New Orleans Hornets, po ostatniej świetnej passie (trzech zwycięstw z rzędu), zmierzyli się z rywalem z” najwyższej półki”. Oklahoma City Thunder, napędzona i zmęczona poprzednim spotkaniem z Denver Nuggets,( w którym to para Durant&Westbrook rzuciła razem aż blisko 100 punktów, a sam „KD” zapisał na swoim koncie 51 punktów) podejmowała na własnym parkiecie zespół z Luizjany.
Tak jak można się było spodziewać, niespodzianki nie było. Thunder gładko ograli rywali i umocnili się na pozycji lidera Western Conference. Na parkiecie błyszczał znów wyżej wspomniany Durant i Westbrook.
Szczerze mówiąc, oglądając ten mecz od pierwszych minut zadawałem sobie pytanie:- „Matko, co ja tu robię, co ja oglądam?”. Wynik 31-18 w pierwszej, a 29-20 w drugiej kwarcie nie zachęca do bacznego śledzenia meczu. Wręcz przeciwnie, skutecznie zniechęca widza. Kto mógłby przypuszczać, że najsłabsza drużyna na Zachodzie wygra z liderem tabeli? Po chwili zwątpienia postanowiłem jednak obejrzeć trzecią kwartę, co okazało się trafną decyzją. „Szerszenie”, głównie za sprawą świetnej postawy Grevisa Vasqueza, zniwelowały straty w pewnym momencie do bodajże czternastu punktów. Wenezuelczyk rzucił w niej 13-punktów na 18 zdobytych w całym spotkaniu.
Gorsza postawa gospodarzy spowodowana była, jak pewnie się domyślacie, nieobecnością na parkiecie Duranta i Westbrooka, czyli (mówię to z pełnym przekonaniem) jednego z najlepszych duetu w NBA. Hornets szaleli, biegali, a przewaga Thunder stopniała do ośmiu punktów. Scott Brooks trener „Grzmotów”, postanowił więc wprowadzić na parkiet swoje armaty w postaci popularnego „KD” i „RW”. Durant znów zdominował przebieg meczu, a gospodarze spokojnie dowieźli zwycięstwo do końca i wygrali 101:93.
Warto podkreślić, że w ostatnich ośmiu minutach (aż do końca spotkania) na parkiecie w szeregach Hornets przebywali gracze rezerwowi. Mowa tu o np. Solomonsie Jonesie czy Lance Thomasie.
Kevin Durant zaaplikował dziś rywalom 31 punktów, trafił 10 na 19 oddanych rzutów, zebrał też 8 piłek. Jego kolega z drużyny- Russel Westbrook– przez 34 minuty również uzbierał 31 punktów, ale rozdał zaledwie 4 asysty i stracił 5 piłek. Łatwo policzyć, że ta dwójka zdobyła razem 62 punkty, co stanowi blisko 2/3 dorobku całej drużyny.
Serge Ibaka, po swoim festiwalu bloków, który urządził sobie przeciwko „Bryłkom”, wyraźnie odczuwał skutki owego meczu. Reprezentant Hiszpanii uzbierał dzisiaj 9 punktów i zebrał 13 piłek, przez 31 minut spędzonych na parkiecie, z czego aż 6 na tablicy rywala. Kendricks Perkins, podobnie jak Serge , biegał po parkiecie 31 minut.Zebrał piłkę 13 razy, ale trafił tylko 2 na 3 rzuty z gry, co dało mu w sumie 5 punktów.
W meczu z powodu skręcenia/zwichnięcia lewej kostki nie wystąpił James Harden.
Mankamentem i największym, zapewne najbardziej rzucającym się w oczy , powodem porażki Hornets była dziś skuteczność. 33 trafionych na 91 rzutów z gry (36.3%) wygląda po prostu koszmarnie…
Dodam do tego, że Chris Kaman rzucał dziś chyba kamieniami, a pod koniec może i starymi telewizorami… Dawny, z podkreśleniem na dawny All-Star trafił zaledwie 4 na 17 rzutów, co dało mu 12 punktów, zanotował też 8 zbiórek.
Reszta rzucała podobnie, mówiąc językiem potocznym „ceglili” wszyscy… Nie szukając daleko, tak prezentuje się skuteczność „Szerszeni” z gry: 6/15 – Jarrett Jack, 1/6- Xavier Henry, 2/7 – Trevor Ariza. Statystki mówią (niestety dla fanów Hornets) same za siebie. Tak rzucając, meczu nie da się wygrać.
Kolejne spotkanie „Grzmoty” rozegrają 22. lutego, podejmą na własnym parkiecie Boston Celtics. Hornets natomiast już dziś zagrają na obcym gruncie z tamtejszymi Pacers.
You must be logged in to post a comment.