Philadelphia 76ers są obecnie jedną z najlepszych drużyn NBA. Mają tylko o jedno zwycięstwo mniej od Miami Heat (przy takiej samej ilości porażek) i są pozytywnym zaskoczeniem sezonu.
Niektórzy tłumaczą takie wyniki podopiecznych Douga Collinsa łatwym kalendarzem. Oczywiście, może mieć to pewien wpływ. Jednakże liczby bronią jakości i kultury gry, którą ten doświadczony i utalentowany trener zaadaptował w zespole z Miasta Braterskiej Miłości. Analizując, jak wielką pracę wykonał, wprost trudno mi w to uwierzyć.
Przyjrzyjmy się bliżej ofensywie Sixazz:
– Philadelphia 76ers, póki co jest trzecia pod względem ilości punktów na mecz (101 ppg). W zeszłym sezonie była 19. (98.3). Pomyślcie – Seattle Sonics 2004/05, Phoenix Suns 2008/09, Denver Nuggets 2010/11…nowi Sixers.
– Philadelphia 76ers prowadzą w offensive efficiency (1.046 p na posiadanie -„ppp”). W ubiegłym sezonie byli na 17. miejscu w lidze pod tym względem, ledwie przekraczając magiczną granicę punktu na każde posiadanie piłki w meczu (1.031).
– Philadelphia 76ers zdobywają – po prostu – najwięcej punktów w czwartych kwartach spotkań NBA (26,8ppg) – więcej niż np. Miami Heat (22,9), którzy królują w początkowych połowach (aż 55,3 punktu). Młode wilki nie pękają. Tutaj shift jest największy. Jeszcze w ubiegłym sezonie chłopakom z Philly drżały ręce i zajmowali w tej klasyfikacji ledwie 22. miejsce! Mówi się, że Heat są w tym sezonie dopiero na 18. miejscu w tej klasyfikacji (23,5ppg), bo biorąc pod uwagę ich najwyższy „average scoring margin„, czyli fakt, że wygrywają po prostu wysoko, w ostatnich odsłonach podopieczni Erika Spoelstry nie muszą się już tak forsować i jest to trochę taki garbage time. Nic bardziej mylnego! To właśnie Sixers wygrywają najwyżej w NBA (średnio różnicą 13,6 punktu!). Mjażdżom. Ponadto prowadzą też w ilości „oczek” w trzecich kwartach, ze średnią ponad 27 na mecz. Drugie połowy to okres, kiedy naprawdę do głosu dochodzi twoja „chemia”.
Powyższe fakty, a właściwie liczby, bronią tezy o bardzo wysokiej jakości gry Philadelphii i o tym, że Collins ma w jednym palcu tablicę Mendelejewa. Widać także zauważalny skok jakościowy w porównaniu z poprzednim rokiem. Jeżeli chodzi o efektywność ataku, to wręcz niebo a ziemia. Z ligowego średniaka w ubiegłym sezonie w jedno lato, przedłużone o jesień i zimę, Sixers stali się maszyną do zdobywania punktów. Oczywiście, nie oznacza to, że można ich z miejsca uważać za np. contendera.
Słabość tej ekipy widać pod koszem – choć mają trzeciego pod względem skuteczność FG% Spencera Hawesa, są dopiero na 8. miejscu w ilości punktów zdobytych w pomalowanym. Czytaj – Hawes po prostu nie ma szans w starciu z Dwightem Howardem czy Andrew Bynumem. Nie można odmówić jednak wielkiej pracy z wciąż rosnącą grupą zawodników wykonanej przez Collinsa. Jodie Meeks, Lou Williams, Thaddeus Young czy J’Rue Holiday nie są najgłośniejszymi nazwiskami w tej lidze (na pewno są wśród fanów NBA tacy, którzy wciąż nie potrafią poprawnie wymówić imienia tego ostatniego), ale wygenerowali świetny team chemistry i są niczym Pritt – producent kleju, który sprawia, że ofensywa stoi na tak wysokim poziomie. Tutaj potrzeba czegoś więcej, niż liczb, czegoś poza tym. Dochodzi tu do głosu poziom mentalny, psychologiczny. Collins musi być świetnym mentorem. Nauczył ich wspólnego zaufania, swoje robi również po prostu czas – grają ze sobą już przecież dłuższą chwilę, znają się, wiedzą, czego się spodziewać, kto jest jak ustawiony, mają w głowach system i zagrywki. Przypominam także, że Elton Brand organizował „ukryte” treningi we własnym gronie jeszcze w sierpniu, kiedy było to zabronione przez lokaut. Wtedy mało kto odnotował ten fakt. Teraz widzimy, jak zbawienne może być działanie weterana, który zadbał o to, że ten system nie uleciał.
Do tego wszystkiego dodać należy najlepszą w karierze skuteczność z dystansu Andre Iguodali – 41%. Ten element koszykarski od zawsze był jego słabością, ale „Iggy” wykorzystał długą przerwę, ćwiczył i…poprawił się aż o 8% (!). Przy jego atletyce taka zmiana ma kolosalne znaczenie. Chociaż jest przede wszystkim lock down defenderem, w ataku może mijać i wykorzystywać szybkość na większości broniących go SF w lidze. Po prostu BAM! i go nie ma. Teraz, przez zagrożenie z dystansu może teraz może już być w znacznie większej mierze wykorzystywany w sytuacjach triple threat, co otwiera grę jego kolegom na obwodzie, powoduje wychodzenie obrońców do pomocy, przez co mogą spóźniać się do Spencera Hawesa. Ta drobna korekta (właściwie to olbrzymia, przecież przeskok z pułapu 33% na 41% z dystansu na poziomie NBA to Zatoka Perska…) ma niebagatelny wpływ na ofensywę Sixazz. Właśnie świetna postawa ich lidera na dystansie może być kluczem do rozgryzienia zagadki ich obecnej postawy oraz zagadki numer dwa (Jak do diabła Hawes może być 3. najskuteczniejszym graczem NBA?!).
No dobra…może ma na to wpływ jego 57% w odległości „dalszego półdystansu” (czyli 4,5-7 m od kosza). W poprzednim sezonie było to tylko 40%. Za skutecznością idzie też odwaga i pewność siebie – trafia prawie 1 rzut więcej z tejże strefy na boisku (1,7 vs 0,8), niż rok temu, co jest bardzo dużym skokiem, biorąc pod uwagę to, że jest środkowym. Taki Howard nawet nie popatrzy stamtąd na kosz.
Poprawa jest jednak bardziej zauważalna u Iguodali, który nie tylko moim zdaniem wreszcie jest GRACZEM KOMPLETNYM, ale i zyskała uznanie u samego Mike’a Krzyżewskiego. Andre jest w szerokim składzie USA na IO w Londynie. Uważam, że ma szansę się załapać. Amerykanom będzie potrzebny „pies gończy”.
To tyle na dzisiaj. Jeżeli następnym razem zobaczycie nieśmiałe logo Sixers na scoreboardzie ESPN i zawahacie się, czy obejrzeć ich mecz, czy może nie popatrzeć na Kobe’go, zahaczcie chociaż okiem na Sixazz. Nie pożałujecie.
Mnie tylko dziwi że Iggy nadal nie zagrał w All Star Game, a i w tym roku się na to nie zanosi.
@Makavi imho będzie mu ciężko. Sixers to bardziej kolektyw, a nie jedna czy dwie indywidualności i moim zdaniem najlepszym wyróżnieniem będzie dobra gra w Playoff i może COTY dla Douga Collinsa :)
,, Philadelphia 76ers prowadzą w offensive efficiency (1.046 p na posiadanie -”ppp”). W ubiegłym sezonie byli na 17. miejscu w lidze pod tym względem, ledwie przekraczając magiczną granicę punktu na każde posiadanie piłki w meczu (1.031). ”
Nie znam się na tych rankingach, więc mam pytanie – czy 0.015 ppp to wielka różnica (17 miejsce w ubiegłym sezonie, 1 w obecnym przy owej dysproporcji), czy to drużyny pozostałe po lokaucie znacznie obniżyły ofensywne loty? Bo jeśli to jest wielka różnica, to ich 1.031 całkiem wysoko wystawało nad granicę 1pkt, a nie ledwo. :)
@Bob ok ja wiem że w Sixers to kolektyw i grający drużynowo zespół, ale Iggy już od ładnych paru lat gra na wysokim poziomie i naprawdę osiąga niezłe statystyki oraz przyzwoite osiągi zespołowe. Jest liderem tego zespołu, dobrze podaje, świetne broni, gra efektownie, a teraz poprawił nawet nieco rzut wiec czego chcieć więcej?
Żeby zdobywał tych punktów więcej. Poza tym jest to gracz kompletny.