach bo nikt od nich nie będzie wymagał ciężkiej walki na parkiecie i dodatkowej roboty na treningach), ale nie dla teamu aspirującego do walki o play off już podczas premierowego sezonu (każdy z nich pewnie świetnie czułby się w New Mexico City ale ciekawe jak z nimi czuł by się ambitny coach K?!).
Po długich pertraktacjach ostatecznie wybrali, dzień po dniu analizując tę selekcję wraz ze swoimi zawodnikami bo trenerom zależało od razu na dobrej chemii w zespole. Nikt nie miał wątpliwości. Grał z najbardziej charakternym i kapryśnym graczem tej ligi, jednym z największych enfant terrible tej ligi to dlaczego miałby sobie nie poradzić u boku Delonte, Ripa czy K-Marta ?!
Samuel Dalembert, pochodzący z Haiti 30-latek, który przez ponad dwa lata mocno zapomniał o play off w letnim kurorcie w Sacramento podpisał nowy czteroletni kontrakt z Sombreros na wartość 38 mln USD (z czego ostatni rok jest nie gwarantowany). 211 cm i 123kg żywej wagi (Sammy mocno pracował nad siłą fizyczną tego lata u boku słynnego Tima Grovera, wzmacniając masę ciała o całe 10 kilo!) wypadł bardzo okazale podczas dwóch pierwszych treningów, a jego muskulatura zrobiła wrażenie nawet na nowych kolegach z drużyny, którzy widzieli już nie jednego Supermana w szatni (Hamilton – Wallace’a, West – O’Neala).
Mike Krzyzewski skomentował przybycie Dalemberta następującymi słowami: „Sammy da nam siłę i zapewni wysoki poziom obrony pod koszem. Jest on wielkim profesjonalistą i cieszymy się na jego przyjście. Razem z Billem (Laimbeerem) możemy spać spokojnie przez następne tygodnie w patrząc na jego jakość co do zbiórek i bloków. Jedyne, nad czym musimy popracować to komunikacja w zespole i ustawienia ofensywne zespołu. Nasza defensywa z każdym dniem dostaje coraz to lepszego wojownika”
Liczby Dalemberta jeśli chodzi o zbiórki i bloki (z tego słynie w całej NBA) są bardzo przyzwoite : 8 zbiórek i 2 bloki na mecz stąd słowa Coacha K. nie wydają się być wyssanymi z palca. Zobaczymy jak nowy nabytek zaprezentuje się w grze i nowym systemie. Jak ktoś ma wątpliwości czy wybór drużyny był słuszny zapraszamy do obejrzenia tego skrótu:
W Las Vegas nikt raczej nie miał wątpliwości – sixth manem powinien być ktoś sprawdzony w tej roli. Kto pasuje najlepiej z graczy, którzy nam pozostali? JR Smith?
Przez 7 lat kariery w NBA wystartował lekko ponad 1/5 spotkań, w których pojawiał się na parkiecie. Nie przeszkadzało mu to w uzyskiwaniu średnio 12,5 punktu (18,8 pkt na 36 minut), 4 zbiórek i 3 asyst. A miał przecież w Denver dwa sezony gdy rzucał ponad 15 oczek na mecz. Umiejętności są więc kwestią kluczową, a gracz z ławki, który może trafić za 3, zadunkować nad każdym…
…wprowadzić na parkiet dużo energii wydaje się być opcją idealną (pomijając wszelkie wady osobowości JR’a). Jego wzrost także nie będzie nikomu przeszkadzać – przy naszym niskim backcourcie 198cm Smitha będzie lekarstwem na wszelkie problemy w tej kwestii. Pomimo dobrych kilku lat doświadczenia (503 gry na koncie) nadal młody i zdolny do gry na najwyższym poziomie przez następne sezony. Tak oto zyskujemy na ławkę gracza, którego co niektórzy pewnie wybraliby na samym początku. Siłę obwodu będzie on regulował z Rodriguem Beabouisem i Martellem Websterem, a jego (i ich) niecelne rzuty będą zbierać Greg Oden i Glen Davis.
Na samo środowisko pewnie nie będzie narzekał. W Denver bywał sfrustrowany, zmiana otoczenia była więc kwestią czasu. Las Vegas da mu wiele możliwości poza boiskiem, a o to by wiele nie zamieniło się w zbyt wiele zadba już Jeff Van Gundy.
Statystyki 2010/2011: 12,3 punktu, 4,1 zbiórki, 2,2 asysty, 1,2 przechwytu w 24,9 min.