Krytykowany za postawę w pierwszych spotkaniach sezonu Derrick Rose, pokazał, że tytuł MVP poprzedniego sezonu to nie przypadek. Młody rozgrywający Bulls poprowadził swoją drużynę do wygranej nad Clippers po niezwykle pasjonującym pojedynku.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Chicago Bulls | 3-1 | 29 | 28 | 26 | 31 | 114 |
Los Angeles Clippers | 1-2 | 28 | 24 | 25 | 24 | 101 |
Spotkanie zapowiadane było jako pojedynek dwóch najlepszych rozgrywających NBA. Z jeden strony MVP ligi z zeszłego sezonu – Derrick Rose, z drugiej – Chris Paul, który przed obecnymi rozgrywkami przybył do Los Angeles, aby razem z Blake’m Griffinem doprowadzić Clippers na szczyty. Bulls słyną z twardej defensywy, Clippers lubują się w ofensywie. Samo spotkanie także okazało się mieszanką wybuchową.
Zgodnie z przewidywaniami i preferencjami obu zespołów, Clippers rozpoczęli szybko i z rozmachem, prowadząc po 90 sekundach już 7-0. Uspokojeni timeoutem Tom Thibodeau Bulls grali to do czego nas przyzwyczaili, czyli ułożoną, dokładną koszykówkę, charakteryzującą się mnóstwem podań. Pierwsze sześć celnych rzutów „Byków” było asystowanych i pomimo początkowej straty, to przyjezdni z Chicago prowadzili po pierwszej kwarcie 29-28, a wreszcie na odpowiednie tory wkroczył Rose. Po 12 minutach miał na swoim koncie już 11 punktów, 6 asyst i 2 zbiórki.
Po przeciwnej stronie szalał Blake Griffin. Najlepszy debiutant sezonu 2010/11 był nie do powstrzymania dla podkoszowych Bulls zarówno na półdystansie, jak i w pomalowanym. Niestety dla fanów Clippers, nie miał zbyt wielkiego wsparcia w DeAndre Jordanie, który zbyt szybko łapał faule.
Spotkanie toczyło się w niesamowitym tempie. Bulls zanotowali na koniec efektywność ofensywną na poziomie aż 126.7 punktów/100 posiadań. Wiele akcji trwało 5-6 sekund, po czym przenosiły się one na drugą stronę parkietu. Powodowało to dużą liczbę błędów z jednej, jak i drugiej strony, przez co, mecz wyglądał momentami jak żywcem wyjęty z NCAA. Bulls tracący w poprzednim sezonie tylko 91.3 punktów na mecz, tym razem już po 36 minutach mieli 77 straconych. To co najważniejsze dla losów ostatecznego wyniku dokonało się w czwartej kwarcie. Po trójkach Luola Denga oraz Kyle Korvera i Rose’a, Bulls zanotowali run 16-4 i z wyniku 87-84 zrobiło się 103-88 i było po zawodach.
Zgodnie z przedmeczowymi zapowiedziami, Derrick Rose grał agresywniej i próbował wbijąc pod kosz w każdej nadarzającej się sytuacji. Na pewno sprawę ułatwiła mu długa nieobecność w trumnie Jordana, który długi czas siedział na ławce za faule. D-Rose trafił wszystkie 3 próby z pomalowanego i aż 11 razu stawał na linii, co było jego bolączką we wcześniejszych meczach. To miał być pojedynek Rose’a z Paulem, ale ten pierwszy zdominował tę walkę zdecydowanie. CP3 rozegrał także udane zawody (15 pkt, 14 ast, 4 prz.), ale oglądnijcie obronę rozgrywającego Bulls na nim i bezradność Paula. Wielka praca, jaką wykonuje D-Rose napawa optymizmem kibiców „Byków”, a nam pozwala mieć nadzieję i cieszyć się, że w obecnej koszykówce nie wszystkim zależy tylko na rzucaniu po 50 punktów i nie zapominają, że mistrzostwo zdobywa się obroną.
Playmaker Bulls w końcu nawiązał do poziomu prezentowanego w ostatnim sezonie. Wydatnie pomaga mu w tym obecność Richarda Hamiltona, który stwarza zdecydowanie większe zagrożenie na dystansie niż Keith Bogans. Rip rzucił Clippers 16 punktów, a Rose zakończył spotkanie z 16 asystami, 29 punktami i 8 zbiórkami!
Wśród pokonanych wyróżnić należy Griffina, który nie miał obaw przed żadnym z rywali i atakował kosz kiedy tylko miał piłkę w rękach. Kilka razy sam wstałem sprzed komputera, kiedy ogrywał niemiłosiernie Noah i Boozera. W sumie zanotował 34 punkty i 13 zbiórek, czym nawiązał do najlepszych meczów w poprzednich rozgrywkach. Clippers wystąpili bez Chaunceya Billupsa, którego brak na „dwójce” był aż nadto widoczny. Zastępujący go Mo Williams rzucił 13 punktów, ale nie jest on takim zagrożeniem jak były gracz Pistons.
Bulls wygrali walkę o zbiórki 45-31, zbierając aż 15 piłek pod koszem Clippers. Zespołowi z LA brakuje kogoś, kto mógłby zastąpić w razie potrzeby Jordana. Kogoś takiego, kim jest w Bulls Omer Asik. Turek jest może niepozorny, ale wczoraj wykonał świetną robotę zbierając 5 piłek w 10 minut.
Jesli nie widzieliście jeszcze tego meczu, to polecam serdecznie. Odpalcie ILP w te sylwestrową noc i cieszcie się niesamowitym tempem, ale i wielkimi umiejętnościami, jakie prezentują zawodnicy obu drużyn.