Los Angeles Lakers odnieśli kolejne zwycięstwo w obecnym sezonie, ale za mecz z Memphis Grizzlies nie można ich pochwalić.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Memphis Grizzlies | 3-5 | 22 | 24 | 22 | 14 | 82 |
Los Angeles Lakers | 6-4 | 31 | 25 | 22 | 12 | 90 |
Prawdę mówiąc ciężko mi zacząć tę relację, ponieważ ciężko napisać o tym spotkaniu coś sensownego. Był to mecz pełen paradoksów, które ciężko zrozumieć. Z jednej strony Grizzlies grający bez Zacha Randolpha zdobywają 14 punktów więcej z pomalowanego od Lakers (40-26), a Lakers tracą aż 27 (!) piłek przy zaledwie 9 stratach Grizz. Z drugiej, Lakers dominują w zbiórkach (53-34), a Kobe Bryant, Pau Gasol i przede wszystkim Matt Barnes grają świetne zawody. Rozumiecie coś z tego? Ja też nie…
Gospodarze rozpoczęli to spotkanie zgodnie z przewidywaniami, czyli od sporej przewagi pod koszami, gdzie Marc Gasol do spółki z Dante Cunninghamem nie dawali sobie rady z Andrew Bynumem w powietrznej walce o zbiórki. Kibice Lakers mogli mieć jednak jedno ale. Dokładniej mówiąc, nieskuteczność swojego centra. Na nic zdawały się kolejne zbiórki, skoro Bynum nie potrafił skutecznie ponowić swoich ataków.
Dopiero po wejściu Troya Murphy’ego (3-3 z gry w 1 kw.) i kolejnych trafieniach Kobe Bryanta, który w pierwszej kwarcie był nie do powstrzymania (11 pkt, 5 ast), Lakers objęli prowadzenie 28-20.
W drugiej kwarcie, przewaga utrzymywała się właściwie przez całe 12 minut w okolicach 10-12 punktów. Skutecznie grał Kobe, ale fatalnie wyglądało kreowanie gry, zarówno ze strony Dereka Fishera jak i Steve’a Blake’a, który wolał bardziej rzucać niż rozgrywać. Kolejne straty „Jeziorowców” doprowadzały do wrzenia Mike’a Browna, który jednak nie za bardzo wiedział, jak temu zaradzić. Do przerwy jego zawodnicy prowadzili 56-46.
W trzeciej kwarcie zespół gospodarzy bił rekordy nieudolności. Nie chodzi nawet o brak skuteczności, bo swoje rzuty trafiali Bryant, Barnes i Gasol, ale rosnąca liczba strat wywoływała wzburzenie wśród zgromadzonej w Staples Center publiczności. Sporo energii do gry Grizzlies wnieśli rezerwowi. Pozyskany niedawno z Sixers Marresse Speights (17 pkt, 7 zb) i Quincy Pondexer (14 pkt, 4 zb) trafiali co i rusz, wspierając Rudy’ego Gaya (19 pkt, 9-19 FG) i O.J.Mayo (15 pkt, 4 zb). Speights momentami grał podobnie do nieobecnego Randolpha. Nie poddawał się i walczył zarówno z Bynumem i Pau Gasolem.
Lakers, gdyby nie straty, powinni prowadzić po trzech kwartach przynajmniej 20 punktami. Skończyło się jednak na wyniku 78-68 i to po trafieniu za trzy Blake’a (13 pkt) w ostatniej sekundzie. Najgorsze chwile miały jednak dopiero nadejść. Grizzlies rozpoczęli ostatnia kwartę od runu 6-0 i doszli Lakers na 4 „oczka” (74-78).
Kiedy Andrew Bynum ciągle nie radził sobie z podwojeniami stosowanymi przez Lionela Hollinsa, do gry wkroczył Matt Barnes i tak naprawdę zamroził ten mecz na kilka minut przed jego zakończeniem. Najpierw zablokował efektownie O.J.Mayo po czym punktami zakończył szybki atak, a w kolejnej akcji trafił jumpera z piątego metra.
W sumie, Barnes zanotował 15 punktów, 10 zbiórek, 3 bloki i 2 asysty. Skrzydłowy Lakers rozegrał kolejny dobry mecz i wydaje się, że skutecznie może wypełnić lukę powstałą po odejściu Lamara Odoma. 29 punktów i 9 asyst zaliczył Kobe Bryant, a 13 punktów, 15 zbiórek i 4 asysty Pau Gasol.
Drugi z braci Gasol – Marc, fatalnie spisywał się w ofensywie, gdzie spudłował wszystkie 9 rzutów z gry, ale bardzo pomógł w kryciu Bynuma i to w dużej mierze, jego zasługa jest nieskuteczność środkowego Lakers.
Widzieliście kiedyś mecz, w którym jedna drużyna traci 26 punktów po swoich stratach, a druga tylko 7 i to ona przegrywa ten mecz?
Problem to ofensywa kierowana przez Conleya, gdyby odjąć punkty po kontratakach, to Misie jestem pewny miałyby skuteczność poniżej 30%. Po przechwytach i szybkich akcjach zrobili chyba koło 30 punktów to będzie jakieś 40$ z tego co zdobyli. Tak to wszyscy skazani na półdystans i tak Pontexder i Speeights dawali przyzwoicie radę.
Conley ma rzut, bardzo dobrze broni, czołowy zawodnik w przechwytach ( lepszy tylko CP3 ), ale jako rozgrywający kompletnie sobie nie radzi, w dodatku nie stosuje penetracji, jedyny mecz gdzie „jeździł” to ten na match-upiem z Ridnourem. Brakuje kogoś, kto wbiłby się w pomalowane z wyjątkiem Guya, swoja drogą Guy jak dla mnie grał tragicznie, niby 19 punktów, ale prawie wszystkie po przechwytach.
Podobał mi się w tym meczu tylko Kobe, który robił niemal co chciał z Misiami, doskonałe jego asysty. Świetnie sobie ustawił mecz wymuszając dwa faule na Allenie w pierwszej kwarcie, bo defensywy Tony’ego, a Mayo nie ma sensu porównywać.
Wracając do Misiów to z moich obserwacji, zaryzykuje, że to najgorsza ofensywa na zachodzie.
Zwracam honor Guyowi, jednak tylko 4 punkty po kontratakach. Głównie na czysty kosz trafiał Conley i Mayo. Mimo wszystko rozczarował, podobnie jak Marc Gasol.
ruday GAY nie guy :)
Lakers zagrali słabiutko (straty!), ale Grizzlies jeszcze słabiej, więc wynik się zgadza ;). Barnes świetnie zaskoczył i miejsce w S5 faktycznie należy się jemu. Młodszy z braci Gasol strasznie rozczarował. 0/9 z gry? WTF?