Miniona noc przyniosła dwa nietypowe rekordy NBA. Oba dotyczyła rzutów wolnych. O ile pierwszy to jak najbardziej powód do dumy, to drugim jest raczej hańbiący zarówno dla wątpliwego „rekordzisty”, jak i dla jego przeciwnika.
Przypomnijmy – Dwight „Superman” Howard stanął w meczu przeciwko Golden State Warriors 39 razu na linii rzutów wolnych. To nowy rekord NBA. Przyprawiający konesera o niesmak.
Dlaczego? Wystarczy pomyśleć, czym sobie zasłużył środkowy Orlando Magic na ten zaszczyt. Nadludzką siłą i wspaniałą post-game nie do zatrzymania? Nie. Genialną umiejętnością przebijania się pod kosz? Również nie. Ustawianiem się w sposób prowokujący faule? Świetną skutecznością z osobistych? To wszystko pudła. Dwight Howard został rekordzistą, ponieważ ŹLE RZUCA wolne.
Jak to działa? Mark Jackson najwyraźniej rachował, że mając pod koszami do dyspozycji jedynie Andrisa Biedrinsa, Davida Lee i Ekpe Uzoha i pomoc ze słabej strony na poziomie drużyny ze szkoły podstawowej prawdopodobieństwo kończenia akcji przez Howarda, kiedy otrzyma piłkę w down low, czy właściwie obojętnie gdzie i jak, jest równe 80 albo 90%. Więc czemu go nie faulować, skoro rzuca ze skutecznością oscylującą w granicach 50%? Zyskujemy prawie dwa razy więcej udanych akcji w obronie, tak?
Ktoś w Oakland chyba jednak zapomniał, że to zupełnie spowalnia grę i wyłącza możliwość kontrataków, no i w konsekwencji powoduje, jak to się mówi, foul trouble. Stąd trójka wysokich „Wojowników” popełniła łącznie 17 fauli. I cóż…i tak przegrali. Skazując się jednocześnie na pośmiewisko, bo po prostu wysłali przesłanie – „jesteśmy słabsi, w normalny sposób nie potrafimy stawić wam czoła.”
Przypomnijmy, że poprzedni rekord, 35 prób, należał do Wilta Chamberlaina, który równie źle jak Howard wykonywał rzuty wolne, o ile nie gorzej. Miał też tendencję do spalania się psychicznie. Czy takie osiągi można nazywać rekordami?
Rozumiem, że NBA musi marketingowo nadrabiać i w sezonie, w którym skuteczność z gry, ilość punktów na posiadanie są wyjątkowo niskie, a ilość airballi wyjątkowo duża, pompować należy każdy pojedynczy wynik, nawet taki jak niezdarny Howard trafiający 21 z 39 wolnych (dzisiaj na treningu zrobiliśmy z kolegami konkurs i kilku z nas trafiło więcej), ale ja jestem przeciwny nazywaniu tego „rekordem”. To po prostu najwyższy wynik statystyczny w tej kategorii, inaczej pomiar maksymalny.
Nie tak dawno temu mniej ekscytujący niż napakowany Howard hiszpański rozgrywający Jose Calderon nieomal trafił wszystkie wolne w sezonie. To był rekord, a jakoś mniej medialnego szumu. Jako kibic ligi nie kupuje tego i nie podaje dalej wieści o rekordzie , bo nie kupuje jakości produktu zwanego NBA w takiej jakości, jak w chwili obecnej. Chcę prawdziwych rekordów albo chociażby meczu na poziomie 30-30. Niech Dwyane Wade zablokuje dzisiaj przynajmniej jeden rzut w dwunastym już meczu z rzędu i niech w ten sposób pobije swój rekord kariery. Nie chcę nazywać rekordami rzeczy, które nimi nie są.
Z tego co mi się wydaje, to Howard wyrównał rekord Shaq’a. Nie rozumiem dlaczego niesmaczne jest nazywanie tego rekordem. Pokazuje to jakim Dwight obecnie jest dominatorem pod koszem. Nie jest jego winą, że obecnie w NBA jest wielka dziura na tej pozycji. Raczej też nie ma co porównywać rzucania osobistych z kolegami a rzucania osobistych w hali gdzie jest około 18 tysięcy osób i dochodzi do tego presja meczowa. To jaką masą mięśniową i jakim wzrostem dysponuje Howard na pewno nie pomaga w rzucaniu, więc nie bulwersowałbym się z tego powodu, że robi się z tego mini wydarzenie dnia. Zresztą słowo „record” w języku angielskim nie musi oznaczać tego co my rozumiemy poprzez rekord, jest to również „zapis, rejestr..”.
bardziej niż ten 'rekord’ nagłaśniałbym 45/23 Howarda (pierwsze jego 40/20 w karierze!) – to zdecydowanie brzmi lepiej niż 21-39 FT.