6:41 do końca meczu Rockets z Lakers w Houston. Goście prowadzą 95-83 po trafieniu Pau Gasola. Kolejne pięć minut „Rakiety” wygrały 17-2, objęły prowadzenie, a decydujący rzut na 28 sekund przed końcową syreną trafił, jak się okazało później bohater spotkania, Goran Dragic. Słoweniec, który od kilku spotkań zastępuje w pierwszej piątce Kyle’a Lowry’ego, zanotował 16 punktów, 13 asyst i 7 zbiórek. Rockets wygrali ostatecznie 107-104.
Oglądałem to spotkanie na ILP równolegle z rozpoczętym pół godziny wcześniej meczem Suns-Heat, i nie mogłem się nadziwić z podobieństw, jakie wystąpiły w jednym i drugim. Obie gry miały spory wpływ na sytuację w konferencji zachodniej, ponieważ „Słońca” i „Rakiety” walczą o ósme miejsce przed play-offs. W przypadku wygranej Marcina Gortata i spółki, przy jednoczesnej porażce zespołu z Houston, to ci pierwsi awansowaliby na premiowaną awansem lokatę. W ciągu końcowych minut obu gier sytuacja odmieniła się jednak o 180 stopni. Suns nagle stanęli, podobnie jak Lakers, utrudniając swoją sytuację.
„Jeziorowcy” nie poradzili sobie, grając od ostatniej minuty trzeciej kwarty bez Andrew Bynuma, który został wyrzucony za dwa przewinienia techniczne, złapane za dyskusje z sędziami. Rockets wygrali w ostatniej odsłonie walkę na tablicach 15-7, zbierając aż 7 piłek w ataku. Właśnie ten element obok 4 trafień za trzy i pudeł Kobe Bryanta decydował o wygranej gospodarzy. Lakers jeszcze raz potwierdzili, że wygrywanie na wyjazdach jest dla nich obcym pojęciem, a w odniesieniu zwycięstwa nie pomogło nawet zdobycie 40 oczek w pierwszej kwarcie.