Los Angeles Lakers pokonali 97-90 Golden State Warriors, ale nie był to łatwy mecz dla zawodników Mike’a Browna. Zryw w trzeciej kwarcie zadecydował, że ostatecznie to Jeziorowcy, prowadzeni przez Kobe Bryanta odnieśli piąte zwycięstwo w sezonie.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Golden State Warriors | 2-5 | 22 | 17 | 19 | 32 | 90 |
Los Angeles Lakers | 5-4 | 20 | 15 | 32 | 30 | 97 |
Lakers uciekli ze stryczka i po fatalniej pierwszej połowie, zagrali bardzo dobre 20 minut drugiej, dzięki czemu odnieśli zwycięstwo, które daje im pewien spokój, ale ciągle niepokoić może postawa niektórych zawodników. Warriors wyszli na spotkanie w dość eksperymentalnym zestawieniu z Kwame Brownem i Charlesem Jenkinsem w pierwszej piątce. Oba zastąpili kontuzjowanych odpowiednio: Andrisa Biedrinsa i Stephena Curry’ego. O dziwo, takie zestawienie wcale nie okazało się słabsze, a wręcz momentami wyglądało bardzo dobrze.
Kibice zgromadzeni w Staples Center na pewno nie będą dobrze wspominać pierwszych 24 minut, kiedy to ich idole rzucili zaledwie 35 punktów przy 39% skuteczności rzutów z gry oraz stracili aż 12 piłek. Dowodzeni przez Montę Ellisa Warriors, prowadzili na początku drugiej kwarty już 27-21, a Lakers nie byli w żaden sposób im zagrozić. Najlepszego strzelca „Wojowników” wspierał skutecznie debiutujący w barwach zespołu z Oakland – Nate Robinson. Filigranowy rozgrywający bardzo skutecznie wszedł w mecz i szybko rzucił 7 punktów, a po dwóch „ćwiartkach” jego drużyna wygrywała 39-35.
Lakers z drugiej połowy to już jednak zupełnie inna drużyna. Kobe Bryant trafiający niemal wszystkie rzuty, Matt Barnes, który dał niesamowitą energię po obu stronach parkietu, czy budzący się z letargu Pau Gasol przyczynili się najbardziej do szybkiego „przejęcia” meczu przez gospodarzy.
Black Mamba do spółki z Barnesem rzucili aż 23 z 32 punktów dla Lakers w trzeciej kwarcie oraz skutecznie zatrzymali Ellisa, któremu udało się zdobyć tylko dwa punkty w tym czasie. Po 36 minutach było już 67-58 dla miejscowych, a nie było to jeszcze ostatnie słowo zawodników Mike’a Browna. Na 5:13 przed końcem meczu, po celnym rzucie Bryanta, LAL prowadzili 85-72 i nic nie zapowiadało nerwowej końcówki.
Jednak Monta Ellis (18 pkt, 10 ast, 5 prz) nigdy nie rezygnuje i po jego kolejnym trafieniu, 26 sekund przed ostatnia syreną, straty Warriors zmalały do zaledwie 4 „oczek” (90-94). Na całkowite odrobienie strat nie wystarczyło już czasu, ale i tak należy pochwalić podopiecznych Marka Jacksona za walkę do końca, mimo osłabień kadrowych.
Lakers trafili aż 61% rzutów z gry w drugiej połowie, ale do pełni szczęścia zabrakło nie dopuszczenia do tak wyrównanej końcówki. Stąd 20, a nie 24 minuty dobrej gry w trzeciej i czwartej kwarcie, o których wspomniałem wyżej.
Kobe Bryant w trzecim kolejnym meczu przekroczył granicę 30 punktów. Tym razem rzucił 39, trafiając 13 z 28 rzutów z gry. Niesamowita wydaje się lekkość KB24 w grze 1 na 1 w tym sezonie. Najlepszy zawodnik Lakers jest w świetnej formie i może tylko żałować, że nie wszyscy koledzy są w podobnej dyspozycji fizycznej. Nie do końca można zrozumieć co się dzieje z Pau Gasolem. Hiszpan co prawda zanotował 17 punktów, 11 zbiórek, 3 bloki, 3 przechwyty i 3 asysty, ale ciągle jest jakby nieobecny przez większość meczu i nie podejmuje się walki w pojedynkach, które w poprzednich latach wygrywał bez problemu.
Wielkie brawa należą się Mattowi Barnesowi (16 pkt, 6 zb, 5 ast, 2 prz), który nie dość, że dał niesamowitego powera w ofensywie w trzeciej kwarcie, to jeszcze skutecznie ograniczył poczynania Monty Ellisa. Andrew Bynum swoimi 16 zbiórkami przyczynił się wygranej przez Lakers walki na tablicach (47-34). „Jeziorowcy” zanotowali aż 15 zbiórek na atakowanej desce.
Lakers rozegrają kolejny mecz już w niedzielę, a ich przeciwnikiem w Staples Center będą Memphis Grizzlies. „Niedźwiadki” zagrają bez kontuzjowanego Zacha Randolpha, a kibice LAL mogą szykować się na kolejną wygraną, ponieważ wygrana z Warriors była piątą z rzędu na własnym parkiecie.