W sportowych artykułach gdy piszemy o 'sercu gracza’ najczęściej mamy na myśli metaforyczne znaczenie tej frazy. Chodzi nam o przysłowiowy lwi pazur i coś co każdego dnia popycha zawodników to pokonywania samych siebie. W dzisiejszym Drobnym drukiem chciałbym napisać o sercu graczy w sposób dosłowny. Bodźcem ku temu był niedawno zdiagnozowany przypadek Jeffa Greena.
Green, skrzydłowy którego kontrowersyjna wymiana z OKC Thunder zaprowadziła do Bostonu miał przejść rutynowe badanie przed przedłużeniem umowy z Celtics. Coś co wydawało się formalnością doprowadziło do wykrycia tętniaka aorty i sprawiło, że czeka go operacja i w tym sezonie z pewnością już go na parkietach NBA nie zobaczymy.
Dzisiejsi gracze najlepszej ligi Świata mają szczęście. Są otoczeni przez najlepszych fachowców dbających o każdy aspekt ich zdrowia. Nic nie umyka ich uwadze i dzięki temu wszystkie problemy są diagnozowane błyskawicznie. Jednak nie zawsze tak było, co niestety doprowadziło kilkukrotnie do tragedii.
Być może najgłośniejszym przypadkiem jest historia Hanka Gathersa. The Tank jak przezywali go koledzy był fantastycznie zapowiadającym się skrzydłowym, który brylował na Uniwersytecie Loyola pod okiem Paula Westheada. Styl gry, a właściwie system jak trener go określał był bardzo nietypowy. Polegał na maksymalnym przyspieszaniu gry i oddawaniu tak wielu rzutów jak się tylko da. Jego gracze bazowali na niesamowitym przygotowaniu atletycznym (ćwiczonym m.in. poprzez wbieganie pod wysokie piaszczyste wzniesienie). Byli w stanie zamęczyć praktycznie każdego rywala i narzucić mu swoją grę.
Gathers był centralną postacią tej ekipy. Bardzo mobilny, silny i skoczny gracz dominował pod obiema obręczami. Jak podkreślali koledzy – grając z nim miało się wrażenie że mógłby przebiec przez ścianę, a potem strząsnąć kurz i biec dalej.
I don’t care much about the points. In fact, I should lead the nation in scoring because of my rebounding. Anybody can score 30 points a night if that’s what he’s concentrating on. But rebounding is special because it comes from the heart.
Pierwsze oznaki problemów Hanka ukazały się podczas meczu z USCB, 9 grudnia 1989. Gathers zemdlał wykonując rzut wolny, ale po chwili podniósł się i dał wszystkim do zrozumienia że nic mu nie jest. Mało tego, jak sam wspominał – był to dla niego powód do wstydu ponieważ uważał się za niezniszczalnego. To przeczucie doprowadziło go do tragedii.
Badania medyczne wykazały nierówną pracę serca i został mu przepisany specjalny lek (beta blocker). Środek wpływał jednak na postawę Tanka, więc postanowił ograniczyć jego stosowanie bez konsultacji z lekarzem. Podczas turnieju WCC skrzydłowy miał wybrać się na badania by stwierdzić czy zmniejszona dawka jest wystarczająca. Nigdy w gabinecie się nie pojawił.
4 marca 1990 po jednym ze swoich słynnych wsadów Gathers pobiegł w kierunku własnego kosza. Zatrzymał się w pobliżu linii środkowej i upadł kilka metrów od będącego wówczas rozgrywającym drużyny Portland Erica Spoelstry. Początkowo próbował się podnieść, ale po chwili znów się położył i przestał oddychać. Zmarł nim dotarł do szpitala.
Podobnie dramatyczny finał miały kłopoty z sercem Reggiego Lewisa. Skrzydłowy Boston Celtics był jedną z wiodących postaci tej ekipy na przełomie lat 80tych i 90tych. Średnio notował 17.6 ppg, 4.3 rpg i 2.6 apg. W 1993 roku przygotowywał się wraz z zespołem do swojego 7 sezonu. Podczas jednego z treningów na Brandeis University stracił przytomność i wkrótce po tym zmarł. Przyczyną śmierci był atak serca wywołany kardiomiopatią czyli wadą w strukturalnej budowie serca. Śmierci Lewisa można było uniknąć gdyby tylko prawidłowo go zdiagnozowano po tym jak zasłabł podczas pojedynku w pierwszej rundzie playoff z Charlotte Hornets.
Jak na ironię Lewis trafił do Bostonu i przejął zespół, który miał należeć do Lena Biasa. Bias, wybrany przez C’s z numerem drugim i określany jako gracz o równym potencjale z Michaelem Jordanem zmarł rok wcześniej zanim kiedykolwiek zagrał w NBA. Przyczyna? Atak serca spowodowany przedawkowaniem kokainy…
Nieco inaczej potoczyły się losy Roberta Traylora. Popularny Tractor miał stałe problemy z nadwagą co w sposób oczywisty mocno obciążało jego serce. W 1998 roku Dallas Mavericks wybrali go z 6tym numerem draftu, ale od razu po tym został wymieniony do Milwaukee Bucks za Pata Garrity’ego i niejakiego Dirka Nowitzki’ego. Nie był wiodącą postacią swojego zespołu jak Lewis, ale przez 7 lat w NBA przyzwoicie spełniał swoją rolę jako zadaniowiec. W czasie przerwy między sezonami w 2005 Traylor przeszedł udaną operację aorty i chciał dołączyć do New Jersey Nets. Nie przeszedł jednak testów medycznych i rozpoczął tułaczkę za sportowym chlebem. Występował w Vigo (Hiszpania), Santurce (Puerto Rico), Antalyai (Turcja), Napoli (Włochy) i Bayamon (Puerto Rico). W maju tego roku dotarła do nas smutna nowina – Robert zmarł w swoim pokoju na zawał serca w wieku zaledwie 34 lat.
Kolejnym tragicznym bohaterem tego artykułu jest Armen Gilliam. Wybrany z drugim wyborem draftu 1987 (za Davidem Robinsonem, a przed m.in. Scottie Pippenem, Reggie Millerem i… Reggie Lewisem) podkoszowy trafił do Phoenix Suns. Szybko zaskarbił sobie sympatię kibiców. W trakcie 13 sezonów na parkietach NBA notował solidne 13.7 ppg, 6.9 rpg i 1.2 apg. Po karierze zawodniczej przyszła pora na trenerkę. Podjął się prowadzenia najpierw Penn State McKeesport, a potem Penn State Altoona. W 2005 roku ściągnął buty z kołka i został grającym trenerem Pittsburgh Xplosion w lidze ABA. W wieku 41 lat notował średnio 23.8 ppg i 9.1 rpg trafiając do meczu gwiazd ligi. 5 lipca 2011 roku zmarł na zawał serca podczas gierki w sali LA Fitness na przedmieściach Pittsburgh. Miał tylko 47 lat.
Na szczęście historie o których wspomniałem wyżej dużo nauczyły zarządzających ligą. Mam nadzieję, że podobną drogą pójdą kluby piłki nożnej, które powinny wyciągnąć wnioski ze śmierci Marc-Viviena Foe, Miklosa Fehera czy Daniela Jarque.
Obecne testy medyczne w NBA są niesamowicie rygorystyczne. Biorąc pod uwagę liczbę wykrywanych problemów zdrowotnych możemy mieć nadzieję, że nigdy więcej nie dojdzie już do podobnych tragedii. W ciągu ostatnich lat lekarze zdołali uratować choćby Ronny’ego Turiafa (2005 – po operacji wciąż gra w NBA), Cuttino Mobley’a (zakończył karierę w 2008) czy Fabricio Oberto (w tym roku przechodzi na emeryturę). Liczę na to, że operacja Jeffa Greena okaże się pomyślna i już od kolejnego sezonu będzie szalał w zielonej koszulce.
Parafrazując Rudy’ego Tomjanovicha: Don’t ever underestimate the heart conditions.
Takie jest ryzyko uprawiania sportu zawodowo i zawodnicy już na uniwersytetach wiedzą co ich może czekać, lub są o tym uczeni. Tak się dzieje w praktycznie każdej dyscyplinie sportowej. Każdy sport jest zdrowy, jeśli nie jest uprawiany wyczynowo.
I tak i nie. Oczywiście zawodowy sport niesie za sobą ryzyko, ale chodziło mi przede wszystkim o uwypuklenie tego, że większości z opisywanych przypadków można było uniknąć albo poprzez bardziej dokładne badania, albo poprzez stosowanie się do rad lekarzy.
Na tym poziomie nie ma żartów. Obciążenia są gigantyczne i dlatego gracze muszą być bardzo odpowiedzialni.
Tym artykułem chciałem też odpowiedzieć na dużą ilość wpisów wg których Jeff Green ma pecha że straci sezon. On nie ma pecha, on ma szczęście że ma tak dobrą opiekę medyczną i jego wadę serca udało się szybko wykryć, a to daje szansę na powrót do pełnego zdrowia.
a ten cytat Rudiego to nie bylo „…the heart of a champion”? ;) btw. świetny art
a sorry, nie zauważyłem, że to miała być parafraza ;) zwracam honor
Nie ma sprawy @Kowiak – cieszę się że się podobało :)