15 wygrana Heat i 5 przegrana Bulls.
Chicago Bulls mieli ogromną chęć wygrania pojedynku z Heat, zwłaszcza, że w poprzednich play offs nie wygrali w Miami ani razu. Trzeba podkreślić, iż zespół Toma Thibodeau przyjechał na Florydę osłabiony brakiem Luola Denga, a mimo to był o krok od wygrania potyczki z wielką trójką. Gościom mimo faktu przegrywania przez 47 minut, zabrakło naprawdę niewiele do wygranej, a mianowicie dwóch celnych osobistych Derricka Rose’a, który dwoił się i troił – będąc osamotnionym w ataku – by dać wygraną swojej drużynie.
Nie tylko Luol Deng był nieobecnym w tym spotkaniu. Bulls musieli sobie radzić bez swojego pierwszego zmiennika na pozycji rozgrywającego C.J. Watsona. Te straty były mocno widoczne, zwłaszcza, iż fatalnie prezentował się w ataku Richard Hamilton, który w samej czwartej kwarcie stracił 3 piłki (błąd kroków, niecelne podania) i odnotował mierną skuteczność w grze (4-16 i 11pkt; łącznie też 5 strat).
Za sprawą widowiskowej gry LeBrona Jamesa, gospodarze bardzo udanie weszli w to spotkanie. James po 9 minutach gry miał już na koncie 10 oczek. Dzielnie sekundował mu numer dwa tego spotkania, Chris Bosh. Jednak kiedy Bulls bardziej zdecydowanie postawili na obronę, przewaga gospodarzy stopniała ze stanu 18-7 do 20-18..
Start drugiej odsłony to nieporadne akcje w ataku Bulls spod ręki Johna Lucasa. Po akcjach Chrisa Bosha i trójce Mike’a Millera, miejscowi odskoczyli na 12 oczek i dominowali na przestrzeni kwarty (40-28). Solidna gra rezerwowych gości, Taja Gibsona i Kyle’a Korvera (trafił 2 trójki w tej odsłonie) zniwelowały dystans do 7 punktów (39-46). Trafienia Ripa Hamiltona i Derricka Rose’a pozwoliły Bykom na uratowanie wyniku do przerwy i nie powiększeniu przewagi przez Heat (51-56).
Trzecia cześć gry była popisem penetracji panującego MVP ligi. Rose nie mogący liczyć na celne rzuty Hamiltona, cierpiący na brak Denga oraz nie widzący wielkiej pomocy ze strony Carlosa Boozera (10pkt, 5-10 z gry; 9zb) grał egoistycznie, ale i skutecznie, mijając szereg obrońców przeciwka. Jego wejścia na kosz i minięcia pozwoliły na zostanie w grze o zwycięstwo Bykom. Pod koniec tej odsłony najlepszy point guard ligi miał już na koncie 25 oczek. Jego koledzy nie potrafili jednak skutecznie (mimo podwojeń i przekazów w obronie na wyższego gracza jak Noah) zatrzymać jeszcze lepszego tego wieczoru Jamesa (35pkt i 11zb).
Trójki Shane’a Battiera i wyżej wspomnianego LBJ’a dały zryw Żarowi na początku finałowej ćwiartki. Przy stanie 82-71 dla Heat o czas poprosił Tom Thibodeau i mocno obsztorcował swoich graczy za duże błędy w kryciu i całej grze obronnej. Byki potrzebowały trzech minut by znaleźć receptę w defensywie i znów zbliżyć się do przeciwnika. Trójka Korvera (nr.3) , hak Boozera i czy kolejne floatery Rose’a dały remis po 84!
Wówczas do gry włączyli się James z Wadem. Ich celne rzuty wolne, przy dwóch z rzędu stratach Hamiltona dały ponowne i 8-punktowe prowadzenie gospodarzom. Czas uciekał a Byki nie znalazły drogi do kosza w kolejnych 5 akcjach. Straty Jamesa i Wade’a (bład podania i kroki) otworzyły szansę dla Bulls, którą skrzętnie dwoma kolejnymi akcjami wykorzystał Boozer. Gdy Rose zaliczył akcję and one goście wrócili do gry o zwycięstwo na 49 sek przed końcem regulaminowego czasu (93-94).
Po chwili lider Byków stanął przed szansą wygrania tego spotkania dla swojej drużyny. Bezbłędny do tego momentu Rose (12/12) spudłował oba rzuty wolne, nie wytrzymując ciążącej na nim presji. Co ciekawe, przy następnej akcji znów emocji w czwartej kwarcie nie wytrzymał James, pudłując też dwa osobiste. Nie zawiódł natomiast Mario Chalmers (1-6 z gry i praktycznie non factor do tego momentu), trafiając jednego z dwóch rzutów wolnych. Odpowiedź szarżującego Rose’a i mogącego podać na skrzydło i wolną pozycję do Hamiltona była nieskuteczna. Rzut z jednej ręki odbił się od obręczy i team z Chicago przegrał pierwsze z 9 kolejnych, wyjazdowych spotkań.
Mimo przegranej Byki utrzymały pierwsze miejsce na Wschodzie. Mecz był ogromnie emocjonujący i przypomniał pewnie większości z Was ,że od play offs dzieli nas naprawdę niewiele;-)
Wynik: Miami Heat (15-5) – Bulls (17-5) 97:93
Punktowali: James 35, Bosh 24, Wade 15 oraz Rose 34, Hamilton i Noah po 11, Brewer i Boozer po 10.
P.S. Byki myślą o dodaniu do składu jeszcze jednego podkoszowego. W tej chwili przewijają się w ich obozie – po zwolnieniu rozgrywającego Mike’a Jamesa– dwa nazwiska Joela Przybilli oraz Leona Powe’a.
Proszę redakcje o poprawienie błędu na początku newsa. Byki wygrały jeden mecz w play off z Miami, ten pierwszy u siebie.
Co do samego spotkania należy wspomnieć bardzo słabe sędziowanie. James wraz z Boshem nie powinni wykonywać 1/3 swoich rzutów osobistych. Ja w tych akcjach nie widziałem fauli. Do tego gwizdnięty trzeci faul Derricka, który wcześniej w pierwszej kwarcie dosyć szybko zapał dwa i musiał zejść z boiska, był jakąś kpiną.
No ale cóż jak sie pudłuje tyle rzutów z otwartych pozycji to ciężko jest wygrać.
nie ma błędu i prosimy o czytanie ze zrozumieniem. W Miami nie wygrali.
Końcówka zabójcza. Dawno nie widziałem takiej nerwowej. Byki miały tyle szans na wygranie. Szkoda że się nie udało.
ale rewanż już będzie z Dengiem pewnie :-)
Lebron już sobie tyle nie rzuci
Ubrałbym to nieco inaczej. Siedział mu rzut bo praktycznie uciekał obrońcom tylko w kontrach. Brewer, który jest dobrym defensorem, robił co mógł. Niejedna akcja jeden na jeden i przez ręce Gibsona lub Noaha grzęzła w koszu Byków. Nie można mu odebrać faktu, iż to był jego mecz, a Rose mógł go wygrać i przechwycić wygraną.
Jak dla mnie najlepsze dotychczas widowisko tego sezonu. Wygrana bez Denga miałaby wielkie znaczenie.
BTW. Bykom udało się zatrzymać Denga na takiej samej skuteczności jaką prezentował Hamilton (4-16).
Oglądanie Heat bywa denerwujące. Gdyby mieli szkoleniowca, który wymusi na nich egzekucję określonych zagrywek to byliby nie do zatrzymania.
Tymczasem to wygląda tak, że trzymają taktykę przez 5 min, robią przewagę, a potem jest festwial jump-shotów z odchylenia po trzech obrotach…
Słaby mecz Rip’a może tłumaczyć kontuzja,ja sam przyznał tylko w pierwszej kwarcie czuł się dobrze.Mecz był bardzo dobry widać że byki mogą wygrać z Miami nawet osłabione.Martwi ilość kontuzji,z pierwszej piątki tylko Boozer nie był kontuzjowany :)
Nie mów mi tylko ,że na osobiste niecelne miała wpływ kontuzja palca u stopy;-)
Własnie @Bob – niech ktoś mi powie ,że Heat to zespół Spoelstry zamiast Wade’a i Jamesa..
A czy ja coś pisałem że to kontuzja Rose’a miała wpływ na rzuty osobiste?Czytamy ze zrozumieniem :)
no czytamy „.Martwi ilość kontuzji,z pierwszej piątki tylko Boozer nie był kontuzjowany” :)
Zwracam honor :),chodziło mi że od początku sezonu tylko Boozer nie był kontuzjowany,a nie o to że we wczorajszym meczu wszycy byli kontuzjowani oprócz Boozera.
spoko;-) ja staram się Was czytać (jak mam czas) . peace. a napisałem z uśmiechem i przymrużeniem oka nie by się czepiać, o te osobiste. Bo Rose zawalił..
Rose zawalił to fakt,czytałem jego wypowiedzi po meczu i sam przyznał że wie że zawalił.Podoba mi się podejście Rose’a,ma świadomość że to jest jego zespół i to na niego spada odpowiedzialność za przegrane mecze.Prawdziwy lider.
James pod koniec poczuł moc, i zapomniał że na parkiecie jest Wade i to on rzucał rzuty który mogły wygrać ten mecz bez takich nerwów. A co do Rose’a to była to po prostu pomyłka, wypadek przy pracy. Rose jako prawdziwy lider więcej niż 1 pomocnika który trzyma dobry poziom(deng) i drugiego (Hamilton) u którego to jest loteria czy trafi w formę czy nie – liczmy na to że będzie jak najczęściej trafiał. Boozer musi(!) odnaleść formę bo inaczej marna jego przyszłość w Bullsach.
Super mecz. I Rose i LeBron super mecz, ale nie po raz pierwszy zdarzają się im takie końcówki. James co tu pisać, co mecz jeżeli wynik jest bliski remisowi za****** im mecze trzymając piłkę do ostatniej sekundy by rzucić pod full kryciem niemożliwy rzut (patrz Dallas comeback). A Rose o ile mnie pamięć nie myli zrobił to samo z wolnymi (bodajże jeden trafił) rok temu. Nie zmienia to faktu, że koszykarzami są wielkimi.
dokładnie, miałem o tym napisać z Clippers we własnej hali , dwa pudła z linii.
Widać u Lebrona nic się nie zmieniło w elemencie ostatnich akcji meczu. Dalej nie wie co robić i próbuje na siłę rzucać. Mr 4 kwarta.