Miami Heat wygrali bardzo pewnie z Los Angeles Lakers i odnieśli kolejne zwycięstwo pod nieobecność Dwyane’a Wade’a. „Jeziorowcy” zagrali fatalnie w ofensywie, a Shane Battier skutecznie wyłączył z gry Kobe Bryanta.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Los Angeles Lakers | 10-6 | 20 | 17 | 19 | 31 | 87 |
Miami Heat | 10-4 | 25 | 27 | 25 | 21 | 98 |
Nie chciałbym być zbyt brutalny dla kibiców Lakers, ale to spotkanie ujawniło wszystkie braki w zespole Mike’a Browna oraz unaoczniło nam wszystkim jeszcze bardziej, jak wielką przewagę nad resztą ligi mają obecnie Heat. To był popis jednego aktora, ale nie indywidualny popis. Wielka gra w wykonaniu całego zespołu, właśnie zespołu, a nie zbieraniny indywidualności i przypadkowych zawodników, a tak wyglądają obecnie „Jeziorowcy”. Kibiców LAL nie mogą zmylić takie wygrane, jak ta z Mavs, ponieważ mistrzowie NBA też straszliwie dołują w tym sezonie. Prawdziwą próbą dla Lakers miał być pojedynek z Heat, którzy kolejny raz wystąpili bez Dwyane’a Wade’a.
Lakers oblali ten sprawdzian na bańkę i póki co nie widać możliwości na poprawkę z przedmiotu „Heat”. LeBron James i spółka jeszcze raz udowodnili nam, jak wielka siła drzemie w zespole z Florydy. Nawet wracający po 35 latach przerwy Eddy Curry zanotował 6 punktów i 3 zbiórki w ciągu sześciu minut.
Eric Spoelstra już od pierwszej minuty zastosował wybieg, który miał zneutralizować poczynania wyraźnie zmęczonego ostatnio Kobe Bryanta. W pierwszej piątce Heat pojawił się Shane Battier, który od pierwszej kwarty skutecznie wybijał koszykówkę z głowy „Black Mamby”.
Lakers prowadzili w tym meczu ostatni raz w piątej minucie, kiedy po dwóch celnych rzutach wolnych Pau Gasola było 10-8. Wtedy wydawało się jeszcze, że mimo słabej postawy Bryanta (pięć pudeł na początku), Lakers podejmą walkę z Heat dzięki swojej sile podkoszowej i ewidentnej przewadze na papierze w tym elemencie. To właśnie Hiszpan i Andrew Bynum rzucili pierwsze 10 oczek dla swojej drużyny.
Gospodarze popisali się runem 8-0 i objęli prowadzenie, którego nie oddali już do końca spotkania, a tylko je powiększali. Prawdziwe problemy LAL rozpoczęły się w momencie, kiedy drugi faul popełnił Bynum i nawet wspomniany wyżej Curry zdobył łatwe punkty spod kosza.
Lakers nie popełnili w pierwszej kwarcie żadnej straty, a mimo to przegrywali 20-25. Ciężko jednak nawiązać wyrównaną walkę, jeśli trafia się 6 z 22 rzutów z gry. Drugie 12 minut tylko pogłębiło dramat LAL. Rezerwowi gości, z szalonym, ale grającym zupełnie bez pomysłu Dariusem Morrisem z każdą minuta tracili coraz więcej do Heat. Najgorszym momentem w drugiej kwarcie było kilka minut, w ciągu których Lakers bronili strefą, co jak się okazało, było ruchem samobójczym.
Heat trafili pierwsze 8 z 11 prób za trzy i do przerwy wygrywali już 52-37. Po 24 minutach gry Kobe miał 1-8 z gry, a cała drużyna Lakers 13-42 co dawało fatalną 31% skuteczność. Dla kontrastu – LeBron do przerwy zanotował 13 punktów, 6 asyst i 4 zbiórki.
W drugiej połowie nastąpił totalny rozkład Lakers. O ile na początku, po trafieniach Fishera i Gasola przewaga zmniejszyła się do 11 punktów, tak już kilka akcji później było praktycznie po meczu. W tym momencie mogliśmy obserwować ciekawy pojedynek, kiedy po jednej, jak i drugiej stronie parkietu, na przeciw siebie grali LeBron i Kobe. Z tej rywalizacji zdecydowanie zwycięsko wyszedł James, który kolejnymi skutecznymi zagraniami powiększał przewagę swojego zespołu. Bryant tracił piłki w głupi sposób, a grający w tym meczu z gorączką King James wykorzystywał każde zawahanie zawodników LAL.
Warto wspomnieć o bardzo ważnej roli, jaką odegrał w trzeciej kwarcie Mario Chalmers (10 pkt, 6 ast). Rozgrywający Heat świetnie kierował grą zespołu Erica Spoelstry i po jego skutecznych asystach, kolejne łatwe punkty zdobywali Udonis Haslem i Joel Anthony. Właśnie ci dwaj gracze mieli wielki udział w wygranej Heat. We dwójkę zebrali 15 piłek z czego aż 6 w ataku.
Po trzech kwartach było już 77-56 dla gospodarzy. W ostatniej kwarcie strata Lakers malała, ale było to oczywiście związane ze słabszą obroną Heat. Swój indywidualny dorobek podszlifował Bryant (24 pkt, 7 ast, 5 zb, 3 prz, 2 str, 8-21 FG), ale punkty zdobywane przy tak biernej defensywie na pewno nie są dla najlepszego strzelca Lakers wielkim pocieszeniem.
Lakers trafili w całym meczu 42% rzutów z gry, ale jak już wspomniałem, ta skuteczność jest zawyżona przez łatwe punkty rzucane przez „Jeziorowców” w ostatniej kwarcie. Przed finałowymi 12 minutami ich celność kształtowała się na poziomie ok. 35-37% trafionych rzutów z gry. Przegrali przede wszystkim walkę na tablicach (38-44), pozwalając Heat na aż 15 zbiórek ofensywnych.
Swoje niepodzielne panowanie w NBA potwierdził LeBron James, który zaliczył 31 punktów, 8 asysty, 8 zbiórek, 3 bloki i 3 przechwyty, nie pozostawiając złudzeń, tym którzy zastanawiają się jeszcze, kto jest najlepszym koszykarzem obecnych czasów. Ciężko mi napisać coś nowego na temat Jamesa, który po obu stronach parkietu był zawsze o sekundę szybszy od rywali. Potwierdzeniem na moje słowa niech będzie poniższa akcja.
Wśród Lakers jedynym zawodnikiem, który nie może wstydzić się swojego występu jest Pau Gasol, który miał 26 punktów, 8 zbiórek i trafił 11 z 19 rzutów z gry. Krytykowany za dotychczasową postawę podczas obecnego sezonu Hiszpan, w końcu podejmował walkę z niższymi od siebie rywalami i co ważne, większość z tych pojedynków kończył skutecznie. Zabrakło mu jednak wsparcia ze strony partnerów, bo Bynum mimo okazałego double-double (12 pkt, 15 zb) był zdecydowanie w słabszej dyspozycji.
Kolejny już raz okazało się, jak wielki problem mają Lakers na rozegraniu. Fisher z Morrisem zaliczyli w przeciągu całego meczu w sumie 2 asysty, a słowo „kreowanie” nie istnieje w słowniku żadnego z nich.
Wielkie brawa należą się za to Battierowi (11 pkt, 6 zb), który zupełnie wyłączył Bryanta z gry w pierwszych trzech kwartach. Od początku odcinał lidera Lakers od piłek, nie zostawiał mu 10 centymetrów wolnego miejsca i skutecznie wyganiał go z dala od pomalowanego. Jakby przy okazji trafił trzy „trójki” dokładając sporą cegiełkę do tego okazałego zwycięstwa.
Dla Heat była to piąta wygrana w piątym meczu rozgrywanym bez Dwyane’a Wade’a. Zostawiając z boku sympatie i antypatie, to miło jest popatrzeć na tak grających, jak w czwartek graczy Heat. Pozytywnie naładowany LeBron swoją mina jakby chciał powiedzieć, że to będzie ich sezon i nikt, ani nic nie będzie w stanie stanąć im na drodze do zrealizowania celu, jakim jest mistrzostwo. Wyobrażacie sobie tegoroczne finały bez Heat? Ja osobiście nie, tak samo, jak nie widzę w nich obecnych Lakers. Jeśli Mitch Kupchak nie wyciągnie jakiegoś asa z rękawa, to kibice LAL mogą mieć najdłuższe wakacje od lat…
Niestety, stern blokujac transfer CP3, zablokowal droge LAL moze nawet do PO. PG i SF potrzebni od zaraz
James miał nawet 4 steale ;)