Wizards znów sprawili rywalom kłopot i znów przegrali

Po wczorajszym meczu z Bucks, który Wizards przegrali z powodu dobitki Ersana Ilyasovy, dziś Czarodzieje w back-to-back zagrali we własnej hali z Orlando Magic. Mimo różnicy klas mecz był bardzo wyrównany, jednak stołecznej drużynie znów się nie powiodło. Wielki mecz Ryana Andersona sprawił, że gospodarze przegrali 28. mecz w tym sezonie.

Magic rozpoczęli ten mecz mocno, wynikiem 25:8, dzięki czterem trójkom, które szybko rozruszyły ofensywę Orlando. Chwile potem po dominacji nie było już śladu, bo po osiągnięciu wyniku 27:11 goście do końca pierwszej kwarty nie zdobyli już punktu, pozwalając Czarodziejom na siedem i zmniejszenie straty.

W drugiej odsłonie wydawało się, że podopieczni SvG znów zaczną grać tak jak na starcie, ale na 14-punktowa przewaga do końca pierwszej połowy stopniała do tylko pięciopunktowej zaliczki. Wiz zamknęli kwartę runem 18-9, a John Wall zdobył 8 z tych punktów. Choć Magic nie mieli dużej przewagi nad Wizards, to w pierwszej połowie zatrzymali rywali na tylko 31,3% skuteczności z gry, samemu trafiając aż 43,2% rzutów. Z drugiej strony – Orlando miało aż 9 strat, z czego pięć należało do Chrisa Duhona.

W trzeciej kwarcie Wizards od razu przypuścili ofensywę i zdobyli osiem pierwszych punktów, wychodząc na pierwsze prowadzenie w tym meczu. Czarodzieje nie pozwolili Magikom na szybką ripostę, podwyższyli jeszcze przewagę do siedmiu punktów (60:53). W pierwszych ośmiu minutach trzeciej kwarty Jordan Crawford zdobył aż 14 punktów, dzięki czemu Wizards przejęli inicjatywę. Po tym świetnym fragmencie gry dla Waszyngtonu i słabym Orlando nastąpiła zamiana ról, w ostatnich 2:14 trzeciej kwarty JJ Redick zdobył 8 punktów, dzięki czemu przed ostatnią kwartą Magic znów wyszli na jednopunktowe prowadzenie.

Wydawało się, że Orlando wróciło już na dobre tory. Dobrym znakiem było zdobycie ośmiu pierwszych punktów w 4Q i powiększenie przewagi do dziewięciu. Wizards jednak nie przestali walczyć. Po zdobyciu 10 punktów z rzędu przez Johna Walla (wielki mecz) uznawani za antywzór drużyny Czarodzieje doprowadzili do kolejnego remisu, 83:83. Od razu po tym Jameer Nelson i Ryan Anderson trafili po trójce i odskoczyli na sześć punktów. Wizards mieli jeszcze cień szansy na wygraną, ale John Wall sfaulował rzucającego zza łuku Andersona, który trafił trzy rzuty wolne, a Magic na mniej niż trzy minuty do końca prowadzili ośmioma punktami. Prowadzenia nie dali sobie odebrać do syreny końcowej i ostatecznie wygrali wynikiem 102:95.

Bardzo dobry mecz Ryana Andersona, który wciąż jest moim kandydatem nr 1 do nagrody MIP. Anderson zdobył 23 punkty, ale przede wszystkim zebrał aż 15 piłek, w 10 w obronie. To właśnie na bronionej tablicy wypadał słabiej, przed tym meczem został poproszony przez Stana van Gundy’ego o większe zaangażowanie w defensywne zbieranie. Efekt jest naprawdę imponujący. Rebounding nie zajął Andersona na tyle, by zapomniał o zdobywaniu punktów. W ostatnich 6 minutach zdobył 8 punktów, w całej czwartej kwarcie – 11.

Nieco słabiej zagrał bohater ostatnich i przyszłych dni, Dwight Howard. W jego przypadku statline 14/12 to rozczarowanie. Co prawda zablokował aż 5 rzutów, ale popełnił też 4 z 16 strat zespołu. Ofensywa Orlando „bez niego” radzi sobie dość dobrze, dzięki dobremu rzutowi, ale w obronie to on pozostaje alfą i omegą, graczem, który kieruje tą defensywą. Jego odejście nie wpłynęłoby aż tak bardzo na ofensywne osiągi, jak na defensywne. Dlatego boję się, że za niego przyjdzie Brook Lopez, choć lepiej mieć jego niż dziurę na środku. Zobaczymy, jak potoczą się sprawy.

Magic wystawili do gry dziewiątkę graczy i tylko dwóch nie zakończyło meczu z dwucyfrowym dorokiem. DeAndre Liggins miał chociaż 3 przechwyty, gorzej z Chrisem Duhonem (3 pkt, 4 ast, 5 TO). Pozostali nie zawiedli, poza Andersonem i Howardem double-digits mieli pozostali starterzy – Jason Richardson (12 pkt, wszystkie do przerwy), Jameer Nelson (12 pkt, 5 zb, 4 ast), Hedo Turkoglu (11 pkt, 7 zb, 6 ast) – oraz dwójka rezerwowych – JJ Redick (15 pkt, 2-3 3pt) i Glen Davis (12 pkt).

Magic trafili dziś 15 trójek na 36 prób i to one uratowały zespół od porażki. Dwight Howard po raz kolejny zawiódł w ataku, ostatnio nie może złapać dobrej formy i na jeden dobry mecz przypadają dwa słabsze.

John Wall zdobył aż 33 punkty i trzymał Wizards w grze, ale może gdyby nie popełnił faulu na Andersonie (ten z trzema wolnymi), gospodarzom udałoby się jeszcze powalczyć. Nie obarczałbym jednak Walla  jakąś winą , bo gdyby nie on, to skończyłoby się pewnie na jakimś blow-oucie. Jordan Crawford zdobył 18 punktów i w zasadzie na tym mogę skończyć wyliczankę najlepszych strzelców. Randy Wittman zaczął z JaVale McGee’m (9 pkt, 6 zb) i Nickiem Youngiem (5) na ławce. Być może da im to coś do myślenia. Tym bardziej, że obaj nie zagrali w drugiej połowie. Tymczasem, Trevor Booker zebrał 13 piłek i miał jeden bardzo efektowny blok na Nelsonie.

Ciekawostki:

– Wizards zdobyli aż 62 punkty z rzutów za dwa przy tylko 38 Magic, ale ci zrewanżowali się 45 oczkami po trójkach (WAS 18).

– 23/15 Andersona to trzeci jego występ na poziomie 20/15 w karierze.