Po zwycięstwach Magików z Wizards i Cavs, które przełamały ich kryzys, obawiano się, że wygrane Orlando wyniknęły tylko z powodu słabych rywali. Dzisiaj Dwight Howard i spółka mieli okazję potwierdzić, że „wrócili do gry”, i zrobili to, pokonując w Pacers w Indianapolis. Temu meczowi daleko było do ofensywnego ideału, ale jako, że obie drużyny miały problemy w ataku, doszło do zaciętej końcówki po come-backu gospodarzy.
85:81
Magic „ciągnęli” ten mecz, to oni uzyskali 8-punktowe prowadzenie w pierwszej kwarcie, to także do nich należała 12-punktowa przewaga osiągnięta w trzeciej odsłonie. Za każdym razem jednak gospodarzom udawało się ich dogonić. W czwartej kwarcie, dzięki świetnej grze Hansbrougha i George’a zbliżyli się nawet na jeden punkt (68:69, 7:29), ale nie potrafili zrobić tego ostatniego kroku, którzy przypieczętowałby ich come-back, nie udało im się wyjść na prowadzenie. Pozwolili Magikom na jeszcze jedną miniucieczkę – na dwie minuty do końca Magic prowadzili 80:73 – co okazało się kluczem do wygranej gości. Co prawda Indianie udało się jeszcze podgonić Orlando, zdobyli 4 punkty z rzędu, a w kolejnej akcji Hibbert zablokował Howarda, ale Pacers mimo dwóch szans nie potrafili wyrównać. Najpierw Danny Granger 14 sekund przed końcem spudłował trójkę, która dałaby remis, a potem Roy Hibbert nie złapał piłki i zmarnował szansę daną mu przez Hedo Turkoglu (1 z 2 trafionych wolnych). Choć Granger trafił jeszcze później za trzy, to nie miało to już większego znaczenia, bo 4 kluczowe rzuty wolne trafił dla Magic Ryan Anderson.
Końcówka była zacięta i w pewien sposób zrekompensowała kibicom nie najlepszy ofensywnie mecz. Obie drużyny trafiły tylko 58 ze 157 rzutów (Magic 40,3%, Pacers 34,1% – season-low), a także straciły aż 41 piłek (Orlando 25 – season-high, Indiana 16). Trójki także nie wpadały na dobrym procencie (Magic 9-25, Pacers 4-22) Było dużo spięć, które doprowadziły do aż ośmiu przewinień technicznych (ORL 6). Celebryci, którzy oglądali ten mecz jako przedsmak dzisiejszego Super Bowl (m. in 50 Cent, Adam Sandler, Nikki Minaj i Floyd Mayweather), mogli trafić na lepsze spotkanie. W hali Bankers Life Fieldhouse można było też zauważyć „emerytowanych” koszykarzy, m.in Gary’ego Paytona i Rika Smitsa.
Żaden z graczy Pacers nie trafił choćby połowy swoich rzutów. Zszokowani? Najbliżej tej sztuki byli Tyler Hansbrough (17 pkt, 7 zb, 6-13 FG) i Roy Hibbert (10 pkt, 5 zb, 5-11 FG). Bardzo słabo rzucał Danny Granger (4-16 FG), ale aż 19 punktów (+7 zb) uzyskał dzięki perfekcji na linii rzutów wolnych (9-9 FT). Wszechstronny występ zanotował po raz kolejny Paul George (13 pkt, 7 zb, 5 ast, 3 stl), ale w przeciwieństwie do wczorajszego „meczu życia” George’a przeciwko Dallas dziś dały o sobie znać problemy ze skutecznością (4-12 FG). Darren Collison (10 pkt, 6 zb, 4-12 FG) nie rozdał dziś żadnej asysty, a David West (4 pkt, 7 zb, 2-7 FG) został po prostu zatrzymany.
Ale Pacers i tak trzymali się w grze dzięki dobrym zrywom. Magicy grali trochę lepiej, ale momenty ich zadyszki były świetnie wykorzystywane przez Indianę. Niestety dla gospodarzy to oni zupełnie się zatrzymali w najważniejszym momencie – po tym, jak zredukowali swoją stratę do jednego punktu, spudłowali 11 kolejnych rzutow (18 z kolejnych 20). Magic także nie wiodło się w 4Q (4-15 FG), ale oni nadrobili swoje skutecznościowe braki dobrą dyspozycją na linii rzutów wolnych (14-17 FT). Nawet Dwight Howard (27 zb, 8 zb, 10-16 FG) radził sobie bardzo dobrze (7-10 FT), w najbardziej znienawidzonym przez niego elemencie gry.
Poza Howardem dobrze zagrali także Jason Richardson (17 pkt, 6 zb, 5 ast, 7-16 FG) i Ryan Anderson (12 pkt, 7 zb). Hedo Turkoglu miał 9 punktów, 10 zbiórek i 4 asysty. Dobry dorobek, ale jeśli przymkniemy oko na aż 8 strat (wyrównany rekord kariery), 2-11 z gry oraz 0-6 za trzy.
Ciekawe jaki to będzie zespół w PO już bez supermana..