Kobe Bryant nie przestaje zadziwiać. Koszykarz Los Angeles Lakers w trzecim kolejnym spotkaniu przekroczył granicę 40 zdobytych punktów. Tym razem jego 42 „oczka” przyczyniły się do wygranej z Cleveland Cavaliers.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Cleveland Cavaliers | 5-6 | 28 | 13 | 29 | 22 | 92 |
Los Angeles Lakers | 9-4 | 32 | 27 | 23 | 15 | 97 |
Mecz był niezwykle ważny z powodów sentymentalnych dla obecnego szkoleniowca Lakers, Mike’a Browna. To właśnie w Cleveland, Brown odnosił swoje największe dotychczasowe trenerskie sukcesy. W piątek przyszło mu pierwszy raz zmierzyć się ze swoim poprzednim klubem. W składzie Lakers zabrakło kontuzjowanego Steve Balke’a, a Metta World Peace dalej nie jest do dyspozycji trenera, co przy bardzo ograniczonych możliwościach rezerwowych, stanowi spory problem dla Lakers.
Kiedy ostatni raz Cavaliers przyjechali do Los Angeles, spotkanie zakończyło się ich sromotną, 55-punktową porażką. Działo się to zaledwie rok temu, ale w tym czasie w zespole z Cleveland zaszło bardzo wiele pozytywnych zmian, a najważniejsza z nich nazywa się – Kyrie Irving. Młody rozgrywający, pierwszy numer Draftu 2011 od pierwszych meczów stał się liderem swojej drużyny, a spływające na niego zewsząd pochwały tylko potwierdzają, że gra coraz lepiej. Zresztą najlepiej mówią za siebie statystyki debiutanta. W tym sezonie notuje średnio 17 punktów, 5.1 asyst i 3.1 zbiórki.
To właśnie były student Uniwersytetu Duke „trzymał” wynik dla Cavs w pierwszej kwarcie, w której Lakers robili ze swoimi przeciwnikami co chcieli. Robił głównie Andrew Bunum, który rzucił w tej części gry 10 punktów (5-5 FG) i żaden z podkoszowych zawodników Cavs nie był w stanie go powstrzymać.
Druga kwarta była już popisem Lakers, a zwłaszcza Kobe Bryanta. Black Mamba zaliczył w tej odsłonie 13 punktów, a w całej pierwszej połowie aż 24. Gra „Jeziorowców” wyglądała bardzo efektownie. Świetny ball movement, skuteczność oraz twardość w defensywie. Takich Lakers chce się oglądać. Po 24 minutach było już 59-41.
Lakers trafiali 78% rzutów w pierwszej kwarcie i aż 65% do przerwy. Pod wodzą niezwykle skutecznie asystującego Dereka Fishera (9 asyst w pierwszej połowie) gospodarze rozdali aż 18 asyst przy 24 celnych rzutach z gry.
Czy jednak zdziwiła jednak kogoś ich postawa w drugiej połowie? Niestety chyba nikogo. Dysponujący, a właściwie nie dysponujący żadną siłą z ławki rezerwowych, trener Mike Brown co chwila łapał się za głowę po nieudanych zagraniach swoich zawodników. Jeszcze na początku trzeciej karty, przewaga Lakers urosła do 19 punktów (65-46) i zanosiło się na blowout. ’
Młoda drużyna z Cleveland nie zamierzała jednak tak łatwo oddawać skóry i po celnym rzucie za trzy Kyrie Irvinga i runie 15-6 zrobiło się 69-59. Co prawda po trzech kwartach gospodarze prowadzili 12 punktami (82-70), zapowiadało się ciężkie 12 minut dla Lakers.
Mike Brown od początku czwartej „ćwiartki” postanowił wypuścić na parkiet piątkę: Darius Morris, Andrew Goudelcok, Devin Ebanks, Troy Murphy i Pau Gasol (19 pkt, 10 zb, 4 ast). Szybko pożałował swojej decyzji o oszczędzaniu najlepszych zawodników. Wyżej wymieniony skład spudłował pierwszych pięć rzutów z gry, a w tym czasie Cavs rozpoczęli swój szaleńczy pościg. Punkty Tristana Thompsona i Ramona Sessionsa zmniejszyły stratę gości do zaledwie 4 punktów (78-82) na 8 minut przed końcem meczu.
Zawodnicy z LA przestali grać, nie było już tak skutecznej, szybkiej wymiany piłki, brakowało dokładnych dograń piłki do wysokich zawodników LAL. Bynum (15 pkt, 11 zb, 3 blk.) po trafieniu swoich wszystkich sześciu rzutów z gry w pierwszej połowie, w drugiej oddał tylko trzy próby, z których jedna była skuteczna. Pau Gasol po 13 punktach w pierwszych 24 minutach, w kolejnych dodał tylko 6, a Derek Fisher rozdał zaledwie jedną asystę.
Na szczęście na kibiców Lakers, w odpowiednim momencie, sprawy w swoje ręce wziął Bryant i ostatecznie nie pozwolił Cavs na dogonienie. Ostatecznie Kobe rzucił 42 punkty i w ostatnich trzech meczach notuje średnią 43.3 punkty. Kolejny jednak raz należy wspomnieć o tym, że KB24 zbyt często domaga się piłki w momentach, kiedy Lakers potrzebują spokojnego rozegrania piłki. Podobnie było w meczu przeciwko Jazz, w którym Kobe zdobył co prawda 40 punktów, ale w czwartej kwarcie zbyt nachalnie domagał się piłki, po czym nie trafiał wymuszonych rzutów. To już jednak odwieczny problem Bryanta. Czy bardziej drużynie przydają się 42 punkty czy bardziej przeszkadzają głupie, wymuszone rzuty.
Największym jednak problemem Lakers jest, jak już wspomniałem na początku, fatalna postawa rezerwowych z LA. W piątkowym meczu, zawodnicy z ławki Cavaliers wypunktowali swoich odpowiedników z Lakers aż 36-4.
Kyrie Irving rzucił 21 punktów i rozdał 4 asysty, a Anderson Varejao, tak ośmieszany w pierwszej połowie przez Bynuma, zakończył mecz z przyzwoitymi 11 punktami i 14 zbiórkami.
Lakers wygrali piąty mecz z rzędu i dziewiąty w sezonie, ale należy pamiętać, że aż 9 z 13 spotkań rozegrali w Staples Center.
Napisze to co pisałem na czacie: Czego się tu dziwić że „black mamba” punktuje? Przecież on ciągnie ten wózek. W tym zespole to właśnie on jest od punktowania. Bez niego ten zespół nie istnieje i pewnie nie zakwalifikował by się do „playoffs”.
Kobe Bryant i pozamiatane ;)
Kobe to Lakersi. Zobaczymy jak dzisiaj w nocy, pardon w niedzielę wczesnym rankiem pójdzie im z delfinkami.
Czy ktoś miał taki strike w ostatnich latach jak Kobe?podejrzewam,że tylko Jordan i Wilt w przeszłości..dla trenera Scotta mecz też miał drugi wymiar.to ex gracz ery Magica:)
Jordan w sezonie 86-87 miał 9 meczów z rzędu z 40+.
Jasne tylko Jordan w 86 miał 23 lata a nie 33 :P
Koby sobie powiedział że zostanie jeszcze raz MVP i zobaczycie zrobi wszystko żeby tak było :D