Zach Randolph, rewelacyjny podczas ubiegłorocznych play-offs, opuści niestety najbliższe 2 miesiące rozgrywek. Smutna to wiadomość dla fanów Grizzlies, ale w pierwszym meczu bez Z-Bo Niedźwiadki wygrały. Goszczący w Minneapolis pokonali tamtejszych Timberwolves i choć rezultat rozstrzygnęła dopiero zacięta końcówka, to jednak ta wygrana jest dla Memphis bardzo cenna, tym bardziej, że było to pierwsze wyjazdowe zwycięstwo Grizz w tym sezonie.
90:86
Pierwsze minuty spotkania były dominacją Grizzlies. Podopieczni Lionela Hollinsa pokazali, że nie załamią się po kontuzji swojego lidera i zaskakując Wilki rozpoczęli od runu 18-3, zupełnie neutralizując Minnesotę w ataku. Po tym zrywie do pierwszej syreny kończącej kwartę pozostało tylko nieco ponad 4 minuty i nawet tak mało czasu wystarczyło gospodarzom, by częściowo się podnieść. Na zakończenie pierwszej odsłony Wilki zdobyły 9 punktów z rzędu i przegrywały tylko (w porównaniu do 15 punktów, bo tyloma już Wolves przegrywali) sześcioma punktami (20:14).
Druga kwarta była już bardziej wyrównana, Minnesota zbliżyła się już nawet na 3 punkty, ale na moment wyrównania, a następnie wyjścia na prowadzenie podopieczni Ricka Adelmana musieli czekać do trzeciej odsłony, gdzie na starcie Leśne Wilki zdobyły 7 punktów z rzędu, co pozwoliło im ze stanu 39:43 rozpoczynającego drugą połowę przejść do wyniku 46:43 dającego im pierwsze prowadzenie w meczu. Wolves korzystną dla nich różnicę wyśrubowali do pięciu punktów (54:49, 5:12 do końca), ale zaraz potem utracili przewagę, bo pozwolili swoim rywalom na zdobycie ośmiu oczek pod rząd. Przed ostatnią odsłoną publiczność w Target Center znowu miała powody do radości, bo na 5 sekund przed końcem trzeciej kwarty Ricky Rubio, hiszpański ulubieniec fanów Minnesoty, wdarł się pod kosz i stamtąd skończył, a jego drużyna znów objęła prowadzenie (59:57).
Czwarta kwarta zapowiadała się więc ciekawie i rzeczywiście, taka była. 'Punkt za punkt’ było tylko w pierwszych jej minutach, potem Wilki osiągnęły znowu 5-punktową, największą ich zaliczkę w tym meczu (68:63, 7:45). Jakież jednak było zdziwienie fanów Timberwolves połączone z dużym rozczarowaniem, gdy w kolejnych prawie pięciu minutach ich pupile nie zdobyli żadnego punktu, pozwalając Grizzlies na aż 13 oczek. Bessę przełamał dopiero Luke Ridnour swoim trafieniem zza łuku (76:71 dla MEM, 3:02). Trójka Ridnoura była sygnałem, że Wolves będą gonić do końca. Ostatecznie nie dogonili, ale byli naprawdę bardzo blisko. Grizzlies w ostatnich 23 sekundach spotkania 8-krotnie rzucali z linii – wszystkie próby trafili. To zadecydowało.
OJ Mayo zdobył 11 ze swoich 14 punktów w czwartej kwarcie. To on swoją trójką rozpoczął ten 13-punktowy zryw, po którym Grizzlies odkuli się i wyszli na prowadzenie, którego już nie oddali. Mike Conley był bliski double-double (12/8, 3-13 FG), a Tony Allen był dzisiaj bezbłędny (20 pkt, 8-8 FG, 4-4 FT, 0 TO). No i Rudy Gay (19 pkt, 8 zb), który pod nieobecność Randolpha musi przejąć od niego obowiązki lidera, dziś grał naprawdę dobrze.
Minnesota Timberwolves straciła dziś szansę na zanotowanie pierwszej trzymeczowej serii zwycięstw od lutego 2010 roku. Kevin Love (27 pkt, 14 zb) to już oficjalnie rewelacyjna maszyna do statystyk, ale dziś nie on jedyny zanotował double-double. Michael Beasley (11 pkt, 10 zb, 5-16 FG) i Ricky Rubio (12 pkt, 10 ast) dołączyli dziś do Love’a, ale nie przełożyło się to na wygraną. Luke Ridnour zdobył 13 punktów.
Na zakończenie jedna ciekawostka: Kevin Love został pierwszym zawodnikiem od 1975 roku (Kareem Abdul-Jabbar), który w każdym z sześciu pierwszych meczów sezonu notował co najmniej 20 punktów i 12 zbiórek.