Czemu 'raz jeszcze’? Bo nawiązuję do czwartkowej 'decyzji’ Dwighta Howarda, który zostanie w Orlando jeszcze w następnym sezonie. Wiemy, że największą chrapkę na Supermana mieli właśnie Nets, ale musieli obejść się smakiem. Tak jak dziś, gdy osłabieni brakiem Derona Williamsa (łydka) i Brooka Lopeza (kostka) oraz bez sprowadzonego przedwczoraj Geralda Wallace’a przegrali z Orlando Magic 70:86.
Dwight Howard nie żałował dziś ani trochę swojej decyzji, zbytnio się nie przemęczał (18 pkt, 8-10 FG, 6 zb, 3 blk), ale samą swoją obecnością w pomalowanym odstraszał rywali. Kluczem do tej wygranej był jednak zbalansowany scoring, aż szóstka graczy Magic (starterzy+Glen Davis) przekroczyła dziś próg 10 punktów. To był jednak dość nudny mecz. Na początku Magic szybko wypracowali 7-punktową przewagę, ale nadszedł kryzys raz po raz wykorzystywany przez Geralda Greena (14 pkt, trafił pierwsze 6 rzutów). W drugiej kwarcie doszło do remisu, ale wtedy gospodarze (bez Howarda!) przełamali się i dzięki runowi 19-5 (Glen Davis wtedy przejął mecz, latając nad obręczami i to nie jest żart) przejęli kontrolę nad meczem, której nie oddali już do końca. Prowadzili w pewnym momencie aż 20 punktami. O tym jak brzydki był ten mecz, doskonale świadczy czwarta kwarta (14:10 dla Magic, 15,4 FG% NJN, 33% ORL).
Nie dość, że ten mecz tylko przez chwilę był zacięty, to jeszcze obie ekipy, delikatnie mówiąc, prezentowały już lepszy poziom. Zwłaszcza przegrani Nets nie popisali się, trafiając 33,7% z gry (starterzy trafili tylko 9 rzutów, skut. 22,5%), ale Magic mimo 50,7% trafionych rzutów także mają nad czym pracować – aż 20 strat to na pewno nie powód do chluby. Patrząc na grę Orlando w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że to dobrze, że tak słaby mecz trafił im się akurat przeciwko osłabionym Nets. Nikt nie prezentował życiowej formy (uwaga, eufemizm). Ale to właśnie balans w scoringu i brak jednej opcji w ataku (hej Nuggets) dał Magic tą wygraną, choć z lepszym rywalem nie byłoby na pewno tak łatwo. Ale też trzeba spojrzeć na to z drugiej strony – lepszy przeciwnik wymógłby na Magic częstsze granie piłek do Howarda, który grał dziś naprawdę dobrze, raz po raz kończąc wsadami, lay-upami itd. Wybaczcie te dywagacje, ale to i tak ma więcej sensu niż to, co działo się dziś w Amway Center. Wyłączając oczywiście świetne wsparcie od kibiców Magic dla Howarda. Dwight, to zawsze będzie Twoje miasto.