Fatum Grizzlies pękło niczym bańka mydlana/ W końcu znalazł swoje miejsce.
Pierwszy z nich gra dla Lakers i trochę musiał poczekać by pokazać pełnię swoich umiejętności. Najpierw kontuzje kolan, potem długo wyczekiwany szacunek – połączony z czasem gry – u Phila Jacksona, następnie transfer Lamara Odoma i dopiero po wyborze do Meczu Gwiazd 2012 dostał przysłowiowego powera i pokazuje swoje nieprzeciętne umiejętności – możliwości. Pierwszy raz od dawien dawna zdarza się by Lakers mieli tak dominującego centra pod koszami i na Zachodzie; po wielkiej erze Shaquilla O’Neala. Kiedy my wyczekiwaliśmy wieści na temat przenosin Dwighta Howarda do Miasta Aniołów, on już wiedział, że nie zostanie wymieniony i czuł się w 100% potrzebny zespołowi Mike’a Browna.
Andrew, choć woli jak się mówi do niego Drew, ma 25 lat i jeśli zdrowie pozwoli w końcu spełni pokładane w nim nadzieje. Mało już, kto pamięta, iż Bynum zaliczył najwcześniejszy debiut w historii NBA, wyprzedzając Jermaine’a O’Neala o 12 dni (18 lat i 6 dni). W debiutanckim sezonie (2005-2006) potrafił notować już takie osiągi jak: 16 zbiórek i 7 bloków w jednym meczu czy 20 punktów i 14 zbiórek w kolejnym.
Na przestrzeni kolejnego sezonu pojawiały się głosy, iż Nets i Pacers są zainteresowani wymianami z udziałem utalentowanego Bynuma. Do New Jersey miał trafić za samego Jasona Kidda. Nadeszły złote chwile dla Drew i m.in. spotkanie przeciwko Suns, kiedy odnotował 28puntków tj. nowy rekord kariery. Miesiąc później 13. stycznia, nabawił się pierwszej poważnej kontuzji kolana, po nastąpieniu na nogę Lamara Odoma. Jego rozbrat z koszykówką trwał do września 2008. Kolejny rok w NBA miał być przełomowy i pierwsze spotkania pokazywały ogromny głód piłki u młodego centra. 42pkt i 15zb przeciwko Clippers ze stycznia 2008 zwiastowały nadejście nowego dominatora, w końcu całe L.A. kibicowało następcy Shaq’a.
Kilka dni później po najlepszym w karierze występie Andrew przeżył najgorsze w karierze deja vu w konfrontacji z tą samą drużyną, z którą przed rokiem doznał kontuzji kolana – Memphis Grizzlies. Lakers bardzo go potrzebowali w play offs i podczas finałów z Celtami, niestety sam pod koszem został Pau Gasol, a Drew kolejne tygodnie spędzał na wizytach u lekarzy i na rehabilitacji kolana.
Jeziorowcy mogli na niego liczyć dopiero w kolejnym, mistrzowskim sezonie. Mimo kontuzji w pierwszej rundzie przeciwko OKC Thunder, center przetrwał play off i zdobył Mistrzostwo NBA i to w grze przeciwko Dwightowi Howardowi. Rok później grał jeszcze więcej i toczył podkoszowe boje z Kendrickiem Perkinsem przy finałach 2010, przeciwko Celtom. Co ciekawe tym razem pech wszedł na kolano Perka i to jego najgroźniejszy rywal był zmuszony pauzować w finałowym 7 meczu.
Dotychczas najwyższymi osiągami środkowego były średnie z lat: 2007-08 i 12pkt oraz 10zb a także z 2009-10 i 15pkt i 8.3zb. Natomiast w bieżących rozgrywkach notuje on już 18pkt/13zb/2blk na mecz i jest drugim strzelcem Lakers po Kobem Bryancie. W minionym tygodniu odnotował występy na poziomie 33pkt i 11zb przeciwko Jazz, 25pkt i 18zb przeciwko Hornets czy 37 pkt i 16zb przeciwko UWAGA – MEMPHIS GRIZZLIES;-) Tym samym pierwszy raz w karierze otrzymał wyróżnienie gracza tygodnia.
Kiedy Bynum błyszczał na zachodnim wybrzeżu USA, na Wschodzie najjaśniejsze chwile przezywał Drew z Milwaukee.
Słynący z najdziwniejszych fryzur, stylizacji zarostu (głównie brody) pierwszy środkowy Bucks zmagał się z presją i słowami „czy zdoła zastąpić kontuzjowanego po raz n-ty Andrew Boguta?”. Numer 4 draftu z 2002 roku dotychczas uchodził za gracza, który podobnie jak Bynum nie spełniał pokładanych w nim nadziei. Po świetnych latach 2001-2002 w rozgrywkach NCAA postanowił on przenieść swe talenty na parkiety zawodowej ligi.
Drew Gooden już w pierwszym roku gry był poddany wymianie między Grizzlies a Magic. Skrzydłowy zapowiadany jako solidny power forward przynoszący regularnie double double w ilościach zbiórek i punktów przeniósł się na końcowe mecze sezonu do Disneyworldu by tam podnieść swoje średnie punktowe i zbiórek (13.6 i 8.4). Kolejny sezon tylko rozpoczął w pierwszej piątce i trafił na ławkę, notując minimalnie niższe statystyki. Drew uchodził za gracza lubiącego efektownie zakończyć akcję, ale nie bardzo kwapił się do kontaktowej gry. Częściej zdarzało mu się uciekać na 3-4 metr od kosza by oddać nie zawsze skuteczny rzut z półdystansu (44% w drugim sezonie z Magic to najniższa skuteczność w karierze).
Kolejne lato oznaczało nową szansę dla Goodena, a rękę po niego wyciągnęli sternicy Cavaliers, szukający godnego następcy dla odchodzącego Utah Carlosa Boozera. Tego samego lata go Ohio przeniósł się Anderson Varejao i obaj mieli wspomóc w walce o tytuł Mistrza NBA wschodzącą gwiazdę ligi LeBrona Jamesa. Dla Cavaliers zagrał 4 sezony, podczas których każdy mecz rozegrał w pierwszej piątce. Wraz z LeBronem dotarł do finału NBA 2007, w którym niestety nie dane mu było poczuć smaku wygranej, nawet w jednym spotkaniu!
Kiedy Cavs potrzebowali kolejnych wzmocnień dla Króla w walce o tytuł Gooden trafił do Chicago w zamian za Bena Wallace’a. W Bulls z marszu wdarł się do pierwszej piątki a jego średnie osiągnęły najwyższy poziom w karierze. Byki były zadowolone z jego postawy i dostawały o wiele więcej w ataku niż od przepłaconego Big Bena (14pkt, 9.3zb i 1.3 blk). Ostatecznie nie zagrzał długo miejsca w Windy City i sternicy klubu przekazali go do Kings z Andresem Nocionim w zamian za Johna Salmonsa oraz Brada Millera (obaj mocno wsparli debiutanta Rose’a i Bena Gordona w walce o play off).
Drew w barwach Kings zagrał tylko raz. Klub wykupił jego kontrakt, sam z kolei szukał szczęścia w szeregach San Antonio Spurs. Team, który ograł go podczas NBA Finals 2007 miał dać kolejną szansę na walkę o tytuł. Niestety wiele z oczekiwań się nie spełniło. 7 sezon Gooden zaczynał jako nowa nadzieja w Dallas. Jak pamiętamy szukano tam możliwości pozyskania wartościowego podkoszowego, a Mark Cuban mocno pilotował sprawę zaangażowania Marcina Gortata. Drew w lutym 2010, między 13 i 20 dwukrotnie był wymieniany i kolejno trafiał do Wizards, a ostatecznie do Clippers. Po krótkiej – trwającej pół sezonu przygodzie w L.A. – znalazł stałe zatrudnienie u boku Scotta Skilesa, którego poznał w Chicago.
Od poprzedniego sezonu grywał z Andrew Bogutem lub bywał jego zmiennikiem w Wisconsin. Wygląda też na to, że w końcu znalazł on swoje miejsce, bo dotychczas był postrzegany jako solidny zawodnik, ale również jako dodatek do wymian..Nikt tak naprawdę – może poza okresem gry wśród Kawalerzystów- nie postawił na niego na dłużej.
Patrząc na Goodena dziś, widzimy spełniające się nadzieje w numerze czwartym naboru do NBA. Widzimy też pierwszego podkoszowego Kozłów z Milwaukee, który dopiero po trzydziestce znalazł swoje miejsce w stawiającej na niego drużynie. Podczas tych rozgrywek wrzuca do kosza rywali 14.5 pkt. Odnotował też już triple double, czyli coś czego nie udało mu się osiągnąć podczas kariery w NBA na przestrzeni minionych lat gry. Potrójny dublet i seria 5 wygranych Bucks oraz awans drużyny na 8 miejsce na Wschodzie dało mu tytuł – również jak Bynumowi pierwszy – gracza tygodnia.
Andrew Melvin – bo tak naprawdę ma na imię – imponuje czymś co go wyróżnia na tle innych podkoszowych. Świetnie rzuca wolne i w karierze miewał dwa sezony, w których imponował 86% skutecznością z linii.
Obaj Panowie czekali naprawdę ładny szmat czasu by sięgnąć po takie drobne wydaje się wyróżnienie.
Bynum to gość który gdyby nie kontuzje niszczył by Howarda. Podobnie jak Oden. Ale niestety w sporcie tak już jest. Howard ma nieludzki atletyzm. Głównie dzięki temu jest dziś najlepszym C w NBA.
oj nie powiedziałbym, że Howard to sam atletyzm, w tej lidze na C są jeszcze inni świetni atleci np. DeAndre czy McGee, a jednak nie dosięgają Howard’owi do pięt, może DH12 nie jest jakiś niesamowicie wszechstronny, ale mówienie iż wszystko zawdzięcza atletyzmowi jest dla niego krzywdzące
Wszystko nie ale większość. Ma też mózg. Czego nie można powiedzieć o Jordanie czy McGee:) Ale zarówno w ataku jak i w obronie swoją grę opiera na tym co ma najlepsze – siła i skoczność.Wirtuozem manewrów podkoszowych nie jest. A w obronie jest w stanie złe ustawienie nadrobić wyskokiem. Jestem jego ogromnym fanem. Ale w latach 90 byłby zjedzony przez ówczesnych C. Z resztą tak samo jak i Bynum czy Oden. Tej dwójce jednak szansę pełnego rozwoju odebrały problemy ze zdrowiem.