Los Angeles Clippers wygrali dziewiąte spotkanie w obecnym sezonie. Ich ofiarami okazali się będący w fatalnej dyspozycji ofensywnej Toronto Raptors.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Toronto Raptors | 4-13 | 11 | 26 | 21 | 33 | 91 |
Los Angeles Clippers | 9-6 | 27 | 22 | 27 | 27 | 103 |
Tak naprawdę, po tym meczu dalej ciężko określić mi, jaką drużyną są Clippers. Potrafią pewnie wygrać z takimi słabeuszami, jak Raptors, ale jest jeszcze druga strona tej wygranej – „Dinozaury” są po prostu bardzo słabym zespołem. Dramatycznie słabym, kiedy grają bez Andrei Bargnianiego, pod nieobecność którego mają bilans 0-6, a do słabiutkiej defensywy dołączają bezradność w ataku.
Wygrana Clippers nie podlegała dyskusji właściwie nawet przez moment w trakcie tego meczu. Zastanawiam się nawet, czy przypadkiem nie wymyślam sobie tej krytyki w stosunku do drużyny z LA. W końcu mają trzeci bilans na zachodzie, grają efektownie, bawią publiczność, ale cały czas nie mogę za bardzo uwierzyć, że ten zespół będzie w stanie wygrywać z taką łatwością w playoffs.
W kolejnym już meczu, Clippers rozpoczęli bez kontuzjowanego Chrisa Paula. Jego miejsce zajął Randy Foye, a do składu wrócił nieobecny ostatnio Caron Butler. Pierwsze momenty spotkania to 9-2 dla Clippers, a w końcówce pierwszej kwarty już 20-6. Niemoc ofensywna Raptors raziła, a agresja i chęć zdobywania kolejnych punktów za wszelką cenę DeAndre Jordana wprawiała w zdziwienie. Środkowy z LA po 12 minutach gry miał już na swoim koncie 10 punktów i 9 zbiórek, a jego aktywność pod koszami przełożyła się na aż 12 fauli Raptors (przy 1 Clipps) i 16 rzutów wolnych LAC w tym okresie. Gdyby nie 8 pudeł z linii, gospodarze prowadziliby jeszcze wyżej niż 27-11.
Raptors grali kompromitująco słabo w ataku. Trafili zaledwie 5 z 20 rzutów z gry i gdyby nie tradycyjnie słaby początek drugiej kwarty w wykonaniu rezerwowych Clippers, to po 24 minutach byłoby po meczu. Tutaj przechodzimy do momentu, w którym objawia się moja największa niepewność co do wyników LAC w tym sezonie. Nie sprawdzałem tego, ale z dużą dozą pewności mogę napisać, że zawodnicy Vinny’ego Del Negro nie wygrali jeszcze w tym sezonie ani raz pierwszych 4-5 minut drugiej kwarty. Na parkiecie obok grającego trzeci mecz z przynajmniej 25 punktami Mo Williamsem (26 pkt, 8-16 FG), pojawiają się wtedy zazwyczaj Ryan Gomes, Trey Thompkins, Solomon Jones i Reggie Evans lub jeden z zawodników z pierwszej piątki. Taka mieszanka wybuchowa doprowadza standardowo do utraty wysokiego prowadzenia uzyskanego w pierwszej kwarcie.
To samo nastąpiło tym razem. Początek drugiej ćwiartki to run 9-2 dla Raptors. Dobrą zmianę dał grający dotychczas krótko Linas Kleiza (16 pkt, 4 zb, 3 ast), a skutecznie wspierał go Leandro Barbosa (19 pkt, 7-12 FG) i do przerwy straty zespołu z Toronto zostały zmniejszone do 11 oczek (47-36), choć wydawało się, że po udanym początku tej odsłony, ta przewaga gospodarzy będzie jeszcze mniejsza. Poza Litwinem i Brazylijczykiem żaden z zawodników Raptors nie potrafił jednak trafiać do kosza na przyzwoitym poziomie. Zawodził zwłaszcza DeMar DeRozan, który spudłował 10 z 14 rzutów.
Świetnie grał DeAndre Jordan (12 pkt, 13 zb do przerwy) i to właśnie on robił różnicę na korzyść Clippers. Poza oczywiście skutecznością w ataku. Clipps trafiali 51.4% rzutów z gry, Raptors aż 21% mniej.
Decydujący o wyniku meczu moment nastąpił na samym początku trzeciej kwarty. Chauncey Billups rozdał trzy kolejne asysty, 7 punktów rzucił Randy Foye (15 pkt, 4 ast, 3 blk), a po dwa dodali Blake Griffin (18 pkt, 9 zb) i Jordan. Run 11-0 i na tablicy pojawił się wynik 60-38. Nie było już odwrotu, a Clippers musieli wygrać wysoko to spotkanie.
Pozostałe 20 minut smeczu to już tylko „dogrywanie” i ogrywanie głównie rezerwowych. DeAndre Jordan zakończył mecz z 16 punktami i 16 zbiórkami, a mający gorszy rzutowo dzień Chauncey Billups (1-8 FG), postanowił wcielić się w swoja starą rolę rozgrywającego i rozdał aż 14 asyst.
Clippers popełnili jednak aż 20 strat, z których stracili 16 punktów. Jeśli rywal byłby bardziej wymagający, mogło to być 30 oczek i mecz miałby zupełnie inny przebieg. zawodnicy z Los Angeles grają ciągle zbyt nonszalancko. Nie szanują piłki, jak wtedy, gdy na parkiecie pojawia się CP3. Poza Mo Williamsem rezerwowi dodali do dorobku zaledwie 8 punktów!!!, a na parkiecie przebywali w sumie przez 73 minuty. Z takim zapleczem ciężko próbować walczyć o najwyższe cele w lidze.
Raptors z kolei polegli już w szóstym meczu w tym sezonie, w którym na parkiecie zabrakło Bargnianiego. Do kosza Clippers wpadło tylko 35.8% rzutów z gry, a cała pierwsza piątka rzuciła w sumie 33 punkty, przy 31 pudłach na 40 prób.
Uważacie, że moje zastrzeżenia w stosunku do Clippers są nietrafione i przesadzone?
Oto jak z defensywą Raptors radził sobie DeAndre Jordan. Żaden z podkoszowych z Toronto nie był w stanie przeciwstawić się centrowi Clippers.
Po części masz rację. Ale poczekajmy jak wróci Bledsoe i Paul. Wtedy ławka będzie dużo mocniejsza. Poczekajmy jednak do następnego sezonu. Dajmy im przepracować okres przygotowawczy. Dajmy dojrzeć Griffinowi i Jordanowi. Dajmy im ściągnąć zadaniowców i wtedy w Thunder będą się bić o finały NBA.
Zajmują trzecie miejce, ale bilans mają czwarty :)