NBA kocha takie historie. W niedzielę, Dwyane Wade złamał Kobe Bryantowi przypadkowo nos podczas All-Star Game. Dwa dni później okazało się, że do złamania doszło jeszcze wstrząśnienie mózgu, a zawodnik Lakers zapewne opuści mecz z Timberwolves. Od czego jest jednak nowoczesna medycyna. Kobe dostał „twarzową” maskę i oczywiście poprowadził swój team do okazałego zwycięstwa (105-84). Czy w Hollywood wszystkie historie muszą kończyć się tak dobrze? Kobe wszedł w to spotkanie z niesamowitą, niespotykaną za często w tym sezonie u niego energią. Lakers od początku narzucili rywalom swój styl gry. Dominowali zdecydowanie pod koszami, gdzie brakowało najlepszego zawodnika „Wilków” Kevina Love’a, który uskarża się na ból barku. Bez niego, Pau Gasol i Andrew Bynum trafili 12 z 19 swoich prób oraz nie pozwolili rozwinąć skrzydeł, dobrze grającemu ostatnio Nikoli Pekovicowi. Kobe zanotował 31 punktów, 8 asyst i 7 zbiórek, nie robiąc sobie nic z tego, że gra z maską na twarzy. To on był głównym motorem napędowym w wygranej 33-15 trzeciej kwarcie, która ostatecznie rozstrzygnęła losy tego spotkania.
Lakers świetnie dzielili się piłką. Zanotowali aż 30 asyst przy 41 trafionych rzutach z gry. Wygrali walkę na tablicach (48-44) oraz zdobyli więcej punktów z pomalowanego (56-40), a przede wszystkim zaskoczyli aż 16 „oczkami” z szybkiego ataku, ponieważ w całym sezonie, ich średnia wynosi zaledwie 7.8 pkt/mecz i jest to zdecydowanie najgorszy wynik w NBA. Zastępujący Love’a w pierwszej piątce Derrick Williams, który dzień wcześniej rozegrał najlepszy mecz w karierze (przeciwko Clippers), tym razem nie uniósł ciężaru i zanotował tylko 10 punktów i 7 zbiórek.