Zawodnicy z Minnesoty rozgrywali trzeci mecz w ciągu trzech dni i trudno im się dziwić, że „spuchli” w drugiej połowie, przegrywając ostatecznie 95-104 z Suns. Zespół Alvina Gentry’ego odpoczywał z kolei od poprzedniej środy, dzięki czemu mógł spokojnie przygotować się do ataku na ósmą lokatę na zachodzie, do której obecnie jest im jeszcze daleko, ale zwyżkująca forma pozwala optymistycznie spoglądać Marcinowi Gortatowi i spółce w stronę playoffs. Polak nie był tym razem najlepszym strzelcem „Słońc”, ale zanotował przyzwoite 17/6 oraz, co najważniejsze ograniczył razem z kolegami dominację Wolves na tablicach. Wracający po jedno-meczowej pauzie Kevin Love trafił tylko 8 z 25 rzutów z gry, a grający zaledwie ośmioosobową rotacją zespół z Minny miał 29.5% skuteczności w drugiej połowie. Grant Hill zdobył 15 z 20 swoich punktów w drugich 24 minutach, a drugi z weteranów Suns – Steve Nash był bliski zanotowania triple-dobule (13 pkt, 17 ast, 8 zb). Każdy z graczy pierwszej piątki Suns zaliczył przynajmniej 50% skuteczności z gry, ograniczając jednocześnie swoich rywali do gry na poziomie 39.5%.
Ricky Rubio zanotował tylko 2 asysty w 31 minut i jego bezpośredni pojedynek z Nashem pozwolił mu nabrać póki co pokory w stosunku do starszego kolegi z parkietu. Suns mają obecnie bilans 15-20 i tracą 3,5 meczu do ósmej ekipy zachodu, czyli Blazers. Wolves ze swoim 18-19 są dwie gry do przodu. Słońca już w piątek podejmują na własnym parkiecie Blake’a Griffina i jego Clippers. Miejmy nadzieję, że tym razem Marcin Gortat nie znajdzie się na plakacie.
Wierzycie jeszcze w PO dla Suns?