Ostatnim gamewinnerem Kevina Garnetta, który pamiętam, był ten rzut przeciwko 76ers w grudniu 2010. Do wczoraj KG raczej nie brał na siebie odpowiedzialności za decydujące próby. W środowym spotkaniu przeciwko Warriors, to właśnie do Garnetta trafiła piłka po podaniu Paula Pierce’a. „Big Ticket” bez żadnego krycia, z zimną krwią trafił z 45 stopni sześć metrów od kosza, 105-103 na 5.3 sekund przed końcem. Silny skrzydłowy Celtics zanotował 24 punkty, 7 zbiórek i 5 asyst, grając świetnie w czwartej kwarcie. W ostatnich 12 minutach zdobył 12 punktów, trafiając wszystkie 5 rzutów z gry, zebrał 3 piłki i przede wszystkim skutecznie powstrzymywał Davida Lee i jego pick&rolle z Nate’m Robinsonem.
Właśnie były zawodnik C’s okazał się najlepszym wśród gospodarzy. Był wszędzie na parkiecie, ewidentnie będąc zmobilizowanym grą przeciwko byłemu klubowi. Zaliczył 20 punktów, 11 asyst, 5 zbiórek i 4 przechwyty, ale spudłował najważniejszy rzut z dystansu w ostatniej akcji. Warto odnotować 26 punktów (26 pkt, 9-16 FG) Klay’a Thompsona, którego transfer Monty Ellisa odblokował dla pierwszej piątki Warriors oraz umożliwił większą swobodę w ofensywie.
Mimo wygranej, Celtics należy skrytykować za grę defensywną. Pozwolili Warriors trafić aż 52.6% rzutów z gry i aż 60 punktów z pomalowanego, kiedy ich średnia w sezonie wynosi ledwie 37.2 pkt/mecz (#26). Skąd takie liczby? No właśnie, ciężko to zrozumieć, skoro Warriors w tym spotkaniu dysponowali tylko dwoma nominalnymi podkoszowymi. Byli to David Lee (22 pkt, 8 zb) i Andris Biedrins (18 min, 0 pkt, 3 zb), którzy o obronie wiedzą tyle, że coś takiego w ogóle istnieje.
Greg Stiemsma w 17 minut zanotował 8 punktów, 8 zbiórek i +9. Celtics muszą szukać środkowego…(ponoć Chris Kaman jest blisko!)