Jak to jest z tym „naszym” Marcinem Gortatem? Doceniamy go, przeceniamy, czy już nam nieco znormalniał i jego obecne występy nieco nam już spowszedniały?
Przyznam, że od kilku tygodni światła mi w głowie myśl o napisaniu tego tekstu. Rozpocznę jednak od wspomnień. Jako człowiek wychowany w kulcie miłości do sportu, od zawsze byłem wielkim kibicem właściwie każdej z dyscyplin, które akurat leciały na telewizyjnych kanałach. Nawet, a szczególnie chyba wtedy, gdy nie mieliśmy jeszcze dostępu do Canalu+, czy Polsatu Sport. Musiały wystarczyć trzy kanały polskiej telewizji, a w późniejszym jeszcze czasie TVN.Nie wspomnę nawet o dostępie do sieci, bo w końcówce lat 90-tych, to było właściwie jakieś nieznane zjawisko.
Pracując obecnie z młodzieżą zarówno przedszkolną, jaki i wczesnoszkolną oraz gimnazjalną z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że moje pokolenie miało jednak o wiele lepiej. Oczywiście rozwój technologii, to wielki dar, ale chyba nie każdy potrafi z niego korzystać. Prawdę mówiąc w mojej nauczycielskiej przygodzie nie natrafiłem na choćby jedną osobę, która choćby w połowie dorównywała mojej pasji do sportu z lat dziecięcych (przetrwała i to chyba ze wzmożona siłą do dzisiaj). Przykre to, ale dla pokolenia obecnych dzieci i młodzieży, ważniejsze wydają się być gry komputerowe i na XBoxie.
Powiecie, o czym ten gość pisze? Powiem Wam, że jednak ma to pewien sens i to nawet nawiązuje on do tytułu tego tekstu oraz sprawy, którą zajmę się, ale za kilka zdań. Otóż, w pewnym momencie mojego życia, pasją, która przerodziła się w miłość okazała się koszykówka, a zwłaszcza ta najwspanialsza z najwspanialszych lig – NBA. Na tamten czas jakże niedostępna, magiczna, poruszająca wyobraźnię i wywołująca dziecięce marzenia.
Tak, marzenia. Czy ktoś z Was, z ręką na sercu może mi powiedzieć, że przez myśl nie przeszło mu, że chciałby zagrać w NBA. W każdym bądź razie ja takie myśli miałem. Kiedy jednak nieco podrosłem, zrozumiałem, że to raczej moja mrzonka, więc zacząłem marzyć, aby móc zobaczyć kiedyś na parkietach najlepszej ligi na świecie jakiegoś Polaka. Jako wielki kibic Śląska Wrocław, na pierwszy plan wysuwali się Adam Wójcik, Maciej Zieliński, a nawet Dominik Tomczyk. Z czasem, zrozumiałem jednak, że to także nie przejdzie…
W pewnym momencie, wydawało się, że już nigdy nie doczekamy się naszego rodaka w NBA, a złe samopoczucie potęgował fakt, że niemal każdy, mniejszy czy większy kraj europejski, doczekał się swoich graczy wśród największych gwiazd koszykówki z USA. Otwarcie Davida Sterna na świat okazało się szansą na wielu wynalazków. Wśród nich znalazł się w końcu 23-letni, chuderlawy warszawianin, Cezary Trybański. Jego króciutkiej przygodzie z ligą towarzyszyło więcej prześmiewczych tekstów niż celnych rzutów, ale już na zawsze pozostanie tym pierwszym. Niezależnie od tego, co osiągną kolejni. Nie będę ukrywał, że przez chwilę uwierzyłem, że „Amerykański sen” może się ziścić także w przypadku Czarka. Okazało się, że za dużo oczekiwałem, ale przynajmniej dane mi było pomarzyć, przeżyć „tego pierwszego w NBA”. Obecna młodzież, jak już pisałem wyżej ma dostęp do wszystkiego i to dosłownie. Może mieć co chce i kogo chce.
Przyszła elita (?) naszego kraju ma także Marcina Gortata. No i tu dochodzimy do sedna sprawy. Obecni młodzi kibice mogą widzieć w Gortacie idola, który już naprawdę sporo osiągnął w tej lidze. Ale czy faktycznie tak go oceniają? Czy odpowiednio doceniają go osoby piszące w Polsce o baskecie?
„Polish Hammer” narodził się na dobre na przełomie czerwca i lipca 2009, kiedy najpierw zagrał z Orlando Magic w NBA Finals, a w kolejnych tygodniach biły się o niego kluby, które mogły dać większe możliwości rozwoju niż Stan Van Gundy przy boku Dwighta Howarda. Powołam się zresztą na okładki Przeglądu Sportowego, na których w przeciągu 3 tygodni, pojawił się cztery razy.
Ostatecznie Gortat został w Orlando, ponieważ Magic wyrównali opiewający na wielka kasę kontrakt i nie do końca zadowolony nasz zawodnik musiał ponownie grać, jako ten, który ma dać oddechnąć Howardowi. Sezon dokończył na Florydzie, ale już tylko kwestia czasu wydawało się, kiedy wyjedzie w głąb Stanów, by w końcu otrzymać swoją szansę na prawdziwe zaistnienie w NBA.
No właśnie, prawdziwe. Ok, zagrał w finałach, zbierał bardzo pochlebne oceny, ale ciągle brakowało tego czegoś.
Przez pierwsze trzy sezony, Gortat notował kolejno:
2007/08 – 6 meczów, 6.8 min, 3 pkt, 2.7 zb
2008/09 – 63 mecze, 12.6 min, 3.8 pkt, 4.5 zb
2009/10 – 81 meczów, 13.4 min, 3.6 pkt, 4.2 zb
W rozgrywkach 2010/11 w 25 meczach w koszulce Magic, grywał po 15 minut , notując 4 punkty i 4.7 zbiórki.
Pamiętam niesamowite podniecenie, kiedy Gortat najpierw zadebiutował w lidze, przeciwko Knicks. Później zagrał w playoffs. Kolejny sezon przyniósł nam już pierwsze występy w pierwszej piątce oraz przede wszystkim finały.
Moda na koszykówkę w Polsce wydawała się wracać, a szczytem popularności miał być Eurobasket w naszym kraju. Jak się skończyło z mistrzostwami wszyscy wiemy, ale hype na Gortata pozostał. Koszykarz Magic stał się celebrytą, pisało się i mówiło o nim niemal w każdych mediach. Mecze „Magików” robiły furorę na ścinających w Polsce streamach.
Każdy występ na poziomie 6 punktów i 6 zbiórek wywoływał w naszym kraju entuzjazm oraz niezliczone ilości tekstów, mówiących o niesprawiedliwości, jaka dotknęła Polaka, który musi grać jako cień Howarda. Pierwszy raz mieliśmy w lidze kogoś, kto zaczął coś znaczyć, mimo że był „tylko” rezerwowym.
Wspominam tamte chwile z rozrzewnieniem, bardzo przyjemnie. Wstawanie w nocy „na Gortata” stało się modne, a o jego co lepszych osiągnięciach rozmawiało się na zajęciach (w moim przypadku to AWF, więc większość ludzi wiedziała, kto to).
W końcu nastąpił transfer do Phoenix. W początkowych chwilach po zmianie klubu mało kto wierzył, że Polak zacznie grać główne skrzypce, a prawie nikt, że wygryzie ze składu Robina Lopeza. Ogólnie w Polsce nie zapanował wielki entuzjazm i raczej każdy wierzył w postęp, ale nie aż taki, jaki miał miejsce. Owszem z 55 spotkań, tylko 12 rozegrał w pierwszej piątce, a Suns nie awansowali do playoffs, ale to czego dokonywał Gortat wydawało się niemożliwe. Średnie z tych meczów wyniosły 13 punktów i 9.3 zbiórek w prawie 30 minut. Polski center coraz więcej czasu spędzał na parkiecie, kosztem brata Brooka Lopeza.
Zaczęły się pojawiać kolejne rekordowe wyniki, wspaniałe indywidualne występy, a wśród osób siedzących w tematyce koszykarskiej pojawiały się codziennie nowe wybuchy entuzjazmu po meczach Suns. Na Twitterze nazwisko Gortat pojawiało się coraz częściej, a Marcin odwdzięczał się świetną grą. Takie spotkania, jak 19 punktów i 17 zbiórek przeciwko Lakers, czy 25 punktów i 11 zbiórek z Hornets pobudzały wyobraźnię.
Z każdym takim występem zastanawiałem się, czy to się dzieje naprawdę. Opuszczenie jakiegokolwiek meczu Suns było wręcz nietaktem, a o Gortacie naprawdę zaczęło się mówić w kontekście wielkiego potencjału i wielkich postępów, jakich dokonał nasz środkowy.Polscy dziennikarze wręcz masowo zaczęli wyjeżdżać „na Gortata”, po czym nastał …Lockout.
Ok, wcześnie był jeszcze Eurobasket, na który Gortata nie pojechał, jak wiemy z powodu braku ubezpieczenia. Pamiętamy wszyscy słowa o porażkach 20 punktami, i rozumiem, że tamta postawa miała wpływ na to co zauważam w obecnych rozgrywkach, ale chyba nie można „gniewać” się na Gortata cały czas.
Ten sezon to doprawdy wielka gra Marcina, który nabrał wiele pewności siebie, a jego współpraca ze Steve Nashem jest podawana za wzór. Średnie: 16.2 punktów, 10.9 zbiórek, 1.6 bloku i 56% trafianych rzutów z gry, nie wystarczyły co prawda do gry w Meczu Gwiazd, ale Gortat jest już na pewno w czołówce środkowych na świecie.
Tylko jakby w Polsce moda na naszego najlepszego koszykarza się przedawniła. Występy na poziomie 18 punktów i 12 zbiórek to „normalność”. Nie ma już głośnych tytułów w mediach, a nawet ostatnia bardzo dobra dyspozycja zespołu z Phoenix nie wpływa zbytnio na zainteresowanie Gortatem.
Sam po sobie zauważyłem, że nie robi na mnie wielkiego wrażenia nawet 28-punktowy rekord Marcina. Owszem zrobiłem WOW, jak go zobaczyłem, ale nie było to już to dziecięce podniecenie. Oczywiście wynika to pewnie z tego, że do pewnego momentu nie dowierzaliśmy w umiejętności polskiego środkowego. Myśleliśmy, że już na zawsze będzie typowym – jak to tradycyjnie polscy sportowcy – wyrobnikiem, który tylko dzięki niemal tytanicznej pracy osiągnął sukces. Niepotrzebnie zaszufladkowaliśmy go, jako zadaniowca. Przecież to on z Nashem decyduje o obecnej formie „Słońc”.
Jak dla mnie, wielkim nieporozumieniem jest właśnie niedocenianie umiejętności Gortata. W 77. Plebiscycie Przeglądu Sportowego na najlepszego sportowca Polski w 2011 roku, wśród 20 nominowanych, zabrakło miejsca dla naszego koszykarza… Przykre, a zarazem dziwne to, bo szanując choćby Martę Walczykiewicz czy Jakuba Giermaziaka, to ten 28-letni, wysoki chłopak z łódzkich Bałut osiągnął prawdziwy sukces, a w jego przypadku „American Dream” spełnił się w 100%. Doceniajmy Marcina, bo jest tego wart i obiecuję, że od dzisiaj będę przezywał każdy jego mecz, jak wtedy, 2-3 lata temu. Udowodnijmy dzisiejszej młodzieży, że trzeba cenić TAKICH Polaków.
Czy mam słuszne odczucia, a może nieco źle to widzę i hype na Gortata dalej jest aktualny?
Ano jest w moim przypadku:)
Ja jestem „ciut” starszy niż autor artykułu – w moim przypadku dzięki Gortatowi odnowiła się miłość do koszykówki (bardziej precyzyjniej do NBA).
Może nie w takiej formie jak 20 lat temu, ale dzięki www i „przycinającym streamam” oglądam więcej na żywo niż kiedykolwiek wcześniej.
Pomimo obowiązków rodzinnych i zawodowych nie opuściłem jeszcze żadnego spotkania PHX
Zaimportowany kalendarz google z terminami spotkań PHX nie pozwala mi zapomnieć o żadnym spotkaniu.
Oczywiście nie ograniczam się tylko do spotkań z udziałem Polaka.
Ale napiszę to jeszcze raz – dzięki niemu NBA pochłonęła mnie na nowo, a jego statsy z tego sezonu… REWELACJA
To się rozpisałem – do zobaczenia na meczyku z Minnesotą :)
Uważam, że całkowicie nie doceniamy MG4. „Polish Hummer” w ciągu roku z zadaniowca stał się jednym z najlepszych środkowych w lidze, śrubując rekordy na poziomie niedostępnym dla wielu centrów, którzy mimo wszystko cenieni są dużo wyżej niż Marcin. Tak, dużo daje mu Nash, ale nie zmienia to faktu, że Gortat wciąż się rozwija, i robi świetną robotę w NBA dla przyszłych polskich zawodników startujących do tej ligi.
Ciężko nie zgodzić się z tym felietonem. Kiedyś każde wejście na parkiet Gortata czy każde jego punkty były dla mnie wielkim przeżyciem. W Orlando jak wiadomo był w cieniu Howarda i każdy tylko czekał, gdy będzie mógł z niego wyjść. Taka okazja pojawiła się po przenosinach do Phoenix. Pamiętam, że jego debiut w wigilię rano był również dla mnie ogromnym przeżyciem. Spodziewałem się, że w koszulce „Słońc” zaprezentuje się z dobrej strony, ale na zbyt wiele nie liczyłem. Tymczasem jego pierwsze wielkie występy powodowały opadanie szczęk na podłogę. „Gortatomania”, która rozpoczęła się chyba w czasie NBA Finals 2009, nabrała mocy. Każdy był w szoku.
Obecnie Gortat gra jeszcze lepiej. Wyrobił już sobie wysoką pozycję wśród podkoszowych graczy z całej ligi. Stał się czołową opcją Phoenix Suns. Trochę nas tym wszystkim rozpieścił. Sam się łapię na tym, że jestem zawiedziony, gdy Gortatowi zabraknie np. 1 zbiórki do kolejnego double-double. Musimy docenić klasę naszego jedynaka, bo Polak jest już uznaną marką w NBA. Musimy być z niego dumni!
PS. Jak dla mnie to ten felieton jest rewelacyjny, a pierwsze akapity są dla mnie istną podróżą sentymentalną do czasów, gdy głównym źródłem wiedzy o NBA była telegazeta.
Właśnie z tym plebiscytem to byłem zszokowany dla mnie Gortat to top10 w PL bez dwóch zdań!
Super artukuł,a początek wręcz rewelacyjny,przypomniało mi się jak zaraz po szkole pierwsze co robiłem to telegazeta i sprawdzanie wyników(strona 265,266 i 267 o ile dobrze pamiętam).Potem nastąpiła długa przerwa i praktycznie nie interesowałem się NBA i teraz od nowa odkrywam jej uroki :).A co do Gortata to cieszy jego każdy dobry występ i mam nadzieje że doczekamy się Polaka wygrywającego finały.
genialny felieton widzę że jest wiecej ludzi którzy pamiętają czasy gdy na telegazecie wyczekiwało się wyników[osobiście spisywlem staty zawodników i patrzyłem na postępy]zauważylem to samo ze niektorzy po jego swietnych wystepach niedoceniaja go kiedys tylko o czyms takim to mglismy pomarzyc
U mnie było dokładnie jak u kolegów powyżej. Tez jestem ciut starszy od autora artykułu. Pamiętam jak moim pierwszym plakatem był taki gdzieś chyba z 88 roku. Z jakiej gazety nie pamiętam. Na plakacie cztery największe gwiazdy NBA, w tym młody MJ z opisem „młody zawodnik z dynamitem w nogach mający średnio 37 pkt” a obok niego Jabbar, Magic i Bird. Wspaniałe lata 90 z retransmisjami na TVP, bodajże w piątek i pierwsze finały na żywo. Coś wspaniałego. Uciekł mi cały początek wieku i dopiero dzięki Marcinowi niejako wróciłem do NBA. Teraz możliwości są nieporównywalne, można praktycznie obejrzeć każdy mecz na jaki ma się ochotę. Ale człowiek nie ma już takiej pasji jak kiedyś. Ale mecze PHX czy mojego ukochanego Chicago staram się oglądać. Jak nie mogę na żywo to na powtórkach.
Czytam twój wpis i mam wrażenie, że sam to napisałem (no może poza plakatem:) .Pamiętam jak po SKSie nauczyciel na 14 calowym telewizorku odtwarzał na w śmierdzącej szatni 2x2m2 mecze Tłoków z PTB Drexler, Portet, Thomas, Dumars i fantastyczny Laimbeer. To było coś niesamowitego. NBA było takie wspaniałe, bo było nieosiągalne. Cały tydzień się czekało na godzinny skrót z meczu. Można było jeszcze trafić jakiś meczyk na DSFie. początek lat 00 też zostawiłem koszykówkę, zająłem się własnym życiem :) teraz jak człowiek po uporządkowywał sprawy mogł wrócić. dzisiaj kibicowanie wymaga dużo więcej czasu niż kiedyś:) jest tyle meczy do obejrzenie i informacji do przetrawienia, ale zniknęło odium wyjątkowości. Dlatego kochamy lata 90 te:)
telegazeta to podstawa zawsze kolo 14stej pojawialy sie relacje ze spotkań a latem czlowiek czekal po kilka dni az cos nowego napisza na probasket i magicbasketball doczekac sie nie moznabylo kupywalismy z kolegami po 2-3 takiesame numery… byl tez dodatek sportowy w wyborczej i wspaniale felietony panow z supergiganta oj rozmarzylem sie pzdr
Obejrzałem każdy mecz Phoenix w tym sezonie. Marcin jest tam jednym z najważniejszych graczy. Siła Phoenix jest team – ale słaby maecz MG jak dzisiaj z Minesottą powoduje, że zespól przegrywa a na dodatek praktycznie nie broni. I to jest dla mnie najbardziej niedoceniany aspekt gry Marcina. Jego postęp w grze obronnej – ustawianie sie, wymuszanie fauli ofensywnych. Czytam dyskusje, że Phoenix nie mają szans na playoff. Nawet jeśli nie maja to dlatego, że bardzo słabo rozpoczęli sezon – dzisiaj ich gra wygląda znacznie lepiej.
Zastanawiasz się, czy pozycja i rola Marcina w NBA jest w Polsce niedoceniana – JEST. Oczywiście, że tak. Zobacz, że nawet wśród tych którzy codziennie dyskutują na temat NBA na Twitterze nie pojawia się ten temat za często. Jest jednym z wielu graczy… a tymczasem dla nas to nie tak. On nie jest jednym z wielu. I tu wg mnie dochodzimy do tego o czym piszesz na początku notki. Młodzi ludzie nie fascynują sie sportem tak jak myśmy to robili w ich wieku oraz teraz. Dlatego, ze cóż innego my mieliśmy wtedy robić? A dzisiaj młodzież ma wszystko na wyciagnięcie ręki. Dlatego dla nich jakiś koleś z Polski grający w NBA to normalna rzecz. Przecież każdy może wsiąść do samolotu i polecieć w dowolne miejsce na świecie. W związku z tym każdy może grać w NBA – takie jest ich postrzeganie świata. Wszystko dla wszystkich – najlepiej łatwo i szybko. Dlatego nie wiedzą jaką droge trzeba przebyć żeby rzucać po 20 pkt i zbierać po 10 piłek w meczu w lidze NBA. Jak niewielu ludzi spoza USA mogą to robić.
Dlatego własnie Marcinowi należy sie kupa szacunku – a to co mogą zrobić kibice aby wyrazić ten szacunek to właśnie kibicowanie . Aktywne. Codzienne.
B.Dobry komentarz Cezar; praktycznie możemy sobie podać ręce przy zdaniu o młodym pokoleniu i łatwym przychodzeniu rzeczy. Fajna jest moda na Gortata i tzw. hype, ale czy ktoś z nich zastanawia się jak ciężką pracę musiał on przejść, zwłaszcza ,że bardzo późno zaczął grać w kosza? Już nie wspomnę o tym wyzwaniu którego podjął się Czarek Trybański. Szacun dla obu Panów i czapki z głów.
Ja pochodzę z trochę innego pokolenia niż autor tekstu i komentujący (rocznik 93). Mimo tego, potrafię docenić jak wiele pracy MG włożył, żeby osiągnąć to, co teraz ma. A raczej, co teraz gra.
Autor pisze,że nie można się gniewać na Gortata cały czas. Znam kilka osób, które niestety udowadniają, że można. Po jego wypowiedziach przed EB niektórzy moi znajomi uznali go za „buraka” i za takiego mają go do dziś. Ot, taka polska mentalność. I chyba też zazdrość. Bo wszyscy dobrze wiemy, że niektórym łatwiej założyć ręce i narzekać, mówić, że „to dzięki układom”, niż przez chwilę się zastanowić, ile pracy musiał włożyć w to, żeby stać się „tym jedynym”, który osiągnął coś więcej niż 3-5 MPG.