Po ostatnich kilku słabszych występach Ryan Anderson, będący jednym z głównych kandydatów do nagrody MIP, nareszcie złapał wiatr w żagle. Jego 27 punktów na skuteczności 75%, a także siedem trójek bardzo pomogło jego Orlando Magic w pewnym zwycięstwie nad Philadelphią 76ers. Magicy mogli liczyć także na innych swoich graczy, zresztą – nie po raz pierwszy wiele opcji ofensywnych (rzucających trójki oczywiście) zwyciężyło mecz dla Orlando.
Magic rozpoczęli to spotkanie w bardzo mocnym stylu (11 pierwszych rzutów z gry -> 10 asyst, run 23-6), nie pozwalając Szóstkom na objęcie prowadzenia (tak jak w całym meczu) i osiągając 17-punktową przewagę (najwyższa w meczu) już w pierwszej kwarcie. W drugiej odsłonie 76ers podeszli bardzo blisko, dwie minuty przed końcem pierwszej połowy zmniejszając stratę do sześciu punktów, ale przed half-time nie zdobyli już punktu, pozwalając Orlando na aż dziesięć. Po dwóch kwartach sytuacja Magic wyglądała więc bardzo dobrze. Takiej sielanki nie było w połowie trzeciej kwarty, gdy goście znów przypuścili come-back i podeszli jeszcze bliżej, bo na cztery punkty, jednak Magic (przede wszystkim Redick) szybko odskoczyli na ok. 9-punktowy dystans. Taka też różnica utrzymała się do końca trzeciej kwarty, a także przez większą część ostatniej. Dopiero na trzy minuty do końca Magicy zdecydowali się zadać ostatnie ciosy w postaci dwóch trójek (Anderson, Richardson) , dzięki czemu powiększyli swoją przewagę do aż 15 punktów, zapewniając sobie 19. wygraną w tym sezonie.
Liderem w ataku Orlando był Ryan Anderson (27 pkt, 9-12 FG, 7-10 3pt, ale tylko 2 zbiórki), do którego można było podać i miało się wtedy 70-80% szans, że trafi. Ranił głównie zza linii rzutów trzypunktowych, podobnie jak reszta jego kolegów. W sumie zespół gospodarzy trafił 15 z 25 trójek (60%!). Cztery z nich były dziełem Jasona Richardsona (14 pkt, 4-5 3pt), który po raz kolejny zagrał bardzo dobrze, skutecznie przede wszystkim. Nie tylko on – po raz drugi z rzędu Magic mieli aż sześciu graczy z double-digits. Dziś, poza Andersonem i J-Richem byli nimi Hedo Turkoglu (11 pkt, 7 zb), Jameer Nelson (12 pkt, 14 ast!), JJ Redick (12 pkt) i Dwight Howard (17 pkt, 14 zb, 8-15 FG), który po kilku słabych występach dziś rozpoczął proces powrotu do optymalnej formy. Optymalnej, czyli 25/15 na mecz. Bycie najlepszym środkowym w lidze zobowiązuje.
Dobrze, że Glen Davis (4 pkt, 1-1 FG, 2 zb, 2 ast) przestał oddawać po 10 rzutów w meczu. Być może Stan van Gundy odbył z nim poważną, męską rozmowę (czyli jak będziesz niegrzeczny, to nie będzie deseru). Nie wiem. Najważniejsze, że póki co przynosi to skutek. W Orlando są ludzie od rzucania. W Philadelphii też, ale dziś ich zespół był mniej efektywny, Szóstki nie miały tylu opcji ofensywnych, co ich rywale. Przede wszystkim wśród starterów. W przeciwieństwie do pierwszej piątki Magic, zagrali oni słabo – jedynie Andre Iguodala (15/5/4) i Elton Brand (13) coś pokazali – gorzej, niż ławka. Kwartet Vucevic (10/5) – Williams (21/7/4, 1 TO, najlepszy Sixer) – Young (12) – Turner (6, 2-7 FG) zdobył więcej punktów, niż wszyscy starterzy z Pensylwanii.
Jednak całej winy za porażkę nie należy zrzucać na atak. Sixers są jedną z najlepszych defensyw w lidze, ale gdy już tracą 100 punktów (co zdarzyło im się sześciokrotnie), przegrywają. Dzisiaj zostali rozstrzelani przez obwodowych Magic, czasem jednak dając im zbyt wiele dobrych pozycji. Tego się nie robi w meczu z Orlando.
Ryan Anderson wystąpi w konkursie trójek, o czym już pewnie wiecie. To najlepszy wybór, jakiego organizatorzy mogli dokonać, wybierając gracza Magic. Anderson ma na swoim koncie najwięcej trafień zza łuku w lidze, oddając też najwięcej rzutów. Te dwie zbiórki trochę psują całkowity efekt, ale wolę Ryana robiącego 27/2 niż 11/7. W jego umiejętności na tablicach nie wątpię, podziwiam go przede wszystkim za walkę na ofensywnej desce. Niestety, jedna rzecz mnie smuci..
..zapomniałem wystawić Andersona w pierwszym składzie mojej drużyny Fantasy, przez co ominęło mnie 54.5 punktu.