Phoenix Suns pokonali bardzo pewnie Los Angeles Lakers, a ich wygrana nie była tak naprawdę nawet przez chwilę zagrożona. Bardzo dobry mecz rozegrał Marcin Gortat, a najlepszym strzelcem Suns był Jared Dudley.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Los Angeles Lakers | 18-13 | 19 | 21 | 27 | 23 | 90 |
Phoenix Suns | 13-19 | 35 | 28 | 19 | 20 | 102 |
Lakers nie potrafią grać na wyjazdach i ta reguła potwierdziła się kolejny raz. Już samo wejście w ten mecz było fatalne i jeśli „Jeziorowcy” nie zamierzają odpaść w pierwszej rundzie playoffs, muszą koniecznie poprawić grę w obcych halach. Podopieczni Mike’a Browna rzucają średnio zaledwie 90.7 punktów w spotkaniach, które rozgrywają poza Los Angeles i w niedzielę idealnie dopasowali się do tego wyniku.
Suns od początku narzucili rywalom swój szybki styl gry, jednocześnie zatrzymując lubiącego grać przeciwko nim Kobe Bryanta. Po ośmiu minutach było już 22-12, a po kolejnych 120 sekundach i trafieniach z linii Jareda Dudley’a 29-14.
Od pierwszych minut najważniejszymi postaciami w ekipie Alvina Gentry’ego byli: właśnie Dudley, Marcin Gortat i Grant Hill. Widząc niemal wszystkie spotkania Suns w tym sezonie, śmiem twierdzić, że Polak rozegrał przeciwko Lakers najlepszy mecz w rozgrywkach 2011/12. Już po pierwszej kwarcie miał 9 punktów i 9 zbiórek, a ostatecznie zakończył spotkanie z 21 punktami i 15 zbiórkami.
Gra Hilla to osobny wątek. To w jaki sposób ten 39-letni weteran bronił przeciwko Bryantowi, powinno być pokazywane wszystkim adeptom koszykówki na całym świecie. Świetna praca nóg, szybkie ręce i doskonałe ustawianie się, nie pozwalały liderowi Lakers oswobodzić się choćby na chwilę. „Black Mamba” o ile dobrze pamiętam, nie oddał żadnego rzutu z czystej pozycji w tym spotkaniu. O nim jednak będzie jeszcze niżej.
Po 12 minutach, Suns wygrywali już 35-19. W drugiej kwarcie przewaga gospodarzy jeszcze urosła. Świetny moment miał Markieff Morris, który przez pierwsze 9 minut na parkiecie zanotował 10 punktów, 6 zbiórek i 2 bloki. To właśnie po jego trafieniu z linii rzutów wolnych, Suns objęli po raz pierwszy 20-punktowe prowadzenie (47-27). W końcówce pierwszej połowy różnica jeszcze się zwiększyła. Hill wykorzystywał przewagę wzrostu nad Stevem Blake’m i dorzucał kolejne punkty z 15, które zanotował w całym meczu.
Do przerwy było już 63-40 dla miejscowych, a gra Lakers wyglądała fatalnie. Gracze z Los Angeles nie trafili w tym czasie żadnej z 6 prób rzutów za trzy, a zawodnicy obwodowi nie byli w stanie przebić się przez zasieki obronne Suns i zdobyć punkty spod kosza. Efektem tego, tylko 9 oddanych rzutów wolnych, z czego ani jednego nie rzucał Bryant. Lakers zdobyli 26 z 40 punktów z pomalowanego, ale to tylko efekt tego, że Andrew Bynum i Pau Gasol mieli naprzeciwko siebie tylko Marcina Gortata.
„Słońca” z kolei grały doskonałe transition defense, dzięki czemu zawodnicy z Arizony rzucili aż 16 punktów z szybkiego ataku w dwie kwarty. Napędzający ataki gospodarzy Steve Nash do przerwy rozdał już 10 asyst i aż 16 z 20 celnych prób z gry jego drużyny było asystowanych.
W trzeciej kwarcie Lakers zbliżyli się na dystans 15 punktów, kiedy skuteczniej zaczął grać Bryant oraz Pau Gasol, którzy zdobyli aż 19 z 27 oczek swojego zespołu w tej odsłonie. „Jeziorowcy” zaczęli także nieco lepiej bronić, ale w pewnym momencie przegrywali już 52-78, a głównym sprawcą tak wysokiej różnicy był Marcin Gortat, który rzucił sześc punktów z rzędu oraz zaliczył przechwyt, po którym Jared Dudley trafił rzut za trzy w kontrze.
Lakers próbowali jeszcze podjąć rękawicę w ostatnich minutach. Chwila niefrasobliwości Suns mogła doprowadzić do nerwowej końcówki. Kobe Bryant kryty w tej kwarcie poza Hillem przez Shannona Browna i Jareda Dudleya zaczął grać agresywniej, co przełożyło się na większą ilość wykonywanych przez niego rzutów wolnych. Właśnie po dwóch trafieniach z linii zrobiło się tylko 91-81 dla Suns na 4:39 przed końcem meczu. Wtedy jednak wielki rzut z szóstego metra, po asyście Nasha trafił świetnie grający Dudley, a po chwili jeszcze efektowniej zablokował Bryanta pod własnym koszem.
Od tego momentu wiadomym było, że Suns tego meczu już nie przegrają, a kolejne trafienia Hilla i Dudleya postawiły tylko kropkę nad i. Gdzie Lakers przegrali to spotkanie? Pisanie o małej przydatności rezerwowych (23 pkt) byłoby powtarzaniem się przy każdym recapie, więc lepiej pominę ten wątek. Tym bardziej, że akurat „ławkowicze” Suns zdobyli jeszcze mnie, bo tylko 20 oczek.
Andrew Bynum (16 pkt, 10 zb, 4 blk) i Pau Gasol (17 pkt, 12 zb, 6 ast) byli mimo swoich niezłych osiągnięć zbyt mało aktywni. Za mało wykorzystywali to o czym pisałem wyżej, czyli fakt, że pod koszem Suns jest tylko jeden człowiek jako tako rozumiejący, co to twarda obrona (Gortat). W sumie na linii stanęli tylko 9 razy. Może za bardzo się czepiam liderów LAL, ale kto, jak nie oni mają dać zwycięstwa tej drużynie. Kobe Bryant nie jest w stanie sam pociągnąć tego wózka, tym bardziej, kiedy w obronie stoi przy nim Grant Hill. Co ciekawe, mimo 10 strat, najlepszy strzelec Lakers (32 punkty, 7 zb, 5 ast) rozegrał całkiem przyzwoite zawody. Kilka piłek stracił w żenująco prosty sposób, ale większość z nich była spowodowana brakiem jakiegokolwiek wsparcia ze strony partnerów.
Suns zagrali prawdopodobnie najlepszy mecz w sezonie. Rzucili 21 punktów z szybkiego ataku, 17 po stratach Lakers, oraz ograniczyli się tylko do 11 strat, przy średnio 15 w sezonie. Steve Nash rzucił tylko 8 punktów, ale rozdał aż 14 asyst, a Dudley zdobył 25 punktów z 15 rzutów.
Tym spotkaniem, Suns, którzy rozegrali najwięcej z całej ligi, bo 12 spotkań w lutym, rozpoczęli sześciomeczową serię meczów domowych. Ich kolejnymi rywalami będą: Wizards, Warriors, Wolves, Clippers i Kings. Przy takiej grze, jaką zaprezentowali przeciwko LAL, mogą wyjść z tych spotkań z bilansem 5-1.
Lakers z kolei czekają trzy ciężkie spotkania. Najpierw w Staples Center podejmą Blazers, a następnie zagrają w Oklahomie i Dallas.
You must be logged in to post a comment.