Washington Wizards nie powtórzyli swojego świetnego występu z poprzedniego dnia, kiedy pokonali wysoko Blazers. Tym razem dotrzymywali Clippers kroku przez dwie kwarty, ale później zabrakło im argumentów, aby rywalizować z Blake’m Griffiem i spółką.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Washington Wizards | 7-23 | 20 | 27 | 18 | 19 | 84 |
Los Angeles Clippers | 18-9 | 23 | 27 | 24 | 28 | 102 |
Oglądając ten mecz, odniosłem wrażenie, że choć Wizards przez sporą część gry trzymali się blisko Clippers, to gospodarze w pewnym momencie włączą piąty bieg i odjadą daleko, tam gdzie nie sięgają umiejętności koszykarzy ze stolicy. Tak właśnie się stało. Jeszcze na 3:25 przed końcem trzeciej kwarty, po trafieniu Nicka Younga, na tablicy pojawił się wynik po 66. Od tego jednak momentu, przez kolejne nieco ponad 10 minut, Clippers rzucili 22 punkty, a Wizards odpowiedzieli tylko 10. Ostatnie minuty były już tylko dobijaniem defensywy Wizards.
10 punktów w ostatniej kwarcie rzucił Randy Foye, który zastępuje w pierwszej piątce Chauncey’a Billupsa, ale wydaje się, że nie najlepiej wpływa na niego ostatnia medialna wrzawa na temat pozyskania J.R.Smitha. Zarówno Foye, jak i Mo Williams, którzy na pewno straciliby sporo minut na przyjściu byłego strzelca Nuggets, trafili zaledwie 4 z 19 prób przeciwko Wizards i wygląda na to, jakby stracili gdzieś pewność siebie. Tylko czy pozyskanie Smitha jest warte, tego żeby inni gracze na tym cierpieli skoro w Los Angeles potrzeba bardziej jakiegoś obwodowego, dobrego obrońcy, a nie kolejnego strzelca, bo akurat z rzucaniem punktów Clippers nie mają problemów.
Kibiców Clippers może cieszyć to, że z każdym meczem widać postęp ich drużyny w umiejętności zbierania piłek. Pamiętam, kiedy na początku sezonu przegrywali oni walkę na deskach niemal z każdym, dziwiłem się jak to jest możliwe, mając takie dwie bestie w postaci DeAndre Jordana i Blake’a Griffina. Od tego czasu jednak sporo się zmieniło. Clippers zbierają 52 piłki w każdym meczu, co jest 8. wynikiem w lidze i właśnie w meczu z Wizards pokazali, jak potrafią dominować w tym elemencie gry.
Clippers wygrali walkę na tablicach 51-36, a aż 19 z tych zbiórek było wywalczonych pod atakowanym koszem. Zbiórki ofensywne przełożyły się na 27 punktów drugiej szansy, ale Clippers mieli w tym meczu jeden spory problem – skuteczność.
42.2% skuteczności rzutów z gry, to wynik fatalny w grze przeciwko Wizards, którzy pozwalają w tym sezonie trafiać swoim rywalom 45.6% ich rzutów. Clippers pudłowali niesamowite ilości rzutów spod samego kosza, i co paradoksalne, zza łuku trafili 11 na 21 prób, a z pomalowanego spudłowali aż 24 z 44 rzutów.
Mimo tak słabej skuteczności, Clippers nie mieli większych problemów z „Czarodziejami”, ponieważ zatrzymali ich na jeszcze gorszej, bo 39.5% skuteczności z gry. Jordan Crawford, Nick Young i John Wall spudłowali aż 32 z 46 rzutów i stracili w sumie 10 piłek. Przy takiej grze obwodowych ciężko liczyć na wygraną z Clippers.
Wall do 18 punktów dołożył jeszcze 12 asyst i 6 zbiórek, a jego gra momentami wygląda naprawdę przyzwoicie. Do momentu, kiedy nie zacznie tracić w bezsensowny sposób piłek. JaValee McGee (18 pkt, 5 zb) został stłumiony przez Griffina, który zanotował 23 punkty i 15 zbiórek oraz tradycyjnie zanotował alley-oopy po akcjach z Chrisem Paulem.
Clippers rozegrali w ciągu ostatnich 31 dni aż 20 meczów i nogi zawodników z Kalifornii mogą już nie być tak silne, jak na początku sezonu. Dobrze więc, że Chris Paul (16 pkt, 9 ast) spędził na parkiecie 33, a Griffin 34 minuty, czyli o 3-4 minuty mniej niż wynosi ich średnia w tym sezonie. Rezerwowi Clipps nie dają jeszcze odpowiedniego poziomu żeby liderzy mogli w takich spotkaniach odpoczywać dłużej, ale przyjście Kenyona Martina, dobre zmiany Reggiego Evansa (14 min, 6 zb) oraz powrót Erica Bledsoe pozwalają z optymizmem patrzeć na przyszłość zespołu Vinny’ego Del Negro.