Pierwsze tegoroczne derby Florydy zakończyły się zdecydowanym zwycięstwem gospodarzy, czyli Orlando Magic, którzy dzięki celnym rzutom za trzy punkty i wygranej walce o zbiórki, odnieśli 15. wygraną w sezonie.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Miami Heat | 19-7 | 18 | 32 | 11 | 28 | 89 |
Orlando Magic | 16-10 | 26 | 27 | 24 | 25 | 102 |
Miami Heat rzucają w tym sezonie średnio 103.3 punkty w każdym spotkaniu. Z kolei Magic zatrzymują rywali na poziomie 91.7 oczek i to właśnie ich wynik był bliższy prawdy po wygranej w Amway Center. Rywalizacja w Orlando miała dostarczyć sporo emocji, jak zwykle bywa w meczach derbowych. Stało się jednak inaczej i kibice w Orlando oglądali pokaz bezsilności zarówno ofensywnej, jak i defensywnej ze strony gości. Heat w żaden sposób nie potrafili zatrzymać najgroźniejszej obok Dwighta Howarda broni Magic, czyli rzutów zza łuku.
Podopieczni Stana Van Gundy’ego rzucali, jakby byli w jakimś transie i na koniec meczu uzbierały się aż 42 próby z dystansu, który to wynik stanowi nowy rekord Magic. To była taka trochę europejska koszykówka w wykonaniu „Magików”, bo 42 rzuty za trzy, to o jeden więcej niż suma prób z innych miejsc parkietu. Co jednak ważne, aż 17 z nich wpadło do kosza, a Heat nie potrafili znaleźć żadnej odpowiedzi na ball movement gospodarzy.
Nie do powstrzymania był Dwight Howard, który zanotował 25 punktów i 24 zbiórki. Z podwajania centra Magic w dużej mierze wzięła się tak spora liczba „trójek”. Kiedy podopieczni Erica Spoelstry podwajali go, ten natychmiast oddawał piłkę na obwód, a ta krążyła aż do momentu, kiedy JJ Redick (11 pkt, 4 ast), Jason Richardson (9 pkt, 5 zb, 4 ast, 3 prz, 3-12 FG), lub Ryan Anderson znaleźli pozycję i oddali otwarty rzut.
Osobna historią tego spotkania jest Anderson, który co prawda 22 ze swoich 27 punktów rzucił w pierwszej połowie, ale odwalił kawał dobrej roboty na atakowanej desce. Kiedy oglądałem ten mecz, w pierwszych dwóch kwartach wydawało mi się, że każda obijająca się od obręczy kosza Heat piłka, trafia właśnie w ręce Andersona. Ostatecznie silny skrzydłowy Magic zanotował 27 punktów i 11 zbiórek (7 w ataku), a postęp jaki zrobił w tym sezonie, ciągle wywiera na mnie duże wrażenie. Już nie ogranicza się tylko do obstawiania swojego rogu w każdej hali w USA, w oczekiwaniu na podanie. Obecnie z wielką pasją atakuje deskę i co ważne, zaczyna podejmować grę w post-up, co w poprzednich latach zdarzało mu się niezwykle rzadko. Oczywiście nie jest to jeszcze najlepszy element w jego grze, ale widać postępy, jakie czyni.
Heat przegrywali od pierwszej akcji i gdyby nie kilka zrywów, zainicjowanych głównie przez Dwyane’a Wadea (33 pkt, 15-24 FG), można by pomyśleć, że przeszli obok meczu. Po pierwszej kwarcie było 26-18 dla gospodarzy, a po serii celnych rzutów za trzy Redicka, Andersona i Hedo Turkoglu (3 pkt, 1-7 FG, 7 ast) w drugiej kwarcie, zrobiło się już 44-27, a Magic do tego momentu trafili 8 z 13 „trójek”.
Goście włączyli jednak swój piąty bieg i zaczęli wykorzystywać największe atuty jakimi dysponują. W końcu doczekaliśmy się transition-ofense w ich wykonaniu. Każda przechwycona czy zebrana pod własnym koszem piłka, trafiała natychmiast do gracza, który szybko zdobywał punkty z szybkiego ataku. W taki sposób Heat zmniejszyli straty i do przerwy przegrywali tylko 50-53, a aż 37 punktów na swoim koncie miał duet Wade – LeBron James.
Kiedy na początku trzeciej kwarty zastępujący Mario Chalmersa w pierwszej piątce Norris Cole, trafił floatera, a straty Heat zmalały do zaledwie jednego oczka, pomyślałem, że to właśnie oni za chwilę przejmą ten mecz. Stało się jednak zgoła inaczej, a przyczyniła się do tego głównie zapaść ofensywna Heat. Zaledwie 11 zdobytych punktów w trzeciej kwarcie i 5 trafionych rzutów z gry na 23 próby było idealną pożywką dla Magic.
Dominujący niepodzielnie w tym czasie Howard, kończył niemal każde ze swoich posiadań w trzeciej odsłonie, albo punktami, albo asystą lub w najgorszym wypadku stanięciem na linii rzutów wolnych. Po runie 17-2 w końcówce, Magic objęli prowadzenie 73-56 i doprawdy ciężko było wierzyć w to, że goście mogą ten mecz jeszcze wygrać.
Co prawda podjęli jeszcze przez chwilę walkę, kiedy zmniejszyli na chwilę stratę do 9 punktów (89-80), ale kolejny raz do parteru sprowadziły ich celne rzuty zza łuku miejscowych graczy. Magic zebrali aż 17 piłek na desce bronionej przez Heat i zdobyli dzięki temu aż 23 punkty z ponowień, przy zaledwie 9 takich oczkach rywali.
Goście co prawda rzucili 16 punktów z szybkiego ataku oraz 17 po stratach Magic, ale były to jedyne elementy – w dodatku łączące się ze sobą, w których to Heat byli lepsi. co ciekawe, to Heat trafiali na wyższej skuteczności z gry (47.4% – 42.2%), ale właśnie zbyt dużo oddanych piłek na bronionej tablicy nie pozwalało kontrolować im tego meczu.
W przegranym obozie zdecydowanie zabrakło punktów Jamesa (17 pkt, 10 ast, 5 zb, 5-15 FG), który jakby przeszedł obok meczu i czasami wręcz prosiło się, aby oddał rzut, wbił się pod kosz, kiedy oddawał piłkę do fatalnie dysponowanych poza Wade’m partnerów. Zupełnie zagubiony był Chris Bosh, nie radzący sobie z Andersonem.
Okazja do rewanżu nadarzy się szybko, bo już 19, lutego, a gospodarzem tego spotkania będą Heat.
warte dodania jest to ze Howard mial tyle samo zbiorek co wszyscy starterzy Heat razem wzieci.
fantastyczna gra mojej ulubionej druzyny nad najlepsza ekipa ligi (wg mnie) od razu budzi i daje dobry start nowego dnia :)
Cieszy mnie niezmiernie porażka znienawidzonej drużyny! Oby w rewanżu było podobnie :)