Memphis Grizzlies poradzili sobie z Sacramento Kings, grając bez swojego lidera, Zacha Randolpha. Tym samym zespół z miasta Elvisa wygrał drugie spotkanie w sezonie i powoli zaczyna wkraczać na właściwe tory.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Sacramento Kings | 2-4 | 17 | 33 | 18 | 28 | 96 |
Memphis Grizzlies | 2-3 | 31 | 21 | 35 | 26 | 113 |
Koszykarze z Sacramento mogli obawiać się jeszcze przed pierwszym gwizdkiem o to, że Grizzlies będą chcieli za wszelką cenę zmazać plamę po ostatniej, wstydliwej porażce z Bulls (64-104). Właśnie tak się stało, Niedźwiadki wygrały pewnie, ale pierwsza kwarta nie zapowiadała takiego zakończenia.
Jak powiedział po meczu Mike Conley, rozgrywający Grizzlies, który powrócił po dwóch meczach pauzy spowodowanej kontuzją kostki: „Musieliśmy wymazać tamtą porażkę z naszych umysłów”.
Goście z Sacramento rozpoczęli spotkanie z wysokiego C i po trafieniach JJ Hicksona i Marcusa Thorntona prowadzili 5-0. Były to jednak tylko miłe złego początki. Grizzlies głównie za sprawą Rudy’ego Gaya i Marca Gasola z każdą akcją odskakiwali swoim rywalom i po 12 minutach prowadzili aż 31-17. Jeszcze w drugiej minucie drugiej kwarty, gospodarze objęli 17-punktowe prowadzenia po udanej próbie O.J.Mayo (37-20). Kiedy wydawało się, że gra zespołu z Memphis – mimo osłabienia brakiem Zacha Randolpha – idzie w dobrym kierunku, podopieczni Lionela Hollinsa – stanęli.
Przez kolejne 10 minut, to Kings zaczęli szaleć. Zdobyli w tym okresie 30 punktów, przy zaledwie 13 Grizzlies. Na parkiecie pojawił się m.in. skonfliktowany z Paulem Westphalem DeMarcus Cousins. On razem z Chuckiem Hayesem i Travisem Outlawem przyczynili się najbardziej do runu, po którym Kings odrobili straty.
Taki zryw „Królów” znamionował spore emocje w drugiej połowie. Tymczasem, Grizzlies zdominowali drugie 24 minuty i po runie 9-0 na początku trzeciej „ćwiartki” nie pozwolili podnieść się już gościom z Sacramento. Świetnie grali Sam Young i Mike Conley, który zdecydowanie lepiej kreował akcje swojego zespołu niż Jeremy Pargo.
Po trzech kwartach było już 87-68 i w ostatniej odsłonie obaj trenerzy mogli sobie pozwolić na wypuszczenie do boju swoich rezerwowych.
Grizzlies nawet pod nieobecność Z-Bo, rzucili aż 72 punkty z pomalowanego, co nie wystawia najlepszego świadectwa podkoszowym zawodnikom Kings. W sumie Marc Gasol i spółka trafili aż 54.9% rzutów z gry, przy zaledwie 41% gości.
Fatalnie spisali się podstawowi gracze Westphala. Jedynie JJ Hickson ze swoimi 12 punktami przekroczył liczbę 10 „oczek”. Marcus Thornton i Tyreke Evans trafili tylko 6 z 18 rzutów i zdobyli w sumie 14 punktów. Najskuteczniejszymi koszykarzami Kings byli debiutanci: Jimmer Fredette (17 pkt, 6-12 FG) i Isaiah Thomas (15 pkt, 4-10 FG).
Wśród Grizzlies najlepiej spisywali się: Marc Gasol (14 pkt, 15 zb.) i Rudy Gay (23 pkt) potwierdzający, że nie tylko Randolph jest liderem zespołu. Sensacyjne jak na siebie, 20 punktów rzucił specjalista od defensywy – Sam Young.