Ten artykuł nie będzie dotyczył żadnego z bieżących wydarzeń z parkietów NBA. Nie będzie opowiadał o żadnym legendarnym zawodniku, ani też nie będzie odnosił się do, któregoś z niesamowitych zagrań jakie na parkietach koszykarskich miały miejsce. Niestety muszę Was zmartwić jeszcze bardziej, otóż historia pewnego zawodnika, którą opiszę nie miała szczęśliwego zakończenia. Wręcz przeciwnie, będzie to bardzo smutny koniec.
Dla wszystkich fanów koszykówki, wszyscy gracze, których oglądamy, pamiętamy są jakby jedną wielką rodziną składającą się na cały spektakl, który podziwiamy, dlatego z tym większym smutkiem przyjmujemy tragedię jakie dotykają tych ludzi. Przyznam się, że pomysł na ten artykuł wpadłem w czasie oglądania jednego z meczów Phoenix Suns z lat 90-tych, kiedy to widziałem pełnego zdrowia człowieka biegającego z pod jednego kosza pod drugi, walczącego na tablicach u boku Charlesa Barkley’a. Po zakończeniu meczu zgasiłem telewizor i zastanawiałem się jak czasem życie bywa nieobliczalne i okrutne – wszystko to na podstawie biografii jednego z zawodników tam występujących.
Wayman Tisdale urodził się 9 czerwca 1964 roku w miejscowości Fort Worth w stanie Teksas. Pochodził z bardzo religijnej rodziny. Jego ojciec był Pastorem w Tulsie (w Oklahomie). Warto tutaj wspomnieć, że po śmierci jedna z ulic w Tulsie została nazwana właśnie od jego imienia.( L.L Tisdale Parkway). Zresztą wątek religii będzie bardzo ważny w dalszych losach naszego bohatera.
Jako mały chłopiec Wayman nie interesował się koszykówką. W przeciwieństwie do swoich braci nie lubił zbytnio spędzania wolnego czasu na boisku. Grą tą zainteresował się później, kiedy jeden z braci nauczył go robić wsady do kosza, Ten efektowny element koszykarskiego rzemiosła trochę bardziej przekonał Wayman’a do poważniejszego uprawiania tego sportu.
Mimo to jego największą pasją była muzyka. Właśnie jako muzyk spełniał się najbardziej grając początkowo w kościele swojego ojca na gitarze basowej. Jak ogromną rolę w jego życiu odgrywała gra na gitarze świadczy fakt, że kiedy Tisdale poszedł na studia na Uniwersytet Oklahoma State trener tamtejszej drużyny koszykarskiej musiał zmienić terminarz treningów bowiem rano w niedzielę Wayman musiał być obecny w kościele ojca.
Jak się okazało Wayman posiadał duży talent do koszykówki. Już w pierwszym roku zdobył nagrodę najlepszego gracza roku w Big 8 Conference, a przez wszystkie lata gry w college’u był wybierany do pierwszego składu „All American by the Associated Press”. W 1984 roku zdobył także z drużyną USA złoto olimpijskie na olimpiadzie w Los Angeles ( wówczas gracze NBA nie występowali w igrzyskach a on zagrał w jednym zespole min. z Michaelem Jordanem). Po tym sukcesie przyszedł czas na prawdziwe wyzwanie związane z grą w NBA.
W 1985 roku został wybrany z numerem drugim draftu przez Indiana Pacers, tuż za samym Patrickiem Ewingiem – wieloletnim liderem New York Knicks.
W Indianapolis spędził trzy i pół sezonu po czym został wymieniony za LaSalle’a Thompsona, Randy’ego Wittmana oraz wybór draftu (którym okazał się później Bimbo Coles) i trafił do Sacramento Kings. Pobyt w Kalifornii był jego najlepszym okresem w karierze. W latach 1989-91 notował średnie powyżej dwudziestu punktów i ponad siedmiu zbiórek. W ekipie Kings grali wówczas tacy zawodnicy jak Kenny Smith, Danny Ainge czy Ralph Sampson czy Mitch Richmond. Mimo to drużyna Sacramento nie osiągała wielkich sukcesów nie awansując ani razu do fazy Play-off. W 1995 roku Wayman Tisdale jako wolny agent podpisał kontrakt z Phoenix Suns, którzy mając w składzie Charlesa Barkleya, Kevina Johnsona czy Dana Majerle mierzyli w mistrzostwo ligi. Niestety plany te pokrzyżowała drużyna Houston Rockets i pamiętny rzut za trzy Mario Ellie’ego na 3 sekundy przed końcem decydującego siódmego spotkania. Jak się okazało później był to koniec potęgi ówczesnych Suns. Tisdale po trzech latach spędzonych w Arizonie zakończył sportową karierę i zajął się swoją największą pasją – muzyką. W NBA spędził dwanaście sezonów notując średnio 15,3 pkt oraz 6,1 zbiórki.
Jak już wspomniałem dalsze życie związał z graniem na gitarze basowej. Zresztą od 1995 roku był członkiem zespołu The Power Forwards, który miał podpisany kontakt z legendarną wytwórnią Motown Records. Zatem jak się okazało w roli muzyka jazzowego radził sobie równie dobrze jak na parkiecie NBA.
Niestety życie napisało Waymanowi bardzo smutny scenariusz. Ósmego lutego 2007 roku Tisdale spadł ze schodów w swoim domu i złamał nogę. W szpitalu niestety okazało się, że złamanie to najmniejszy problem w przypadku byłego koszykarza. W czasie badań lekarze wykryli w jego kolanie Osteosarcoma czyli raka kości. Rok później choroba doprowadziła do konieczności amputacji chorej nogi. Wszystkie te wydarzenia nie załamały bohatera mojego artykułu, który w kwietniu 2009 roku wyruszył w trasę koncertową ze swoim zespołem.
Wayman Tisdale zmarł 15 maja 2009 roku w szpitalu w Tulsie. Miał 45 lat.
Przyznam się, że ilekroć wspomnę jego nazwisko widzę obraz stale uśmiechniętego człowieka, który swoim optymizmem zaraża innych. Kilka lat temu przypadkowo natrafiłem w internecie na fragmenty filmów z trasy koncertowej, gdzie za każdym razem na jego twarzy gościł uśmiech. Dlatego tez chciałem Wam przybliżyć jego sylwetkę, gdyż dziś nie wielu o nim pamięta, mimo że koszykarzem był bardzo dobrym.
Na koniec umieszczam trailer filmu, który opowiada o historii Waymana Tisdale. Myślę, że najdobitniej odda on wyjątkową osobowość jaką posiadał …
Kapitalny artykuł, zwłaszcza ten początek o graczach jako rodzinie.
Chętnie bym poczytał właśnie takie zapomniane albo mniej znane, co by taki amator jak ja wiedział więcej :)
Taka mała ciekawostka, zawsze zastanawiało mnie dlaczego wypowiadają się o kimś osoby które miały mało z nią wspólnego. Np. Co Jordan miał z Tisdale’m wspólnego że tak się wypowiadał? :)
Super robota Panie Pawle!
Grali razem na Olimpiadzie w Los Angeles w 1984
świetny artykuł, gratki za niezłą robotę!
NA początku jak przeczytałem, że artykuł będzie o ciągle uśmiechniętym człowieku, byłem pewny że chodzi o Magica!Artykuł świetny oby więcej takich, żeby młode pokolenie nie zapomniało o takich ludziach!