Drafts from the past #1 NBA Draft ’90

Z dniem dzisiejszym zaczynamy dla Was nowy cykl artykułów, poświęcony wyborom draftowym w ostatnim dwudziestoleciu. Z każdego draftu wybiorę i przedstawię dziesięciu najlepszych graczy, oczywiście według moich przekonań. Każdy bowiem może mieć swoje przemyślenia i je wyartykułować. Zapraszam do dyskusji w komentarzach i podawanie swoich typów, co do każdego z draftów. Temat aktualnie na czasie, gdyż możecie również przeczytać o tym, co sądzimy o tegorocznym naborze do NBA. Miłego czytania!

 

Na dobry początek przed Wami z roku 1990. Draft odbył się 27 czerwca w nowojorskiej Madison Square Garden. Uważany jest za jeden ze słabszych draftów złotych lat 90, pomimo tego przyniósł nam co najmniej kilku zawodników, którzy będą pamiętani przez lata i jednego przyszłego hall-of-famera.

 

#10. Dennis Scott – rocznik 1968, 203cm. 104kg. Georgia Tech, 4 nr draftu.

 

Scott był drugim wyborem Orlando Magic w historii naborów do NBA. Rok wcześniej do nowo powstałej organizacji z Florydy trafił kojarzony po dziś dzień (głównie ze względu na to, że był to Ich pierwszy draftowy wybór w historii) Nick Anderson. W roku 1990 Orlando wybrało podobnie. Do zespołu Magic trafił zawodnik o bardzo zbliżonej charakterystyce do Andersona. Początki Scotta w lidze były bardzo udane, pierwszy sezon skończył ze zdobyczami na poziomie prawie 16 pkt. 3zb. i 2as. w każdym meczu. Jak się jednak później okazało to były miłe złego początki. Każdy kolejny sezon Scotta był gorszy od poprzedniego, wyjątkiem od tej niepokojącej reguły był jedynie sezon 1995/96, kiedy to doskonała postawa tego zawodnika (a także Hardawaya i Shaqa) doprowadziła Orlando aż do finału ligi, gdzie jednak po bezbarwnej grze Magicy ulegli faworyzowanym Houston Rockets. Z czasem coraz bardziej dawały o sobie znać kontuzje, a także problemy z utrzymaniem odpowiedniej wagi. Po odejściu z Orlando Scott miał jeszcze jeden w miarę udany sezon w Dallas, a później zaczęło się spadanie tego gracza po równi pochyłej. Czwarty wybór tamtego draftu nigdy nie zrobił takiej kariery, do jakiej był predestynowany. Zadecydowały o tym w głównej mierze perturbacje zdrowotne, a także dość niezdrowy tryb życia (używki + problemy z utrzymaniem odpowiedniej wagi). Niemniej jednak pomimo tych wszystkich ułomności nie mogło Go zabraknąć na tej liście.

 

Statystyki z kariery w NBA – 629 meczów (376 w pierwszej piątce) – 28,6 min. 12,9 pkt. 2,8 zb. 2,1 as. 41,7 % z gry, 39,7% za 3, 79,3 % z wolnych, 0,8 prz. 0,3 bl. 1,2 str.

 

Najlepszy sezon – (1995/96 Orlando) – 82 mecze (82) – 37,1 min. 17,5 pkt. 3,8 zb. 3,0 as. 44,0 % z gry, 42,5 % za 3, 82,0 % z wolnych, 1,1 prz. 0,4 bl. 1,5 str.

 

#9. Tyrone Hill – rocznik 1968, 206cm. 113kg. Xavier, 11 nr draftu.

 

Do dziś trwają dyskusje, czy nominacja Tyrone’a Hilla do Meczu Gwiazd NBA jest najgorszą, czy tylko jedną z gorszych decyzji w historii. Na pewno były zawodnik Cleveland i Philadelphii nigdy nie był graczem widowiskowym, grającym efektownie, wychodzącym naprzeciw oczekiwaniom kibiców. Był za to koszykarzem solidnym, który przez długą, przeszło trzynastoletnią karierę w NBA wsławił się tym, że zawsze przedkładał dobro zespołu nad swoje własne. Dlatego też łatwo znajdował sobie miejsce w zespołach, był ulubieńcem szkoleniowców marzących o tym mieć koszykarza, który może się podporządkować i dzięki temu grać z korzyścią dla drużyny. To, co cechowało Hilla był na pewno niezaprzeczalny fakt – ten facet po prostu umiał zbierać. Robił to na świetnym poziomie pomimo tego, że nie był ani specjalnie skoczny, ani wysoki, ani silny, po prostu miał to coś, co sprawiało, że potrafił jak równy z równym walczyć z facetami mającymi nieraz grubo ponad 7 stóp wzrostu (pamiętajmy, że lata 90 to era wspaniałych środkowych). I głównie dzięki temu wkupił się w łaskę kibiców i z tego na pewno zostanie zapamiętany.

 

Statystyki kariery w NBA – 801 meczów (610) – 28,0 min. 9,4 pkt. 8,6 zb. 0,8 as. 50,2 % z gry, 0,0 % za 3, 64,3 % z wolnych, 0,8 prz. 0,4 bl. 1,6 str.

 

Najlepszy sezon – (1994/95 Cleveland) – 70 meczów (67) – 34,2 min. 13,8 pkt. 10,9 zb. 0,8 as. 50,4 % z gry, 0,0 % za 3, 66,2 % z wolnych, 0,8 prz. 0,6 bl. 2,2 str.

 

#8. Cedric Ceballos – rocznik 1969, 201cm. 100kg. Cal State- Fullerton, 48 nr draftu.

 

Prawdziwy steal tamtego draftu. Zawodnik wybrany z bardzo odległym numerem, pomimo to na pewno zapamiętany przez kibiców po dzień dzisiejszy. Ceballos był jak na owe czasy w NBA kimś niespotykanym. Zawodnik łączący w sobie naturalną dynamikę, siłę i atletyzm połączoną z olbrzymią łatwością do zdobywania punktów. Swoją grą natychmiastowo zjednywał sobie kibiców od Utah po Nowy Jork. Grał bardzo efektownie, co było dość niespotykaną sprawą jak na tamte lata. To przecież On w konkursie wsadów wykonał dunk, który został wykorzystany (a także nieco zmodyfikowany) w tegorocznym SDC przez Chase’a Budingera. Pomimo wszelkich swoich atutów Ceballos nigdy jednak nie zrobił w NBA prawdziwej kariery, owszem statystyki, które wykręcał były bardzo dobre, ale tak naprawdę nie odwzorowywało to tego jak był postrzegany. A postrzegany był raczej jako taki nabijacz statystyk, który forsuje rzuty tylko po to by móc na swoje konto zapisać większą ilość oczek, ponadto był bardzo mizernym obrońcą. Często dawał znać o sobie również wybuchowy charakter zawodnika, który przyprawił Mu wielu wrogów i sprawił, że nigdzie nie mógł dłużej zagrzać miejsca. Ciekaw jestem jaką karierę by zrobił, gdyby dostał od losu trochę inną psychikę, bo swoją grą trochę wyprzedzał tamtą epokę. Uważam, że sprawdziłby się lepiej w czasach, w których obecnie żyjemy.

 

Statystyki kariery w NBA – 609 meczów (313) – 24,2 min. 14,3 pkt. 5,3 zb. 1,2 as. 50,0 % z gry, 30,9% za 3, 75,3 % za 1, 0,7 prz. 0,3 bl. 1,6 str.

 

Najlepszy sezon – (1995/96 LA Lakers) – 78 meczów (71) – 33,7 min. 21,2 pkt. 6,9 zb. 1,5 as. 53,0 % z gry, 27,7 % za 3, 80,4 % za 1, 1,2 prz. 0,3 bl. 2,5 str.

 

#7. Elden Campbell – rocznik 1968, 213cm. 127kg. Clemson, 27 nr draftu.

 

Kolejny koszykarz, który został wybrany zdecydowanie za nisko w porównaniu do umiejętności, które prezentował. Campbell bardzo przypominał obecnego centra Jeziorowców – Andrew Bynuma. Podobne gabaryty, prawie identyczny styl gry, nawet facjata z lekka podobna. Center Lakers miał jednak tego pecha, że przyszło Mu grać w dekadzie, gdzie rządzili najlepsi środkowi w historii tej dyscypliny i to sprawiło, że nie zrobił takiej kariery, jaką mógłby zrobić w obecnych czasach. Jego pechem było też to, że kiedy przyszedł prime-time Jego kariery to był albo kontuzjowany, albo tylko rezerwowy, przez co nigdy nie mógł pokazać pełni swoich umiejętności. Za często też uciekał daleko od kosza, przez co cierpi Jego skuteczność z całej kariery, która jak na podkoszowego jest dosyć mizerna. Te wszystkie zarzuty nie czynią jednak z Niego koszykarza słabego, uważam wręcz Go za jednego z najmniej docenionych graczy tego naboru. Miał trochę pecha, że trafiał do drużyn, które nie umiały odpowiednio skorzystać z Jego zalet. A po bronionej stronie parkietu był naprawdę wyróżniającą się postacią tamtych lat. Jednym słowem bardzo dobry defensywny środkowy.

 

Statystyki z kariery w NBA – 1044 mecze (671) – 24,7 min. 10,3 pkt. 5,9 zb. 1,1 as. 46,0 % z gry, 5,4% za 3, 69,9% z wolnych, 0,7 prz. 1,5 bl. 1,3 str.

 

Najlepszy sezon – (2000/01 Charlotte) – 78 meczów (78) – 30,0 min. 13,1 pkt. 7,8 zb. 1,3 as. 44,0 % z gry, 0,0% za 3, 70,9 % za 1, 0,8 prz. 1,8 bl. 1,9 str.

 

#6. Antonio Davis – rocznik 1968, 206cm. 111kg. Texas El-Paso, 43 nr draftu.

 

Już na samym wstępie można powiedzieć o dwóch podobieństwach wobec wcześniej prezentowanych przeze mnie koszykarzy. Tak jak Cedric Ceballos był draftowany z bardzo odległym numerem – przez co możemy patrzeć na Jego osobę jako kolejny steal i podobnie jak Tyrone Hill jest uważany za jednego z najsłabszych graczy, jacy kiedykolwiek mieli okazję zagrać w All- Star Game. Ja jednak uważam, że ta opinia jest dla Niego krzywdząca. Davis nigdy nie był wirtuozem koszykówki, który słynął z jakichś spektakularnych umiejętności. Co to to nie. Był za to jednym z najlepszych środkowych przełomu wieków mierzących mniej niż 210cm. Pomimo tych swoich fizycznych ułomności przez całą karierę walczył jak równy z równym z chłopami wielkimi jak dęby i silnymi jak tury i często górował nad takimi wielkoludami. Pozwalało Mu na to świetne wyczucie, dzięki którym zbierał piłkę nad niejednokrotnie wyższymi od siebie o głowę rywalami, a także doskonały timing, który pozwalał Mu takich osiłków blokować. Davis późno trafił do ligi (wcześniej grał w Europie m.in. w Panathinaikosie Ateny) i pewnych niedociągnięć nie umiał już przezwyciężyć. Pomimo tego udało Mu się zasłynąć w NBA i zapisać piękną kartę w jej historii. Dlatego mam do tego faceta duże uznanie i lokuję Go na wysokim, szóstym miejscu wyborów tamtego draftu.

 

Statystyki z kariery w NBA – 903 mecze (524) – 28,9 min. 10,0 pkt. 7,5 zb. 1,1 as. 44,8 % z gry,

8,7 % za 3, 72,7 % z wolnych, 0,5 prz. 0,9 bl. 1,5 str.

 

Najlepszy sezon – (2000/01 Toronto) – 78 meczów (77) – 35,0 min. 13,7 pkt. 10,1 zb. 1,4 as. 43,3 % z gry, 0,0% za 3, 75,4 % z wolnych, 0,3 prz. 1,9 bl. 1,7 str.

 

#5. Kendall Gill – rocznik 1968, 196cm. 98kg. Illinois, 5 nr draftu.

 

Najlepszy rzucający tamtego naboru, choć sam specjalnie rzucać nie umiał, co najlepiej obrazuje, że mieliśmy do czynienia z draftem co najwyżej średnim. Bardziej niż ze zdobyczy punktowych i możliwości ofensywnych zapamiętamy Go z tego, jak świetnym był obrońcą. A był jednym z niewielu graczy (Bobby Phills!), który od czasu do czasu potrafił zastopować nawet Jordana. Chudy, z cholernie długimi rękami, mistrz przechwytów, to wszystko do Niego pasuje. Zresztą Gill do dzisiaj dzierży (wspólnie z Larry’m Kenonem) rekord przechwytów w jednym występie, w meczu z Miami zaliczył Ich aż 11. Zresztą aż dwukrotnie był autorem nietypowego triple-double składającego się z punktów, zbiórek i właśnie przechwytów. W szczytowym okresie kariery potrafił też zdobywać punkty, choć nigdy nie nazwałbym Go strzelcem. Raczej łączył w sobie odpowiednią szybkość, z niezłym kozłem, co pozwalało Mu zdobywać wiele punktów po penetracjach. Problemem Gilla było na pewno to, że nigdy nie grał w dobrym klubie. Przez całą swoją karierę w NBA błyszczał w średnich ekipach, których jedynym celem było nie skompromitowanie się, a przy sprzyjających warunkach jakiś szczęśliwy awans do Play-Offs. Na pewno jednak był koszykarzem niezłym, którego zapamięta się głównie ze względu na to, że jak nikt inny umiał pokrzyżować szyki gwiazdom rywala. Zresztą to właśnie On zawsze oddelegowywany był do stróżowania najlepszych koszykarzy przeciwnika. Szkoda, że nigdy nie zagrał w lepszym klubie, wtedy może bylibyśmy Mu w stanie wystawić pełniejszą cenzurkę. A tak Jego karierę można podsumować co najwyżej na słabą czwórkę.

 

Statystyki z kariery w NBA – 966 meczów (791) – 30,5 min. 13,4 pkt. 4,1 zb. 3,0 as. 43,4 % z gry, 33,0 % za 3, 75,4 % z wolnych, 1,6 prz. 0,4 bl. 1,8 str.

 

Najlepszy sezon – (1996/97 New Jersey) – 39,0 min. 21,8 pkt. 6,1 zb. 4,0 as. 44,3 % za 2, 33,6 % za 3, 79,7 % za 1, 1,9 prz. 0,6 bl. 2,7 str.

 

#4. Toni Kukoc – rocznik 1968, 211cm. 107kg. Chorwacja, 29 nr draftu.

 

Kolejny zawodnik spoza pierwszej rundy draftu (hej, co robili wtedy scouci?), który wpisał się swoją grą w annały koszykówki spod szyldu NBA. Trzykrotny mistrz NBA w barwach Chicago Bulls to postać dla kibica europejskiego basketu absolutnie wyjątkowa. Jak na warunki Eurobasketu był to zawodnik kompletny, taki lokalny Michael Jordan, który gdzie tylko się pojawiał wzbudzał swoją grą olbrzymią sympatię. Zresztą Toniego po prostu nie dało się nie lubić. Sam Jordan wspominał, że to m.in. dzięki Niemu udało się zdobyć te trzy tytuły mistrzowskie, że oprócz dobrej gry z ławki dawał Bykom coś jeszcze. Mianowicie świetną atmosferę w szatni. I taki też pozostał do końca kariery, w każdym z klubów, w którym grał jako pierwsze wymienia się to, że był przede wszystkim fajnym facetem, a dopiero później wspomina się o tym, że był też naprawdę niezłym koszykarzem. Krótko po odejściu Jordana, także postanowił zmienić barwy klubowe i tak rozpocząl swą tułaczkę po kilku klubach ligi. W każdym z Nich był postacią wiodącą, zostawiającą na parkiecie przysłowiowe krew, pot i łzy. Do końca kariery mógł grać już bez presji, bo przecież miał zdobyte pierścienie i to było widać. Nigdy bowiem nie przejawiał w swojej grze jakiejś takiej hardości i zaciętości, z której znanych jest wielu bałkańskich koszykarzy. Czasami miało się wrażenie, że Kukocowi aż nie zależy na kolejnych zwycięstwach. Nic bardziej mylnego, On po prostu miał trochę inny styl bycia niż amerykańscy gracze, inaczej wyrażał siebie i inne były Jego emocje. Ja zapamiętam Go przede wszystkim z tego, ile dawał Bykom z ławki i jak ważną był postacią mistrzowskiego składu. Świetny gracz.

 

Statystyki z kariery w NBA – 846 meczów (259) – 26,3 min. 11,6 pkt. 4,2 zb. 3,7 as. 44,7 % z gry, 33,5 % za 3, 72,9 % z wolnych, 1,0 prz. 0,3 bl. 1,8 str.

 

Najlepszy sezon – (1994/95 Chicago) – 81 meczów (55) – 31,9 min. 15,7 pkt. 5,4 zb. 4,6 as. 50,4 % z gry, 31,3 % za 3, 74,8 % z wolnych, 1,3 prz. 0,2 bl. 2,0 str.

 

#3. Jayson Williams – rocznik 1968, 208cm. 111kg. St John’s, 21 nr draftu.

 

Pewnie wielu uzna, że Williams jest w tym rankingu za wysoko, ale mam nadzieję, że moje argumenty obronią moją tezę. Owszem, center Nets był zawodnikiem bardzo jednotorowym, ale co z tego, skoro w tym, co robił był absolutnym mistrzem. A domeną (oszukanego) środkowego Siatek były zbiórki. Był jednym z najlepszych specjalistów od kolekcjonowania bezpańskich piłek końca lat 90. Ta wcale nieczęsta umiejętność sprawiła, że w pewnym momencie o Williamsa biła się połowa ligi. Jak to jednak bywa w takich przypadkach nie wszystko ułożyło się dla gracza tak jak by to sobie wymarzył. Kiedy tylko skończył trzydziestkę zaczęło się dziać coś bardzo niepokojącego z Jego zdrowiem, postępujące kłopoty z plecami sprawiły, że już nigdy nie zagrał w NBA. Później Jayson miał wielokrotne problemy z prawem, ogłosił nawet oficjalne bankructwo. Nie potrafił odpowiednio spożytkować momentu, kiedy był na samym szczycie, kiedy grał w All-Star Game i bił się z Netsami o coraz poważniejsze cele. Niestety Jego kariera skończyła się bardzo przykro, ale nie umniejsza to w żadnym stopniu temu, że pomimo braku centymetrów potrafił niesamowicie zdominować walkę na tablicach i aż trochę szkoda, że w pewnym momencie nie trafił do lepszej drużyny by bić się o tytuł. Taki gracz byłby na pewno lekiem na wszelkie przeciwności dla takich drużyn jak ówczesne Utah Jazz, czy Seattle Supersonics.

 

Statystyki z kariery w NBA – 475 meczów (158) – 20,6 min. 7,3 pkt. 7,5 zb. 0,6 as. 44,0 % z gry, 12,5 % za 3, 60,6 % za 1, 0,4 prz. 0,6 bl. 1,1 str.

 

Najlepszy sezon – (1997/98 New Jersey) – 65 meczów (65) – 36,0 min. 12,9 pkt. 13,6 zb. 1,0 as. 49,8 % z gry, 0,0 % za 3, 66,6 % za 1, 0,6 prz. 0,9 bl. 2,0 str.

 

#2. Derrick Coleman – rocznik 1967, 208cm. 123kg. Syracuse, 1 nr draftu.

 

Coleman był zawodnikiem, któremu większość wróżyło olbrzymią karierę. Analizując Jego dokonania poprzez pryzmat czasu można odnieść wrażenie, że ostatecznie zrobił w NBA dużo mniej niż powinien. Skala Jego talentu była naprawdę bardzo duża. Świetne warunki fizyczne łączył z dużymi umiejętnościami. Pomimo tego, że na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie gracza nieco ociężałego to jednak istotnie tak nie było. Przy swoich ponad 120 kilogramach ruszał się na boisku naprawdę bardzo swobodnie i pokazywał dużo lepszą motorykę niż wskazywałyby na to Jego gabaryty. Gwiazdor uczelni Syracuse łączył w sobie to, co najlepsze w baskecie w wydaniu zza oceanu. Czasami wydawało się nawet, że ktoś zaklął w to Jego niebotycznie mocne ciało duszę rozgrywającego. Potrafił doskonale dzielić się piłką, rzucał z daleka, ale też nieobce były Mu siłowe przepychanki pod samym koszem. Czegoś Mu jednak zabrakło do tego by stać się w tej lidze kimś naprawdę wielkim. Czego? Głównie chyba zdrowia. Przez całą swoją długą karierę w najlepszej lidze świata ani razu nie było Mu dane zagrać pełnego sezonu. Miał również to nieszczęście, że zazwyczaj brylował w słabych zespołach. Nigdy nie było Mu dane zagrać w naprawdę dobrym klubie (ilu to wielkich zawodników cierpiało na ten właśnie syndrom?), był gwiazdą na przedmieściach wielkiej koszykówki i to musiało Mu wystarczać. W pewnym momencie kariery zaczęło się też rodzić coś bardzo niedobrego w Jego głowie. Zaczął stawiać siebie w centrum wydarzeń, co niestety nie współgrało z Jego rzeczywistą pozycją w NBA. Pomimo dość sympatycznego usposobienia nie potrafił wspólpracować na odpowiednim poziomie z kolegami i kolejnymi trenerami, co przysparzało Mu kolejnych wrogów i przykleiło etykietkę osoby, która swoim zachowaniem rozwalała drużynę od środka. Nikt nie chciał mieć takiego gracza w drużynie, co powodowało, że rosła w Nim frustracja i przygnębienie. Do tego dochodziły już wspomniane przeze mnie chroniczne kłopoty ze zdrowiem i niestety z materiału na wielkiego koszykarza zostało niewiele. Te wady, nazwijmy to osobowościowe, stanęły Mu na drodze do osiągnięcia statusu naprawdę wielkiej gwiazdy i przyczyniły się niestety do tego, że możemy o Nim mówić jako zmarnowanym talencie. Po zakończeniu kariery również miał wiele problemów tak charakterystycznych dla niespełnionych talentów tej ligi – m.in. ogłosił oficjalne bankructwo. Podupadał także na zdrowiu, do czego przyczynił się mało higieniczny tryb życia, a także olbrzymie problemy z utrzymaniem odpowiedniej wagi. Żałuję, że Jego kariera skończyła się w tak mało elegancki sposób, bo to był zawodnik, który naprawdę mógł być wizytówką tej ligi w latach 90. Niestety w parze z olbrzymim talentem nie szło zamiłowanie do ciężkiej pracy, a także umiejętność podporządkowania się pewnym obowiązującym w każdym zdrowym społeczeństwie schematom. Talent zmarnowany, acz gracz ciągle bardzo ciekawy.

 

Statystyki z kariery w NBA – 781 meczów (672) – 33,2 min. 16,5 pkt. 9,3 zb. 2,5 as. 44,7 % z gry, 29,5 % za 3, 76,9 % z wolnych, 0,8 prz. 1,3 bl. 2,6 str.

 

Najlepszy sezon – (1992/93 New Jersey) – 76 meczów (73) – 36,3 min. 20,7 pkt. 11,2 zb. 3,6 as. 46,0 % z gry, 23,2 % za 3, 80,8 % za 1, 1,2 prz. 1,7 bl. 3,2 str.

 

#1. Gary Payton – rocznik 1968, 193cm. 86kg. Oregon State, 2 nr draftu.

 

Kompletna odwrotność Colemana. Zawodnik, który mógł zawstydzać ogromem pracy włożonej w rozwój swojej kariery. Wielu pamięta Go przede wszystkim jako marudę, wielką gębę, która zawsze mówi to, co myśli. Owszem, tak było w istocie, ale nie wolno zapominać jak tytaniczną pracę wykonywał podczas trwania swojej kariery by niejako ukryć swoje wady. A wbrew pozorom wcale nie było Ich tak mało. Jak przychodził do NBA postrzegany był jako zawodnik, który w żadnej mierze nie grozi rzutem z daleka i rzeczywiście tak było. Przez pierwsze trzy sezony Jego wieloletniej przygody z ligą trafił raptem 11 trójek na 70 oddanych, z czasem było już tylko lepiej. Ciągle nie można było Go nazwać wybornym strzelcem z dystansu, ale poprawił ten element na tyle, że można było zacząć się Go obawiać. To jest tylko jeden z wielu przykładów na to jak wielką postacią tej ligi był Payton. Były as Seattle (pomimo wszystko z tym miejscem będzie Go kojarzyło najwięcej fanów NBA) pomimo sporego nagromadzenia wad od zawsze uważany był za świetnego lidera, który jak mało kto potrafi natchnąć swoich kolegów do walki. Przez swoją wielką osobowość miał wpływ na rozwój wielu dobrych, bądź bardzo dobrych koszykarzy. Przy Nim rozkwitła kariera Shawna Kempa. To On dzięki swojemu pierwiastkowi zwycięzcy w krótki sposób odmienił na tyle grę drużyny z miasta Boeinga, że ta jak równa z równym potrafiła walczyć z mocarzami z Chicago. W tym wszystkim swój największy udział miał właśnie ultraszybki rozgrywający. Rozgrywający dość nietypowy, ale na pewno wybitny. Nigdy nie był wielkim atletą, a i tak bali się Go wszyscy playmakerzy drużyn przeciwnych. Niesamowity feeling, czucie piłki pozwalało Mu na czarowanie swoimi zagraniami wszystkich, od gospodyń domowych, po młodocianych fanów basketu wychowanych na asfaltowych boiskach. Jego gra działała na wyobraźnię, bo potrafił zwalczyć swe ułomności by stać się kimś naprawdę nietuzinkowym. Już legendarną stała się Jego znakomita postawa w obronie, dzięki swoim nienaturalnie długim rękom kradł mnóstwo piłek, zatrzymywał graczy rywala na zawstydzająco niskiej skuteczności, był jak przysłowiowy wrzód na tyłku, dla tych, których krył. Gdy zapytało się rozgrywających tamtych czasów przeciwko komu grało im się najtrudniej to wszyscy jednym głosem wymieniali właśnie Gary’ego 'The Glove’a’ Paytona. 'Rękawica’ jest postacią absolutnie fenomenalną i żywym dowodem na to, że ciężką pracą można zamaskować nawet największe braki w koszykarskim rzemiośle. Rozgrywający z Oregonu to z całą pewnością najlepszy gracz tamtego draftu, który dał tej lidze więcej niż cała dziewiątka wyżej wymienionych graczy razem wzięta. Przyszły hall-of-famer, a także wielka gwiazda ligi w jednym – oto On, Gary Payton.

 

Statystyki z kariery w NBA – 1335 meczów (1223) – 35,3 min. 16,3 pkt. 3,9 zb. 6,7 as. 46,6 % z gry, 31,7 % za 3, 72,9 % z wolnych, 1,8 prz. 0,2 bl. 2,3 str.

Najlepszy sezon – (1999/00 Seattle) – 82 mecze (82) – 41,8 min. 24,2 pkt. 6,5 zb. 8,9 as. 44,8 % z gry, 34,0 % za 3, 73,5 % za 1, 1,9 prz. 0,2 bl. 2,7 str.

 

Komentarze do wpisu: “Drafts from the past #1 NBA Draft ’90

  1. Bardzo fajny pomysł na artykuł. Wg mnie brakuje jeszcze w tym towarzystwie Mahmoud Abdul-Raufa, dałbym go w pierwszej piątce. Wybrany z 3 numerem draftu, niski, niepozorny, z zabójczym rzutem z dystansu. Dostał nagrodę Most Improved Player i był najlepszym strzelcem Denver przez 2 sezony. Lider NBA w skuteczności wolnych też przez 2 sezony. Rzucił 51 pkt przeciwko nie byle komu bo Utah w 1995r.

    Najlepszy sezon 95-96: 35.6 min, 19.2 pkt, 6.8 ast, 2.4 reb, 1.1 stl, 2.0 tov, 43% fg, 39% 3pt, 93% ft

    Mahmoud vs MJ

    1. O to właśnie chodzi, jak ktoś ma coś ciekawego do powiedzenia to niech nie boi się tego wyrażać. ;) O to w tym wszystkim chodzi, rankingi zazwyczaj są subiektywne i tak naprawdę zawsze kogoś będzie brakować. Co do draftu to niepodważalne jest chyba tylko miejsce nr 1, cała reszta znalazłaby się pewnie na innych miejscach, gdyby ten tekst pisał kto inny. ;)

      Co do Abdul-Raufa, to owszem brałem Go pod uwagę, ale był tym pierwszym spoza listy i niestety nie zmieścił mi się w dziesiątce. ;)

  2. Zapomniałem dodać że to była 1 z niewielu porażek byków w tamtym pamiętnym sezonie (72-10)

  3. fajny artykuł.Oby więcej takich.:D szkoda tylko ze nie ma wcześniejszych draftów np od 1983-1985roku. wielu wybitnych graczy w tym okresie trafiło do NBA(i nie mówię tylko o mj) i ciekawe by było kogo umieścilibyście w rankingu :D

    1. Formuła jest taka, żeby zahaczać o ostatnie dwie dekady. Niemniej jednak, kiedy wyczerpię wszystkie drafty z dwudziestolecia, wtedy być może zajmę się troszkę starszymi naborami. Może już nie po kolei, ale tymi wybranymi. Czas pokaże. Teraz przede mną jeszcze dziewiętnaście odcinków tego cyklu, a to jest trochę roboty mimo wszystko. ;)

  4. dobry artykół :-)
    pamiętam, takie karty z koszykarzami dawno dawno temu zbierałem i zawsze jak składałem drużyny to miałem Ceballosa :-)
    Jason Williams też zawsze robił na mnie dobre wrażenie, szkoda, że skończył kariere tak szybko.
    Ehhh czasy młodości :-)

    1. Williamsowi troche odwalilo. Miał kłopoty takze z nielegalnym posiadaniem broni. Pewien jego znajomy zwierzył się prasie, że kiedy był u Williamsa w domu, ten zaczął przekomarzac sie ze swoim rottweilerem, zaczęło się niewinnie ale zbyt żywiołowa zabawa skończyła się na przypadkowym ugryzieniu przez psiaka. Podobno i pan i pies byli tak samo zdziwieni tym co się stało. Po chwili zdumienia williams poszedł do sypialni, wyszedł ze strzelbą i z bliska rozerwał psu głowę. Do kumpla powiedział : „to sie dzieje, jak ktoś mnie wkurwia”. Psychol.

    2. a to nie u niego była policja w związku ze zgłoszeniem, że trzyma aligatora w basenie? Nie ważne w sumie ;) Lubiłem gościa.

Comments are closed.