Utah Jazz odnieśli dopiero trzecie w tym sezonie wyjazdowe zwycięstwo, pokonując Memphis Grizzlies głównie dzięki świetnej postawie swoich podkoszowych oraz skuteczności Gordona Haywarda.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Utah Jazz | 14-12 | 22 | 24 | 23 | 29 | 98 |
Memphis Grizzlies | 14-14 | 18 | 22 | 26 | 22 | 88 |
Oba zespoły balansują w obecnych rozgrywkach na granicy ósmego miejsca w konferencji i są swoimi bezpośrednimi rywalami o awans do playoffs. Grizzlies przegrali głównie przez swoją nieudolność w ataku, trafiając tylko 43.6% swoich rzutów z gry w tym dramatyczne 34.8% w pierwszej połowie.
Już właśnie po pierwszych 24 minutach wydawało się, że wynik zostanie rozstrzygnięty na korzyść bardzo dobrze grających Jazz. Od samego początku akcje gości nakręcał Gordon Hayward, który rzucił 7 z pierwszych 11 punktów, a w pewnym momencie pierwszej kwarty, Jazz prowadzili już 22-10. W końcówce dzięki skutecznej grze Marca Gasola (17 pkt, 9 zb, 2 blk) i Mike’a Conley’a (17 pkt, 6 ast), Grizz odrobili część strat i po 12 minutach miejscowi przegrywali tylko 18-22.
W drugiej kwarcie sytuacja się powtórzyła. Na dwie minuty przed końcem pierwszej połowy, po akcji 2+1 Haywarda (23 pkt, 5 ast), Jazz objęli 13-punktowe prowadzenie (44-31), ale do przerwy było tylko 46-40, bo ponownie o swoich wielkich możliwościach przypomniał sobie Conley.
Tak naprawdę, to w pierwszych 24 minutach mogliśmy oglądać przedziwne spotkanie. Z jednej strony Jazz prowadzili od pierwszej akcji i korzystny wynik wydawał się dla nich niezagroż0ny. Z drugiej, pozwolili Grizzlies zebrać aż 14 piłek na własnej tablicy, czyli w sumie ponad 50% wszystkich. Tak dobra postawa n tablicach nie przełożyła się jednak na zdobycze punktowe, a wręcz przeciwnie. To Jazz rzucili aż 16 punktów drugiej szansy w pierwszej połowie przy zaledwie 6 Grizz, oraz mieli 26 punktów z pomalowanego przy 20 gospodarzy.
W trzeciej kwarcie, gospodarze zaczęli grać o wiele szybciej, co przełożyło się niemal natychmiast na lepszą skuteczność i zniwelowanie strat, a w pewnym momencie nawet na objęcie prowadzenia. Na nieco ponad 5 minut przed końcem trzeciej odsłony, Mike Conley wyprowadził szybki atak, który samodzielnie zakończył, a dodatkowo faulowany, trafił rzut wolny. Grizzlies objęli prowadzenie 61-59 i jak się okazało później, było to pierwsze i ostatnie tego dnia w wykonaniu Grizz.
Od tego momentu Jazz zaczęli grać to co wychodzi im najlepiej w tym sezonie, czyli grę na wysokich. 14 z 29 punktów w ostatniej kwarcie dla gości zostało zdobytych z pomalowanego. Punkty zdobywali kolejno: Enes Kanter, Derick Favors, Paul Millsap oraz najlepszy tego dnia na parkiecie Al Jefferson (21 pkt, 15 zb, 4 ast). Najważniejsze trafienie zaliczył jednak Raja Bell, który swoją „trójką” na 2:46 przed końcem zamroził ten mecz (93-84).
Grizzlies próbowali, ale kolejny już raz nie mogli grać tego w czym są najlepsi, czyli rzucaniu mnóstwa punktów spod kosza, gdzie ewidentnie brakuje Zacha Randolpha. Zaledwie 10 punktów drugiej szansy przy 18 zbiórkach ofensywnych powoduje, że rywale nie mają prawa obawiać się obecnych Grizzlies. Fatalnie patrzyło się także na głupie straty popełniane przez Rudy’ego Gaya (22 pkt, 6 zb, 10-16 FG, 5 str) czy O.J.Mayo (23 min, 2 pkt,0-3 FG), z których Jazz rzucili aż 30 łatwych punktów.
Gay zdecydowanie zawodzi w tym sezonie, dziwię się tym co optowali za Nim podczas nominacji do meczu gwiazd, ani defensywy, ani ofensywy nie pokazał. Z roli lidera wywiązuje się nędznie. A jego PER ? gorsze z piątki ma tylko Speeights.